Выбрать главу

— Zawraca — usłyszeliśmy z głośnika. — Zlokalizowaliśmy ławicę dość dokładnie. On kieruje się wprost na nią. Wysłałem do floty polecenie nakazujące zmniejszenie szybkości. Czy mamy atakować?

Zastanawiała się przez moment. — Połącz się z Karel. Spytaj, czy będzie mogła udzielić pomocy.

Nastąpiła krótka przerwa, a ja wyczułem z ich zachowania, że lepiej nie wchodzić im w drogę i pozwolić, by robili, co do nich należy. Niemniej byłem bardzo niespokojny. Bez przerwy brzmiało mi w uszach to „jakieś cztery, a może i pięć ton”.

— Karel mówi, że jest jakieś dwadzieścia minut od nas, a jej eskorta — czterdzieści.

Spojrzała na mnie. — Gdzie jest Sanda?

— Kiedy ją ostatnio widziałem, była w saloniku.

Zwróciła się do dyżurnego. — Upewnij się, czy pasażerka jest bezpieczna, po czym przekaż Karel, że ma się zbliżać. Obsługę dział postaw w stan pełnej gotowości. Przygotować się do zbliżenia. — Podeszła do znajdującego się na zewnątrz koła sterowego, wyciągnęła rękę i przekręciła jakiś wyłącznik. Łódź wyraźnie zwolniła. Zjedna dłonią na kole, a drugą na manetce gazu, drążku z czarną kulą na końcu, przejęła od autopilota pełną kontrolę nad łodzią.

— Lepiej zrobisz, idąc na dół i przypinając się dobrze pasami — powiedziała. — Mamy zamiar co najmniej zmusić tego drania do zmiany kierunku, a nie chciałabym cię stracić przy tej okazji.

Pokiwałem z roztargnieniem głową, czując jednakże lekkie ściskanie w żołądku. Jestem w stanie poradzić sobie z różnymi okropnościami i różnymi trudniejszymi nawet sytuacjami, ale tutaj, na otwartym morzu, na wprost stworzenia, które znałem jedynie ze zdjęć, zdałem się całkowicie na łaskę Dylan i jej załogi. Zbliżaliśmy się do potwora. Wyraźnie widziałem już te obrzydliwe giki, jakieś pół tuzina, krążące nad pasmem wody o lekko ciemniejszym odcieniu.

— Qwin! Proszę cię!

— No dobrze, już dobrze. Nie mam zamiaru cię rozpraszać. Zastanawiałem się tylko, dlaczego nazywają je borkami.

W tym momencie morze przed nami eksplodowało i wystrzeliła z niego w górę ogromna masa, co najmniej trzykrotnie większa od naszej łodzi. Rozwarła się olbrzymia szczelina, ukazując ziejącą przepaść wypełnioną ostrymi kłami i wijącymi się robakowatymi wyrostkami. — BOOOOOOOOORK! — ryknęło tak potężnie, iż echo poniosło grzmot tego głosu poprzez otwarte morze, a mnie o mało nie popękały bębenki.

— I tak to jest, jak się zadaje głupie pytania — mruknąłem do siebie i zanurkowałem w głąb saloniku. Sanda już tam była; przymocowana pasami do fotela wyglądała przez okno. Dołączyłem do niej, o mało nie roztrzaskując się o ścianę, straciwszy równowagę kiedy łódź nagle zmieniła kierunek.

Sanda miała z lekka ogłupiały, pusty wyraz twarzy i otwarte usta, a podejrzewam, że ja wyglądałem podobnie, kiedy wreszcie usiadłem i wyjrzałem przez okno. — Ojejku! — jęknęła.

Cały bok łodzi wydawał się przytroczony czymś monstrualnie wielkim, o czerwonawo-brązowym kolorze, czymś wynurzającym się spod powierzchni. Nie mogłem jakoś dostrzec podobieństw między tym, co teraz widziałem, a tym, co pamiętałem ze zdjęć.

Z wody wystrzeliły cztery potężne macki, całe pokryte twardymi, kościstymi kolcami. Macki wyglądały na zdolne unieść i skruszyć łódź, a ich naroślą zdolne przebić, nie tylko plastikową szybkę, ale i sam pancerz. Co gorsze, wiedziałem, iż cała powierzchnia skóry borka była nie tylko lepka, ale i ostra jak tarka, tak że samo dotknięcie nią wystarczyło, by oderwać człowiekowi ciało od kości.

A my krążyliśmy powoli, zupełnie jak na jakimś rejsie krajoznawczym!

