Выбрать главу

Naturalnie, później okazało się, iż ta konfiguracja była jedynie szczęśliwym zbiegiem okoliczności, jaki może przydarzyć się tylko raz na wiele pokoleń — nikt bowiem nie ujrzał już nigdy tak doskonałej formy rombu — ale nazwa pozostała: Romb Wardena.

W układzie znajdowało się zarówno mnóstwo kosmicznego śmiecia — asteroidy, komety i tym podobne — jak i typowe olbrzymy gazowe. Tym, co oczarowało wszystkich, były planety od drugiej do szóstej, licząc od słońca. Każda z nich mieściła się w strefie życia, jeśli chodzi o temperatury; wszystkie posiadały atmosferę zawierającą tlen i azot i wszystkie też posiadały wodę.

Charon, znajdujący się w odległości 158.551 milionów kilometrów od swego słońca, był gorącym i parnym światem dżungli, kipiącym błotem i trudnym do wytrzymania z powodu panującego na nim upału i wilgotności.

Lilith, odległa od słońca o 192.355 milionów kilometrów, była Edenem — ciepłym rajem. Zalesiona i pokryta bogatą roślinnością, zamieszkana była przez różne formy owadów, od bardzo malutkich do olbrzymów. Owoce miała jadalne, trawy różnorodne i nawet owady stanowiły źródło białka. Tak, to był raj, i ani śladu węża — na razie.

Cerber, odległy o 240.161 milionów kilometrów od swojej gwiazdy, był zimniejszy, bardziej surowy i najdziwniejszy z całej czwórki. Jego powierzchnię pokrywał olbrzymi, głęboki ocean, na którym nie było żadnych stałych lądów. Jednakże sam ocean pokryty był lasem gigantycznych roślin, wyrastających z dna oceanu, czasami z głębokości dwu do trzech kilometrów i sięgających wysoko ponad jego powierzchnię, tworzących swego rodzaju ekosystem. W koronach tych „drzew” można byłoby budować całe miasta, a w strefach umiarkowanych żyć zupełnie wygodnie, naturalnie jeśli chodzi o klimat. Z powodu jednak braku innych niż drewno surowców naturalnych i z powodu sposobu zamieszkiwania, do jakiego byliby zmuszeni ewentualni koloniści, planeta ta rzeczywiście robiła wrażenie pieskiego świata.

Ostatnią z tej czwórki była Meduza, krążąca po odległej o 307.768 milionów kilometrów od słońca orbicie — mroźna planeta, z niewielką ilością lasów, pokryta głównie tundrą i lodem. Jedyna, na której widoczne były oznaki działalności wulkanicznej; surowy świat, którego mieszkańcami był zbiór wędrownych roślinożerców i niewielkie ilości groźnych, dzikich drapieżców. Meduza była ponura, lodowata i naga w porównaniu nie tylko z Lilith, ale i z pozostałymi planetami. Pierwsi badacze musieli zgodzić się z opinią, iż ktoś, kto tam zechciałby na ochotnika zamieszkać, żyć i pracować, musiałby rzeczywiście mieć kiełbie we łbie.

Grupa Eksploracyjna na swą główną bazę obrała naturalnie Lilith. Przez około sześć miesięcy nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Żyli tam, pracowali, prowadzili badania, poddani surowej kwarantannie, chociaż dysponowali promem, który pozwolił im założyć bazy pomocnicze na pozostałych planetach. Zaczęli się już z lekka odprężać, kiedy wąż uderzył.

W momencie, w którym wszystkie maszyny przestały funkcjonować, było już za późno. Najpierw obserwowali wypływ mocy z maszyn i urządzeń, a potem już z przerażeniem patrzyli, jak te same urządzenia i wszelkie nie pochodzące z tego świata artefakty zmieniają się w złom i rozpadają w pył. Po tygodniu nie było najmniejszego śladu po tym, iż na tej planecie wylądował ktoś obcy; zniknęło wszystko, nawet wykarczowane przez nich polanki zarosły w niewiarygodnym tempie. Wkrótce nie zostało nic — nic poza sześćdziesięcioma dwoma wstrząśniętymi, zaskoczonymi, nagimi badaczami, którzy byli zbyt ogłupiali i przerażeni, by bez pomocy jakichkolwiek instrumentów naukowych próbować wyjaśnić, cóż takiego im się przydarzyło i czy przypadkiem nie zwariowali.

Pozostałe światy nie uniknęły podobnego losu. Wcześniej czy później bowiem każdy członek ekspedycji przebywał na Lilith i tym samym wąż zawleczony został na pozostałe trzy planety. W końcu, przy pomocy zdalnie sterowanych sond, połączone siły badawcze krążownika-laboratorium odkryły winnego, a okazał się nim obcy organizm, nie przypominający niczego, co znano wcześniej.

