Выбрать главу

— A co z tą sprawą nie czynienia krzywdy ani sobie, ani innym? Powiedział pan, że to standard.

— Tak, to prawda, ale w ciągu kilku godzin niewiele można zdziałać, choć oni zrobili wyjątkowo dużo. Nie może wyrządzić Dylan krzywdy, bowiem mogłaby się narazić tym panu. Poza tym, jest pewna, że wcześniej czy później porzuci pan Dylan i spostrzeże swe błędy. Nie skrzywdzi pana, bo jest cierpliwa tak długo, jak długo jest blisko pańskiej osoby. A posiadając przekonanie, że w końcu zwycięży, nie zrobi także krzywdy sobie samej. W konsekwencji kodowanie tego rodzaju zakazów było zbędne. Prawdę mówiąc, jestem w stanie wyobrazić sobie tylko jedną sytuację, w której mogłaby wyrządzić komukolwiek krzywdę przed upływem obowiązywania wyroku, wobec czego nic panu nie grozi.

— Czyżby? A jakaż to sytuacja?

— Kiedy pan ją o to poprosi. Uczyni wszystko, by pokazać, iż popełnił pan błąd.

Uśmiechnąłem się, czując się nieco lepiej. — Naturalnie nie może być mowy o czymś takim.

— Naturalnie — zgodził się ze mną Dumonia.

Torpedy znalazły się w firmie Emyasail, gdzie zresztą powinny były być od samego początku, a moje urządzenia czekały gotowe do użycia. Przekonany, że Sanda będzie ze mną współpracowała bez żadnych zastrzeżeń, udałem się tam z nią pewnego wieczora, żeby obejrzeć sobie wszystko na miejscu. Stwierdziłem, że rozkład jest podobny do tego, jaki mieliśmy w Hroyasail, w czym zresztą nie było nic zaskakującego, skoro obydwie firmy były filiami tej samej korporacji i wybudowano je w tym samym czasie i dla tych samych celów.

Oczywiście wszędzie kręcili się strażnicy wspomagani przez elektroniczne urządzenia, ale cała ta ochrona nastawiona była głównie na budynki magazynu.

Sanda, jak wszyscy Cerberejczycy, dobrze pływała. Kiedy żyje się na ogromnych drzewach wiecznie otoczonych oceanem, pływanie jest pierwszą umiejętnością, jaką człowiek musi opanować.

Używaliśmy najprostszych kombinezonów dla płetwonurków i aparatów do oddychania. Obawialiśmy się bowiem, że bardziej skomplikowane urządzenia mogłyby zdradzić naszą obecność pod wodą, gdzie zapewne znajdowały się odpowiednie automaty wykrywające dźwięki mechaniczne i tym podobne odgłosy. Włożyliśmy nasze stroje i startując z odległości jakichś dwustu metrów od doków, podpłynęliśmy do statków, przepłynęliśmy pod nimi starając zapoznać się z terenem. Znaleźliśmy kilka czujników wzdłuż nabrzeża, ale nie było nic, co broniłoby nam dostępu do dna statków; wręcz przeciwnie, cały ten teren był oświetlony reflektorami, dzięki czemu sylwetki statków rysowały się wyraźnie na tle ciemnego nieba, co bardzo ułatwiało nam zadanie.

Zresztą niby dlaczego Laroo miałby podejrzewać jakiś sabotaż? Jakie miałyby z niego wynikać korzyści? Przecież na pewno zostałby wykryty. A nawet jeśli nie, najwyżej zwolniłby nieco prace — łodzie i statki można w razie potrzeby ściągnąć skądinąd. Jedyne, czego nie dałoby się zastąpić czymś innym, roboty organiczne, przybędą drogą powietrzną bezpośrednio na nowe lądowisko. Wszyscy inni zainteresowani byliby bardziej magazynami, które były silnie chronione, niż łodziami, skoro — o czym wiedział każdy dobry oficer ochrony — atakowanie tych drugich nie miało praktycznie żadnego sensu. Nie tylko można je było zastąpić, ale zatapiając je, traciło się także ładunek. Akcja taka nie mogła więc przynieść najmniejszych korzyści.

Nie mieli racji.

Następnej nocy wróciłem tam z Sanda, tym razem z torbą pełną drobiazgów, które poskładałem z materiałów uzyskanych od Otaha i z innych źródeł. Sprawnie i cicho przymocowaliśmy te urządzenia i to nie tylko do samych kanonierek, ale też i do kilku spośród największych trawlerów.

Praca okazała się tak łatwa, iż Sanda była całkiem rozczarowana. Była męcząca, to prawda, ale nie niosła ze sobą dreszczyku emocji. Szczerze mówiąc, była równie łatwa jak napisanie listu.

