Rozważył moją propozycję. — Tak, to logiczne — przyznał. — Szczerze mówiąc, sam zarekomenduje takie rozwiązanie, jeśli i pan, i pańskie załogi okażą się poza wszelkimi podejrzeniami.
Uniosłem brwi. — Podejrzeniami? Ależ panie Bogen. Jest pan przecież szefem ochrony. Już dawno nas pan sprawdził.
Uśmiechnął się i wzruszył lekko ramionami. — Tak, naturalnie. Przyznaję, że pańskie statki i załogi są czyste. Jednakże pan, panie Zhang, jest dla mnie wielkim znakiem zapytania. Jakoś pan mi tu nie pasuje. Coś w tym wszystkim się nie zgadza. Pański profil psychologiczny jest jakiś niejasny. Mam dziwne uczucie, że powinienem wziąć całą Hroyasail z wyjątkiem pana.
— Co takiego?! Nie rozumiem.
— Proszę nie pytać o powody. To tylko instynkt. Niemniej, moje instynkty rzadko mnie zawodzą. Poza tym, tak naprawdę, to nie jest nam pan potrzebny.
Ten gość był świetny. Nie liczyłem się z takim rozwojem sytuacji i musiałem podjąć natychmiastową decyzję, opierając się na niepewnych i niepełnych danych.
— Chwileczkę — powiedziałem. — A kim pan sobie wyobraża, że ja jestem? Szpiegiem Konfederacji, czy kimś w tym rodzaju? Macie przecież moją starą kartotekę.
— Owszem, mamy. I dokładniejszą, niż pan sądzi. Uważamy jednakże, że cała pańska osobowość i profil psychologiczny pozostają w zbyt dużej sprzeczności z osobą Qwin Zhanga, byśmy to mogli całkowicie zlekceważyć. — Zastanawiał się przez chwilę, jakby pasując się ze sobą, podczas kiedy ja walczyłem z wewnętrznym napięciem. Niech szlag trafi Bezpieczeństwo za tę zmianę płci! Z jej powodu najpierw Dumonia, a teraz ten nieskończenie groźniejszy Bogen wyczuli, że coś tutaj śmierdzi.
— Coś panu powiem — odezwał się w końcu. — Nie wiem, jaką grę pan prowadzi ani czy jest pan tym, za kogo się podaje. Przyznaję jednak, że jestem zaciekawiony; bardziej nawet niż zaciekawiony, bo szczerze zainteresowany. Podejmę tedy to niewielkie ryzyko i pozwolę panu dołączyć do całej grupy. Zaskakuje mnie bowiem fakt, że pański bieżący profil wskazuje na silne, niemal przygłuszające inne emocje, przywiązanie do pańskiej żony, a jej do pana. A to już wystarczający jak na razie powód, by podjąć taką decyzję.
Odprężyłem się, zadowolony, że nie musiałem w tym momencie wykorzystywać żadnej ze swoich kart atutowych i podejmować zbędnego ryzyka. — Kiedy mamy wyruszyć?
— Pojutrze — odparł. — Proszę poinstruować załogi i przełączyć odpowiednio sieć komputerową. — Wstał i uścisnął mą dłoń. — Nie wiem doprawdy dlaczego, ale czuję, że będzie to bardzo, bardzo interesujące doświadczenie.
Skinąłem głową. — Mam podobne odczucie, panie Bogen. A teraz, pan wybaczy, ale czeka mnie mnóstwo pracy. Muszę spotkać się z załogami dzisiejszego popołudnia i załatwić wszelkie formalności u Tookera.
— Pojutrze więc w Emyasail. — Powiedziawszy te słowa, wyszedł.
Westchnąłem. Nie podobało mi się to, co emanowało od Bogena. Domyślałem się chyba, co zdecydowało, że pozwolił mi dołączyć do reszty i nie miało to nic wspólnego z żadnymi przeczuciami. Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy. Każdy zobaczył siebie w oczach tego drugiego. Prawdziwy zawodowiec zawsze zasługuje na drugiego prawdziwego zawodowca. A to oznaczało, że spróbuje mnie on dopaść, dając mi wpierw nieco luzu.
Jeden na jednego, Bogen, pomyślałem sobie, czując się znacznie lepiej, niż powinienem był. Niech zwycięży najlepszy.