Wielkości submikroskopowej, żył on całymi koloniami wewnątrz komórek. Choć nie posiadał inteligencji — w rozumieniu człowieka — potrafił narzucić zadziwiający zbiór reguł całej planecie, tym bardziej że dysponował niewiarygodną wręcz umiejętnością ewoluowania w przypadku zagrożenia swojego ekosystemu, czym takie zagrożenie likwidował. Jego długość życia wynosiła zaledwie trzy do pięciu minut, ale jego zdolność ewoluowania w kierunku zgodnym z wymaganiami jego kodu genetycznego — by utrzymywać wszystko w niezmiennym stanie — była potężna. W ciągu sześciu miesięcy organizm poradził sobie z ludzkimi intruzami, adaptując ich do własnego symbiotycznego systemu, a także zaatakował i zniszczył wszystkie nietubylcze materiały.

Los intruzów na pozostałych planetach był nieco inny. Inna grawitacja, inna równowaga atmosferyczna i inne natężenie promieniowania — czynniki te były różne na każdej z planet i dlatego organizm Wardena nie mógł ich wszystkich po prostu zmienić w Lilith. Na Meduzie przystosował organizmy nosicieli do nowych warunków. Na Charonie i Cerberze wytworzył w organizmach nosicieli taki stan równowagi, który mu najbardziej odpowiadał, a który powodował u nich groteskowe skutki uboczne.

Co gorsze, organizmy Wardena wydawały się w jakiś sposób powiązane ze swoim systemem słonecznym. Kiedy je stamtąd usuwano, ginęły, zabijając tym samym swojego nosiciela, bowiem zagnieżdżając się w jego komórkach, przejmowały jednocześnie nad nimi kontrolę, dostosowując wszystko do swoich potrzeb. Bez tej kontroli następował błyskawiczny rozpad funkcji komórek, powodujący gwałtowną i bolesną śmierć nosiciela. Człowiek mógł tedy żyć na Rombie Wardena, podróżować wewnątrz systemu, ale już nigdy nie mógł go opuścić.

Wielu naukowców poświęciło swe życie i karierę zawodową rozwiązaniu tego problemu, celowo zamykając się w pułapce, jaką były światy Wardena i zakładając na nich kolonie naukowe, w których następnie ich potomkowie kontynuowali rozpoczęte przez nich badania. Rozwiązanie ciągle im jednak umykało — co naturalnie doprowadzało ich do furii i dopingowało do dalszej wytężonej pracy.

W końcu, to jednak nie uczeni badacze zasiedlili Diamenty Wardena; większość ich mieszkańców wywodziła się z klasy przestępczej. System utopijny, na tyle wyrafinowany, by podtrzymywać życie na pograniczu, nie chciał zmarnować tych ludzi, którzy potrafili znaleźć i wykorzystać istniejące w nim samym pęknięcia. Śmietanka kryminalistów w społeczeństwie technologicznym była często jednocześnie szczególnie utalentowana i innowacyjna, choć nie do zniesienia w świecie cywilizowanym i trudna do tolerowania nawet na jego obrzeżach. Do czasu odkrycia Rombu Wardena ludzie ci, dla dobra całej społeczności, musieli być likwidowani. Obecnie stało się możliwym zsyłanie tej elity przestępczej, wraz z przestępcami politycznymi i innymi elementami niepożądanymi, do miejsca, gdzie mogli swobodnie pozostać niemoralni, czy amoralni, nie tracąc nic z inwencji niezbędnej przy wymyślaniu czegoś, co się jeszcze mogło Konfederacji przydać.

Więzienie doskonałe. Tyle że gromadzące zarazem, w jednym miejscu, najbardziej błyskotliwych socjopatów i psychopatów. Oni i ich potomkowie zbudowali imperia. Każdy ze światów posiadał szczególne cechy, każdy był, pod jakimś względem, atrakcyjny dla tych, których Konfederacja i jej Skrytobójcy jeszcze nie dopadli. W bankach Cerbera i Meduzy można było przechowywać gotówkę, na Charonie i Cerberze można było ukryć wszelkiego rodzaju łupy. Nawet Lilith, która nie tolerowała obcej materii, była doskonałym magazynem tajemnic i informacji przekazywanych zaufanym członkom hierarchii z bezpiecznych satelitów na orbicie. Najsilniejsi, najbardziej inteligentni i najbardziej bezwzględni spośród zesłańców wdarli się na szczyty i zdobyli władzę nad syndykatami zbrodni sięgającymi swymi mackami aż do samego serca Konfederacji. Przywódcy tych syndykatów nazywali siebie samych Władcami Rombu. Wyrównywali oni rachunki jakie mieli wobec społeczeństwa, które ich tam zesłało. A teraz pracowali dla wroga z obcego gatunku, wroga będącego potencjalnie w stanie zniszczyć cały system, który to fakt Konfederacja odkryła dość późno i prawie przez przypadek.