Выбрать главу

Oficer ochrony zdziwił się na mój widok, bowiem tego dnia nie było żadnych transportów, ale skinął jedynie głową i przyglądał mi się z zaciekawieniem.

— Chcę, byś skontaktował się z Koordynatorem Ochrony. Bogenem — powiedziałem. — Chciałbym się z nim zobaczyć tak szybko, jak to będzie możliwe.

— Bogen znajduje się na wyspie — odpowiedział ochroniarz. — Poza tym, wszelkie problemy bezpieczeństwa związane z pańską osobą należą do mojej kompetencji.

— Nie chciałbym cię urazić, ale znajdujesz się zbyt nisko na szczeblach hierarchii służbowej. Nie chodzi tu o naruszenie czyichś kompetencji. Jesteś świetnym policjantem, Hanak, ale ta sprawa znacznie cię przerasta.

To go dotknęło. — O czym ty, do diabła, gadasz, Zhang?

— Połącz się z Bogenem i powiedz mu, że muszę natychmiast z nim porozmawiać. Bądź tak miły i po prostu zrób to, Hanak. Nic cię to nie będzie kosztować.

— I tak cię nie przyjmie — rzucił ze złością. — Ma ważniejsze sprawy na głowie.

— Jeśli przekażesz wiadomość tak, jak ci podyktuję, to gwarantuję ci, że nie tylko się ze mną zobaczy, ale pobije wszelkie galaktyczne rekordy prędkości, żeby się ze mną spotkać.

— Jaka więc jest ta tak ogromnie ważna wiadomość?

— Powiedz mu… powiedz mu, że nigdy nie rozwiąże tego problemu likwidacji programu wstępnego i to niezależnie od ilości czasu, pieniędzy i wysiłku włożonego w Operację Feniks. Powiedz, że ja potrafię tego dokonać.

Hanak patrzył na mnie w zdumieniu. — Ty w ogóle nie powinieneś nic wiedzieć na ten temat.

— Wyślij to. I daj mi znać, kiedy on wyznaczy spotkanie. Mam sporo pracy we własnym biurze. — Powiedziawszy te słowa, odwróciłem się, wyszedłem z pokoju i udałem się do kompleksu administracyjnego. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że Bogen połknie przynętę. Absolutnie żadnych wątpliwości.

Po kilku minutach, ledwie zdążyłem zabrać się za swoje papiery, Hanak wpadł do mojego gabinetu.

— Słuchaj, ty ważniaku — powiedział. — Wysłałem tę wiadomość na wyspę i spowodowałem małe trzęsienie ziemi. Bogen jest w tej chwili na satelicie, ale wkrótce wyląduje, osobiście, tak jak sobie życzyłeś. Masz się z nim spotkać za dziewięćdziesiąt minut.

Skinąłem głową i uśmiechnąłem się do niego. — Gdzie?

— W jego gabinecie w Zamku.

— Na wyspie?

— A jest jakiś inny zamek? — Zamilkł na chwilę i przyglądał mi się jakoś dziwnie. — Wiesz, Zhang, albo jesteś najgłupszym facetem jakiego znam, albo najbardziej bezczelnym. No, którym z tych dwu jesteś?

Obdarzyłem go najszerszym uśmiechem, na jaki mnie było stać. — Zgadnij!

Trudniej mi było, niż sądziłem, skompletować załogę, jako że był to dzień wolny, ale wykorzystując służby dyżurne i alarmowe w ciągu pół godziny zamustrowałem na pokład kanonierki pełną obsadę. Zostawiłem też wiadomość dla Dylan, w której napisałem po prostu „zaczęło się” i popłynąłem na wyspę.

Bogen, choć przybywający ze stacji kosmicznej, prawdopodobnie wyląduje na niej przede mną, a co najmniej w tym samym czasie co ja, zakładając, iż wyruszył natychmiast po wysłaniu odpowiedzi. Szczerze mówiąc, jego „dziewięćdziesiąt minut” było dla mnie całkowicie nierealistyczne, chyba że udałbym się tam środkiem powietrznym, a na to ochrona raczej nie była przygotowana. Nawet przy największej szybkości, wynoszącej około siedemdziesięciu kilometrów na godzinę, podróż statkiem musiała trwać co najmniej owych dziewięćdziesiąt minut, a przecież wypłynęliśmy dopiero w pół godziny po otrzymaniu wiadomości. To mi jednak odpowiadało. Wolałem, kiedy ktoś na mnie czekał i irytował się co nieco — wytrąca to bowiem ludzi z równowagi i łatwiej wtedy ulegają emocjom, podczas gdy ja sam jestem wówczas całkowicie logiczny i spokojny, zgodnie zresztą z moim zawodowym przygotowaniem.

