Выбрать главу

Spaliśmy razem jak małżeństwo, powodując częste wymiany ciał, czym się zanadto nie przejmowaliśmy. Jako członkowie Klasy I wykonywaliśmy nasze obowiązki niezależnie od tego, kto jak w danym momencie wyglądał i te doświadczenia zbliżyły nas do siebie bardziej niż jakąkolwiek inną parę, jaką znałem.

Jeśli zaś chodzi o Dylan… no cóż, mogę jedynie powiedzieć, iż wypełniałem jakąś wolną przestrzeń w jej życiu, puste miejsce jakie zostało po okresie macierzyństwa. Potrzebowała kogoś bardzo bliskiego i wspólny sen bez ekranowania był dla niej o wiele ważniejszy niż dla mnie.

Jedyne, co mi przeszkadzało, to jej cygara, które psuły powietrze pomimo dobrej wentylacji oraz fakt, iż codziennie rano udaje się na tę swoją łódź i ryzykuje życiem. Nie zajmowałem swego stanowiska nawet i dwu tygodni, kiedy przywieziono pierwsze ciała, pokiereszowane i krwawiące — jeśli marynarze mieli szczęście, albo już tylko ich kawałki w workach — jeśli go nie mieli. Nie chciałem, by Dylan wróciła kiedyś do domu w ten sposób, ale nie mogłem jej przekonać, by rzuciła to zajęcie. Było ono jej życiem, weszło jej w krew, i niezależnie od jej uczuć do mnie, wiedziałem, że zawsze morze będzie na pierwszym miejscu.

Sanda, naturalnie, stanowiła tu element dodatkowy, ale nie był to zły układ. Byliśmy teraz z Dylan w pobliżu, w odległości niezbyt długiej przejażdżki windą. Powinno to Sandę satysfakcjonować, a przecież odczuwała ona pewien rodzaj rozmarzonej zazdrości wynikającej z faktu, iż jest tego wszystkiego świadkiem i tylko macierzyństwo nie pozwala jej skorzystać z takiej paradoksalnej wolności i stabilizacji.

Kontaktowałem się kilkakrotnie z Sugalem, który tak głęboko się okopał na stanowisku kontrolera, iż wyglądało na to, że wkrótce wszystkie dodatki w rodzaju „pełniący obowiązki” przy tytułach członków zarządu zostaną usunięte i stanowiska zostaną objęte na stałe. Khamgirt, jak przepowiedziałem, otrzymał wyrok z zawieszeniem i poszedł w odstawkę na stanowisko prezesa regionalnej linii żeglugowej, również będącej własnością Tookera.

Sprawy układały się dla mnie pomyślnie, jednak oparłem się pokusie, by pozwolić im toczyć się siłą bezwładności. Był przecież Wagant Laroo; musiałem mieć więc oczy i uszy otwarte i czekać na sprzyjający moment.

Rozdział dziesiąty

POLOWANIE NA BORKI

Każde skaleczenie i każda rana, o których słyszałem, przyczyniały mi trosk i zgryzot związanych z Dylan, choć znałem już ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, iż moje protesty na nic się tutaj nie zdadzą. Z drugiej zaś strony Sanda do tego stopnia zaraziła się bakcylem przygody podczas naszego wspólnego przedsięwzięcia, że ciągle marzyła o jakiejś akcji.

Siedzieliśmy któregoś wieczora w naszym mieszkaniu, odpoczywając i rozmawiając, kiedy Sanda podniosła tę sprawę po wysłuchaniu kilku opowieści Dylan, której nigdy nie dość było tego tematu.

To brzmi tak podniecająco — powiedziała. — Wiele bym dała, by chociaż raz wybrać się na taką wyprawę.

— Prawdopodobnie zanudziłabyś się na śmierć — odparła Dylan. — Na szczęście, polowania i ataki nie przydarzają się codziennie.

— Wszystko jedno — byle się znaleźć tam na morzu, pędzić po falach, czuć czające się wokół niebezpieczeństwo. Tyle już razy słuchałam twych opowieści, że widzę je w snach. A zamiast tego, no cóż, mój urlop się właśnie kończy. W przyszłym tygodniu powrót do Domu i do hormonów. — Myśl ta najwyraźniej wprawiała ją w stan przygnębienia.

— Wiesz przecież, że nie mogłabyś popłynąć — zauważyłem współczująco. — Masz świadectwo osoby cennej dla państwa. Nie wolno ci pozwolić na żadne ryzyko.

— Wiem, wiem — westchnęła i pogrążyła się w depresji.