Przeprowadzka nie sprawiła nam żadnych problemów, tym bardziej, że zabieraliśmy jedynie kanonierki i personel administracyjny. Rozkład pomieszczeń był podobny do naszego, tyle że biura na piętrze znajdowały się w kiepskim stanie, ponieważ od jakiegoś czasu służyły jedynie za magazyn. Dylan zabrała się ostro do pracy, by doprowadzić je do w miarę przyzwoitego stanu, a mimo to przez pierwszy tydzień mieliśmy wrażenie, iż biwakujemy w jakimś dobrze nam znanym terenie, gotując potrawy na przenośnym piecyku i śpiąc na materacach położonych bezpośrednio na podłodze. Proponowałem jej jakąś pomoc, ale była zdecydowana robić wszystko samodzielnie. Wydawała się czerpać z tego przyjemność.
Zasadnicza różnica sprowadzała się do dużej ilości automatycznych skanerów, które napotykało się praktycznie wszędzie. Zdjęto nam nowe, bardzo dokładne encefalografy dla systemu bezpieczeństwa. Nie zamierzałem wypróbowywać sprawności tego systemu. To była już pierwsza liga i intryga, która mnie tutaj doprowadziła, nie pasowała do tego poziomu. Bogen przyglądał mi się bardzo uważnie, ja zaś nie zamierzałem dostarczać mu pretekstu do wykonania pierwszego ruchu, o ile miałby to być ruch na jego warunkach. Kilkanaście osób już straciło życie, bym mógł się tu znaleźć. Czułem się odpowiedzialny za śmierć tych niewinnych i chciałem dokonać tego, po co mnie tutaj przysłano. Przynajmniej tyle mogłem dla nich zrobić.
Dylan podejrzewała, że w jakiś sposób doprowadziłem do tego, iż się tu znaleźliśmy. Do diabła, to nie były jedynie podejrzenia. Pracowała przecież przedtem ze mną i dostarczyła mi pierwszych informacji na ten temat. Jedynie jej przekonanie, że nie spowoduje śmierci osób niewinnych, pozwalało jej utrzymać spokój. Nie miałem najmniejszego zamiaru wyprowadzać jej z błędu.
Jedną z pierwszych czynności, które musiałem wykonać, było porównanie numerów seryjnych torped, ciągle leżących w magazynie, z moją listą. Nie było tam żadnego z moich starych numerów, ale ponieważ przybyliśmy z pełnym ładunkiem na naszych kanonierkach, czułem się bezpiecznie.
Fracht przewożony na wyspę miał bardzo różnorodny charakter, od żywności, elektroniki i innych podstawowych towarów do specjalistycznego sprzętu łączności, sprzętu komputerowego i wyposażenia laboratoriów biologicznych. Fakt, że potrzebne ciągle było tyle materiałów i ludzi — od czasu do czasu mignęła mi znajoma twarz — sugerował, że Operacja Feniks naszego Laroo nie ma jak na razie zbyt wielkich sukcesów. A przecież, choć wolno mi było pływać na moich statkach na wyspę, to poza przystań nie pozwalano mi wyjść i obserwowano mnie bardzo uważnie za każdym razem, kiedy tam byłem. Dziwna, futurystyczna budowla w samym centrum wyspy z portu wyglądała jeszcze bardziej imponująco, ale zbliżyć się do niej nie mogłem.
Analizowałem w myślach wszystko, czego się dowiedziałem, wszystko, czego się domyślałem i wszystko, co mi się udało zobaczyć. Doszedłem do wniosku, że znajduje się w ślepej uliczce. Sam dostęp do portu na wyspie okazał się niewystarczający, a nawet gdyby udało mi się wślizgnąć gdzieś dalej, złapano by mnie bardzo szybko, tak jak i każdego, kogo bym tam wysłał.
— Jestem kompletnie sfrustrowany — przyznałem pewnego dnia w rozmowie z Dylan. — Znajduję się w ślepej uliczce, nie widząc z niej żadnego wyjścia. Jestem tu już od roku i osiągnąłem dość dużo, ale teraz utknąłem w martwym punkcie. A rzeczą najbardziej irytującą jest fakt, że jestem tak blisko tego wszystkiego, a nie mogę wykonać żadnego ruchu.
— Ciągle jesteś zdecydowany zabić Laroo, prawda? — zareagowała na moje słowa. — Chciałabym ci pomóc, ale ani nie potrafię, ani nie mogę. Wiesz przecież, że nie mogłabym uczestniczyć w działaniu prowadzącym do czyjejś śmierci.