Urządzenia mogły być włączane z dowolnych miejsc, ja zaś nastawiłem je tak, by można je było uruchomić z naszych łodzi, kiedy znajdą się one w ich zasięgu, podczas rutynowych operacji. Naturalnie, nikt na naszych łodziach nie miał pojęcia, że sam przykłada do tego wszystkiego ręki, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Jedyne, nad czym nie miałem kontroli, to moment, w którym te „uszkodzone” torpedy zostaną załadowane i użyte. Mogłem natomiast dać im do rozwiązania taki skomplikowany problem taktycznej rozprawy z borkami, który spowodowałby nadzwyczaj szybkie ich zużycie. Poza tym, pozostało mi zajęcie się swymi codziennymi sprawami i czekanie. Nie usłyszę nawet owych pełnych dramatyzmu opowiadań. Miałem jedynie nadzieję, że pokłosie ich kłopotów w żaden sposób nie zostanie połączone z moją osobą. Był to najprostszy, choć i najmniej pewny, sposób.

Najlepszym bowiem sposobem przeprowadzenia tego, co chce się przeprowadzić, jest stworzenie takiej sytuacji, w której twój nieprzyjaciel zaprasza cię, wręcz ci rozkazuje, byś zrobił dokładnie to, co od początku właśnie zamierzałeś zrobić. Na tym polegała obecna intryga. Jeśli ona się powiedzie, wówczas i rozwiązanie problemu przedostania się do fortecy Laroo okaże się prawidłowe. Najłatwiejszym sposobem wtargnięcia do niezdobytej fortecy jest bowiem otrzymanie zaproszenia od jej właściciela.

Rozdział czternasty

PARĘ FAKTÓW, TROCHĘ PSYCHOLOGII I REZULTATY

Podczas okresu oczekiwania Dylan rozpoczęła swoje sesje z Dumonia — i ja również, ponieważ podstawą wszystkiego miało być przekonanie jej o mojej miłości niezależnej od wcielenia, w jakim się aktualnie znajdowałem.

Naprawdę ją kochałem i jeśli jej nowym celem było stać się żoną w stylu pogranicza, to ja nie miałem nic przeciwko temu. Chciałem, by była szczęśliwa, a jak zauważył doktor Dumonia, w obecnych warunkach być nią nie mogła. Zamiarem naszym było zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa — co samo w sobie miało coś z ironii. Przygotowywałem bowiem likwidację Waganta Laroo i jednocześnie próbowałem dać Dylan poczucie bezpieczeństwa.

Rzeczą naprawdę interesującą w czasie tej terapii był fakt, iż kilka sesji wystarczyło, by pewna część tego, co Dylan wiedziała na mój temat i przeprowadzonej wcześniej intrygi, wyszła na jaw, co zresztą było nie do uniknięcia. Płaciłem Dumonii wystarczająco dużo, by nie zapomniał o etyce lekarskiej, ubawiło mnie, kiedy odkryłem, iż odczytał on to zupełnie niewłaściwie jako jeszcze jedną, dotyczącą mojej osoby fantazję Dylan. Ta historia z oszustwem komputerowym była tak szalona i niewiarygodna, iż jej psychika odrzucała ją jako wyimaginowaną. Dlatego zresztą przeprowadziłem ją wówczas w ten, a nie w inny sposób.

Naturalnie, terapia wymagała, bym sam się także co nieco odkrył. Nie martwiło mnie to jednak. Trening, który kiedyś przeszedłem, i nabyte umiejętności dostosowawcze pozwalały mi udzielić jedynie tej informacji, której chciałem udzielić. Zresztą sondowanie mojej jaźni nie było zbyt głębokie, dotyczyło bowiem jedynie moich uczuć w stosunku do Dylan, tak że przez cały czas znajdowałem się na w miarę bezpiecznym gruncie. Pod koniec drugiej sesji z udziałem nie tylko psychiatry, ale i jego aparatów przeżyłem szok.

— Czy wiedział pan o tym, iż ma pan powierzchniowo zakodowane dwa impulsy z rozkazami? — spytał Dumonia. — Był pan już kiedyś u psychiatry?

— Nie — odpowiedziałem, lekko zaniepokojony. — Wiem, że jeden powinien tam się znajdować. Z podstawowymi danymi na temat Cerbera. Wypróbowano na mnie nową technikę ułatwiającą aklimatyzację.

Skinął głową. — Tak, ten tutaj mamy. W każdym razie, jakąś jego część. Bardzo to szczegółowe. Jednak jest jeszcze jeden.