Выбрать главу

Bogen westchnął i pokręcił głową, a cała jego wojowniczość gdzieś zniknęła. — Wiesz, że to jest zbyt poważna decyzja, bym mógł ją podjąć samodzielnie. Muszę przerzucić całą odpowiedzialność na Laroo. Ty zresztą też.

— To mi odpowiada.

Powiadomiłem załogę, że pozostaną tutaj co najmniej przez najbliższą noc i przesłałem Dylan pokrzepiające wiadomości przy pomocy bardzo prostego kodu. Nie przejmowałem się tym, czy ludziom Bogena uda go się odcyfrować czy też nie; jeśli bowiem on sam nie wiedział już wcześniej czegoś o mnie i o mojej naturze, to nie zasługiwał na miano profesjonalisty.

Potem czekałem, aż Bogen skontaktuje się ze swoim szefem. Wreszcie wrócił.

— W porządku — powiedział — będzie jutro po południu. Wcześniej nie może. Masz tu zostać jako jego gość i czekać, aż cię wysłucha i podejmie ostateczną decyzję.

— A co z moją żoną? — spytałem zaniepokojony. — Pamiętasz przecież, że nie ma żadnego kredytu.

— Jutro zajmą się nią moi ludzie. A potem, cóż, zobaczymy. Nie zapominaj, że i twoja, i jej przyszłość wisi teraz na włosku.

Jakbym nie wiedział! Jednak nie było już odwrotu. — Skoro już jestem albo martwy, albo dopuszczony do spółki, to czy mógłbym obejrzeć jeden z tych cudów wszechświata?

Zastanawiał się przez moment. — Naturalnie. Dlaczego nie. Chodźmy.

Zjechaliśmy na dół jedną z tych przezroczystych wind, o wiele poniżej poziomu zerowego, głęboko w pień głównego drzewa.

Laboratoria były nowoczesne i robiły duże wrażenie. Po drodze natknąłem się na kilku pracowników Tookera, którzy zatrzymali się i pozdrawiali mnie serdecznie, ale Bogen nie był w nastroju, który pozwoliłby mu patrzeć spokojnie, jak odnawiam stare przyjaźnie.

W samym centrum znajdowało się niesamowite laboratorium złożone z dwóch części. Z jednej strony wyposażone w system monitoringu i panel kontrolny nieznanej mi konstrukcji i z rzędu niewielkich kabin wzdłuż całej ściany z drugiej. Młoda i bardzo atrakcyjna kobieta z długimi czarnymi włosami opadającymi na tradycyjny fartuch laboratoryjny sprawdzała wydruki z jakiejś maszyny w momencie, w którym tam weszliśmy. Zerknęła w naszym kierunku, a rozpoznawszy Bogena, wstała, żeby się z nami przywitać.

— Przedstawiam ci najlepszy umysł Cerbera i jeden z najlepszych w całej galaktyce — oznajmił z dumą Bogen.

Uśmiechnęła się i podała mi dłoń. — Żyra Merton — powiedziała.

Zaskoczony, uścisnąłem jej dłoń. — Qwin Zhang. Powiedziałaś Merton?

Roześmiała się sympatycznie. — Tak. Słyszałeś już to nazwisko?

— No pewnie. Choć zawsze kojarzyło mi się z brodatym starcem z grzywą wzburzonych włosów.

— Prawdę mówiąc, jestem dość stara — odparła z humorem. — Mam prawie sto osiemdziesiąt lat. Powodem, dla którego tu przybyłam przed dziewięćdziesięcioma laty, była nie tylko chęć badania procesu wardenowskiego na Cerberze, ale też i to, że w tamtym czasie był to jedyny sposób, by uratować życie. Niemniej, zapewniam cię, iż jestem i zawsze byłam kobietą.

Ja również się roześmiałem. Była ona bowiem czarującą i zaskakującą odpowiedzią na pytanie, kim naprawdę był Merton.

— Powiedz mi jednak, gdzie słyszałeś moje nazwisko? — spytała.

— Jestem produktem tego, co Konfederacja nazywa Procesem Mertona — odpowiedziałem.

Bardzo ją to zainteresowało. — Chcesz przez to powiedzieć, że rozwiązali te problemy? Sądziłam, iż kosztowało to życie zbyt wielu ludzi i dla zbyt wielu kończyło się szaleństwem, by mogło być stosowane w praktyce. Porzuciłam te badania i zaangażowałam się całkowicie w procesy cerberyjskie. To było — niech pomyślę-jakieś pięćdziesiąt lat temu.

— Cóż, udało im się częściowo rozwiązać ten problem — powiedziałem. — Choć nie zredukowali ilości ofiar.