Niemniej, pokonanie tego kawałka oceanu wydawało się trwać całą wieczność. Przeżywałem jakieś koszmary, w których bytem atakowany przez borki, co samo w sobie mogło przecież zakończyć całą tę sprawę.

Przeprawa odbyła się jednak bez żadnych przygód i wkrótce spośród drzew wynurzyła się błyszcząca wieża Zamku. Niebo pociemniało i poczułem chłód zwiastujący nadchodzący deszcz. Nie przeszkadzało mi to. Kat mógłby się martwić pogoda, ale przecież nie jego ofiara.

Podpłynęliśmy do nabrzeża i zacumowaliśmy szybko. Zszedłem po trapie i udałem się do budynku ochrony.

— Zhang — powiedziałem dyżurnej funkcjonariuszce. — Na spotkanie z Bogenem.

Zerknęła na ekran i skinęła głową. — Wolno panu udać się do jego gabinetu i nigdzie poza tym. Przy bramie czeka eskorta.

— Eskorta, hm? No, no!

Odwróciłem się, wyszedłem i udałem się w kierunku bramy, której nigdy przedtem nie miałem okazji przekroczyć. Musiałem założyć kask połączony ze skanerem i poczekać. W końcu urządzenie potwierdziło, że ja to ja, i otworzyło przejście, pozwalając mi przejść do następnej komory, gdzie cała ta procedura została powtórzona. W końcu przeszedłem do ostatniego pomieszczenia, gdzie czekało na mnie dwóch, ubranych w mundury khaki, członków Policji Państwowej; obydwaj byli potężnie zbudowani i uzbrojeni po zęby.

— Proszę iść pomiędzy nami i nigdzie nie zbaczać — powiedział jeden z nich.

Wskazałem gestem dłoni, by prowadził. Kiedy szliśmy ścieżkami, pomiędzy rzędami drzew dostrzegałem wszędzie wyraźne dowody specjalnego systemu ochrony. Zorientowałem się, że każdy nasz krok był uważnie obserwowany. Mimo to tuż przed wejściem do Zamku poddani zostaliśmy jeszcze raz podwójnemu sprawdzeniu i dopiero wówczas mogliśmy wejść na wewnętrzny dziedziniec.

Miejsce to wywarło na mnie olbrzymie wrażenie. Chociaż posiadało sztuczną nawierzchnię, podobnie zresztą jak port i nabrzeże, a teren uzyskano, przycinając starannie drzewa, to jednak od momentu opuszczenia Konfederacji nie widziałem nic równie imponującego. Sprowadzono tu bowiem skądś darń, prawdopodobnie z Lilith, która podobno była planetą-ogrodem, i założono olbrzymi, wspaniały, zielony trawnik, na którym rosły egzotyczne krzewy i kwiaty. Zacząłem doceniać Laroo; na jego miejscu ja sam zaplanowałbym coś w tym guście, a wiem, iż niewielu ludziom taki pomysł przyszedłby do głowy.

Jeszcze jedna kontrola przy wejściu do Zamku i znaleźliśmy się w wielkich, rozsuwanych drzwiach. Muszę przyznać, że chociaż znałem to wszystko z opowieści odesłanych konkubin, to jednak nie byłem przygotowany na widok, jaki się przede mną roztaczał. Szliśmy przez ogromne, otwarte przestrzenie, umeblowane, bardzo elegancko i komfortowo. Piękne dywany wspaniale harmonizowały z kanapami, fotelami i szezlongami pokrytymi czymś przypominającym wytworne futro. Na ścianach wisiały dzieła sztuki, zapewne oryginały, odpowiadające nastrojowi komnat. Jedynym zgrzytem byli policjanci, stojący praktycznie wszędzie; jak i świadomość ukrytych kamer podążających naszym śladem i widzących wszystko.

Nie zauważyłem żadnych schodów, choć takowe musiały się tam znajdować, chociażby ze względów bezpieczeństwa. Pojechaliśmy w górę obszerną windą, która miała formę szklanego walca owiniętego wokół słupa nośnego. Bardzo pomysłowe, pomyślałem sobie. Oni kontrolują wejście i wyjście z windy, widzą cię przez cały czas i są pewni, że udasz się tylko tam, dokąd ci wolno.