Choć nie był to pierwszy przypadek podniesienia tego tematu, to tym razem jednak rozmowa trwała dłużej i było widoczne, iż stanowisko Sandy zyskało przychylność Dylan, spowodowaną częściowo łączącą je przyjaźnią, a częściowo faktem, że moja żona sama kiedyś znajdowała się dokładnie w takiej samej sytuacji.

Trochę później, kiedy Sanda już spala w gościnnym pokoju, leżeliśmy, milcząc, w łóżku. W końcu to ja się odezwałem pierwszy. — Myślisz o Sandzie?

Skinęła głową. — Nic na to nie poradzę. Patrzę na nią, słucham jej i jedyne, co widzę, to siebie samą sprzed kilku lat. Masz jakieś świeże wiadomości o możliwości jej uwolnienia?

— Nie, i dobrze o tym wiesz. Sugal poruszył niebo i ziemię, ale wygląda na to, że po prostu się tego nie praktykuje. Jedyne przypadki dotyczą sytuacji, kiedy boss chce mieć prywatną hodowlę, że się tak wyrażę, by móc kontrolować własne potomstwo… i naturalnie kiedy zażąda tego Laroo. To ślepa uliczka. Być może sam coś wymyślę, choć zrobiłem już przegląd wszelkich możliwości i nie udało mi się pokonać tego systemu. Niewiele będę mógł zrobić, chyba że włamię się do głównego komputera, a żeby to zrobić, musiałbym wpierw zająć miejsce Laroo.

— A narkotyki? Przecież sama wydostałam się przy ich pomocy.

— I dlatego zatrzasnęli szczelnie tę furtkę — zauważyłem. — Po tej twojej historii przedyskutowali cały problem i doszli do wniosku, że jednak nie postąpiłaś wbrew żadnym przepisom i dlatego cię puścili, ale naturalnie natychmiast zmienili obowiązujące przepisy. Jakakolwiek wymiana kogoś z kategorią: „cenny dla państwa” musi być dobrowolna i posiadać akceptację obydwu stron, w przeciwnym razie każda ze stron może domagać się werdyktu przywracającego stan poprzedni.

— Moglibyśmy od czasu do czasu pozwolić jej używać naszych ciał. To już byłoby coś.

— Tak, to prawda, ale wiesz dobrze, że nie mogłoby to dotyczyć morza. Gdyby bowiem coś przydarzyło się mojemu czy twojemu ciału, automatycznie sami znaleźlibyśmy się w roli matek… i to na stałe, mimo że posiadamy status Klasy I. — Westchnąłem w pełnej frustracji. — Cholerny system. Gdzie indziej, nawet na pograniczu, macierzyństwo nie tylko jest dobrowolne, ale jest czymś zupełnie normalnym i obdarzonym szacunkiem. Z tego, co wiem, tak jest nawet na innych światach Wardena. Bossowie obawiają się jednak, że liczba urodzeń mogłaby spaść tak nisko, że nie pokrywałaby ich zapotrzebowania na nowe ciała, nie mówiąc już o naturalnym przyroście ludności. Tak długo, jak oni kontrolują i wychowują dzieci, decydują także, kto będzie żył wiecznie, a kto umrze; jest to najwyższy rodzaj kontroli, jaki sobie można wyobrazić.

— Chwileczkę. Czyżbyś zapomniał? Mnie też tak wychowano — przypomniała mi — i Sandę. Nie uzyskują, jak widzisz, takich najgorszych rezultatów.

— To prawda — przyznałem. — Nie zapominaj jednak, że ja również zostałem wychowany przez swoje państwo. A porusza mnie to dzielenie dzieci na te, które mają żyć, i na te, które mają umrzeć. Jasne, sześćdziesiąt procent otrzymuje dobre wychowanie, ale ja myślę o pozostałych czterdziestu. I tak długo, jak ten system pozostaje równie odhumanizowanym dla przeciętnego Cerberejczyka jak ośrodki wychowawcze w świecie cywilizowanym, nigdy nie uświadomi on sobie tego, co naprawdę czyni — nie uświadomi sobie, że zabija dzieci dla ich ciał.

— A czy ty nie przyjmiesz nowego ciała, kiedy przyjdzie twoja kolej?

Roześmiałem się z goryczą. — Przyjmę, do diabła. Na tym właśnie polega sedno tego systemu. Nawet jego przeciwnicy nie mogą oprzeć się przyjęciu korzyści, jakie przynosi. Niemniej, w naszym przypadku, prawdopodobnie to nie będzie miało żadnego znaczenia. Najpewniej stracę tę swoją głupią głowę w następnej akcji, a ciebie rzucą na pożarcie borkom. To, co powiedziałaś o mnie, dotyczy nas obojga. Szczęśliwa passa nie może trwać wiecznie.