Wyglądała na rozczarowaną i nawet nieco rozgniewaną. — Niech będą przeklęci! Niech ja sama będę przeklęta! Zawsze najbardziej żałowałam, że udało mi się to zapoczątkować i że przekazałam dane w tak niekompletnej formie. A przecież w tamtych czasach było tu tak niewielu ludzi, tak skromna technologia i uboga struktura administracyjna, że musiałam polegać na dostawach z zewnątrz, by uzyskać znaczące rezultaty. Niemniej, chciałabym kiedyś zbadać cię dokładnie, by stwierdzić, jak daleko udało im się dojść. Obawiam się jednak, że poza tym, o czym powiedziałeś, istnieje już tylko ślepa uliczka.

Zdecydowałem, że nie powiem jej, za jak wielki sukces Konfederacja uważa uzyskane rezultaty. Nie chciałem wyjawiać zbyt wiele, chociażby z szacunku do moich odpowiedników przebywających teraz na Lilith, Meduzie i Charonie.

— Chętnie służę swoją osobą… kiedyś, później — powiedziałem zupełnie szczerze. Jeśli był ktoś na tej szalonej planecie, komu mógłbym zaufać, to tą osobą była prawdopodobnie ona, choćby ze względu na jej obiektywizm naukowca.

— Zhang interesuje się naszymi przyjaciółmi — powiedział Bogen. — Czy mogłabyś przeprowadzić dla nas niewielką demonstrację?

Skinęła głową. — Z przyjemnością. Mam tu jednego, który już prawie dojrzał.

— Dojrzał?

— Jest ukończony. Kompletny. Gotowy wyruszyć. — Podeszła do swoich instrumentów i wcisnęła kilka przycisków, przekazując instrukcje. Nad jedną z kabin rozległ się dźwięk cichego brzęczyka i zapaliło się czerwone światełko. Po chwili czerwone światełko zgasło, zapaliło się bursztynowe — oznaczające zapewne oczekiwanie — i wreszcie zielone.

Odeszła od konsolety, podeszła do kabiny i otworzyła jej drzwi. Widok, jaki ujrzałem, zaskoczył mnie. Było to bowiem ciało wysokiego, muskularnego mężczyzny, odpowiadającego standardom świata cywilizowanego. Wyglądał na niedawno zmarłego.

— Dwa jeden dwa sześć siedem… obudź się i wyjdź — rozkazała.

Nieboszczyk poruszył się, otworzył oczy i rozejrzał się, a w jego ciało w jakiś niesamowity sposób wlewało się życie, następowało pełne ożywienie. Wyszedł z kabiny, robiąc niespodziewanie całkowicie naturalne wrażenie.

Podszedłem i przyjrzałem mu się. Było mi trochę nieprzyjemnie, bo była to jednak osoba, a nie przedmiot, a przyglądałem się jej, jak gdyby była rzeźbą.

— Najbardziej zdumiewające połączenie chemii organicznej, komputera i biologii molekularnej, jakie w życiu spotkałam — powiedziała Merton.

— To jest robot?

Skinęła głową. — Muszę ci powiedzieć, że nie przychodzą tutaj w takim dokładnie stanie. Przysyłają je w kształcie z grubsza humanoidalnym, wszystkie o takiej samej masie — i to wszystko. Z próbek komórek nam dostarczanych jesteśmy w stanie wyhodować skórę będącą dokładną repliką skóry osoby, z której komórek korzystamy. Materiały przez nas używane są podobne do tych, które stosowane są przy budowie całego obiektu i zdolne są do korzystania z kodu genetycznego oryginału. Kiedy mamy pod ręką oryginał, możemy dodać blizny, znamiona i inne znaki szczególne, by uzyskać kompletną kopię.

— Jakże, do diabła, możecie tego dokonać? — spytałem zdumiony.

— Nie możemy i nie robimy tego. Konfederacja mogłaby, gdyby chciała. Ale nawet i wówczas konstrukcja byłaby inna. Dokładne badanie nie pozostawia wątpliwości, że obiekty te są produktem społeczeństwa i cywilizacji całkowicie nam obcych. Naturalnie żadne prawa naukowe nie są tutaj gwałcone. Jednak cała ewolucja wiedzy aż do tego punktu przebiegała w sposób całkowicie odmienny.

— Skąd wobec tego tak naprawdę one pochodzą?

Wzruszyła ramionami. — Mamy ich tutaj zaledwie kilka, częściowo dla celów dojrzewania i częściowo dla eksperymentów. Nie pozwalają nam mieć ich zbyt wielu na raz i dostarczają ich jedynie wtedy, kiedy już mamy upatrzonego osobnika, który ma posłużyć jako oryginał. Są bardzo ostrożni.