Nagle usłyszałem, jak wzrosły obroty silnika, który zawył, jak gdyby sięgał kresu swej mocy. Poruszaliśmy się tak wolno, że praktycznie nie byliśmy w tej chwili wodolotem wynurzonym ponad powierzchnię wody. I wtedy odezwały się działka, wstrząsając łodzią od dzioba do rufy, tak że filiżanki i inne drobne przedmioty zaczęły fruwać w powietrzu. Działa strzelały pociskami wybuchowymi; nie można było stosować innego systemu wobec znajdującego się głównie pod wodą przeciwnika, bowiem nie dałoby się powstrzymać efektów raz użytych laserów. Poza tym, słabszy laser nie przebiłby stworzenia o takich rozmiarach, stworzenia, którego ważne organy wewnętrzne zawsze znajdowały się pod powierzchnią wody i nie były narażone na atak bezpośredni.

Muszę przyznać, iż po raz pierwszy w życiu czułem się nie tylko całkowicie bezradny, ale i śmiertelnie przerażony.

Pociski uderzały i eksplodowały z ogromną siłą, uwalniając oprócz siły wybuchu jakiś rodzaj rażenia elektrycznego. Stworzenie zaryczało i zaczęło poruszać się jeszcze żwawiej, podczas gdy my nie zwiększyliśmy szybkości.

Z wielkim chlapnięciem, które myślałem, że nas zatopi, stworzenie wydawało się wycofywać i zarazem nurkować trochę głębiej, co wyglądało dla mnie dość podejrzanie. Czekaliśmy w napięciu.

Nagle szarpnęło nami tak, iż o mało nie wyrwało z krępujących nas pasów, kiedy cała moc silników została włączona w jednej chwili i kanonierka omal nie wyskoczyła z wody w powietrze.

Dosłownie kilka sekund później bork wzniósł się z rykiem i kłapnął szczękami tuż za naszą rufą. Z nieprzyjemnym uczuciem w żołądku zdałem sobie sprawę, iż było to dokładnie to samo miejsce, w którym przed chwilą znajdowała się nasza łódź.

Działko rufowe otworzyło ogień skierowany wprost w wielką bestię. Ponieważ posiadało komputerowy system naprowadzania, musiało zapewne władować w to stworzenie ze dwadzieścia albo i więcej pocisków wybuchowych, a mimo to poczyniło niewielkie szkody.

Ponownie bork wydawał się kurczyć i opadać pod powierzchnię oceanu. Gdzieś z daleka, ponad rykiem wywołanym walką, dochodziły mnie dzikie, głośne krzyki — Gik! Gik! — jak gdyby skandowane, przez chór kibiców — którymi, w pewnym zresztą sensie, te stworzenia były.

Teraz już wiedziałem, czemu zwierzęta na Cerberze zawdzięczają swoje nazwy. Ponad pół godziny bawiliśmy się z borkiem w kotka i myszkę, prowokując, robiąc uniki i poddając go ostrzałowi, który wystarczyłby, aby zmieść z powierzchni ziemi miasto średniej wielkości. Po jakimś czasie można było dostrzec całe partie ciała zwierzęcia odstrzelone przez ogień i rany bulgoczące i syczące, a spowodowane elektrochemikaliami, których woda nie była w stanie ugasić. Mimo tylu bezpośrednich trafień, co najmniej taka sama część potwora pozostała nietknięta i równie niebezpieczna jak przedtem.

W końcu domyśliłem się zamiarów Dylan. Wykonywała swą pracę — odciągała borka coraz dalej i dalej od ławicy skritu, który miał wartość handlową i musiał być wyłowiony. Mogłem jedynie podziwiać jej umiejętności, wyczucie czasu i odwagę. Pomyślałem wówczas, że są jednak tacy, którzy wynajmują łodzie, by robić to samo dla rozrywki.

Jak też daleko udało jej się go odciągnąć? — zastanawiałem się. Prawdopodobnie kilka kilometrów. I chociaż było dla mnie oczywiste, iż na dłuższą metę jesteśmy znacznie szybsi od borka, to jednak nie mieliśmy odpowiedniej artylerii, by móc samodzielnie zabić potwora. Przy całym naszym wysiłku trafialiśmy jedynie w mniej ważne dla życia partie jego ciała.

Nagle, po całej tej zabawie w kotka i myszkę, Dylan przyspieszyła i oddaliła się błyskawicznie od bestii, tym razem nie oddając do niego ani jednego strzału. Zastanawiałem się, czy zamierza zrezygnować z walki. Równie nagle wykonała jednak ostry zwrot i w trakcie jego wykonywania zauważyłem podobną do naszej kanonierkę, niewątpliwie należącą do Karel, która podobnym zwrotem zbliżała się do bestii. Ta, ponieważ przed chwilą do niej nie strzelano, zaniedbała wykonania tej swojej fantastycznej sztuczki ze znikaniem pod wodą.