— Ale czy wszystko robi się tutaj? Całe te zmiany dotyczące wyższych funkcji mózgowych?
— Och nie. Można je przeprowadzać gdziekolwiek w systemie Wardena, byle nie dalej jak jakieś sto sześćdziesiąt milionów kilometrów poza orbitą Momratha. Musi to być bowiem w atmosferze zawierającej jedynie cerberyjską odmianę organizmów Wardena. Bliższych szczegółów nie znam.
— I nie przeszkadza ci to? Że używamy ich w celu szpiegowania Konfederacji?
— Prawdę mówiąc, nie za bardzo. A niby dlaczego miałoby mnie to niepokoić? Wszystko, co rząd robi, zamienia się w popiół i pył, z ludźmi włącznie. Posiadamy całkowicie nową, świeżą technologię będącą rezultatem obcej ewolucji i to jest o wiele bardziej interesujące. Nie mogę ich winić za to, że nie otworzyli się przed Konfederacją. Każdą obcą cywilizację, której dotknęliśmy, w rezultacie zamordowaliśmy, dosłownie lub kulturowo i cywilizacyjnie.
— Za wygłaszanie podobnych słów zesłano by cię tutaj, gdybyś nie wyemigrowała z własnej woli — zauważyłem.
— To bardzo prawdopodobne — roześmiała się. — Nigdy się tego nie dowiemy. W każdym razie nie żałuję.
Patrzyłem na nią i zastanawiałem się. — I ty nie byłaś w stanie rozwiązać tej całej zagadki z programowaniem? Jeśli ty tego nie potrafisz, to czy ktoś inny potrafi?
Spojrzała pytająco na Bogena, który skinął głową, i zwróciła się ponownie do mnie: — To nie takie proste. Proszę, podejdźmy do skopu.
Podeszliśmy do grupy instrumentów. — Nie rozpoznaję żadnego 2. tych urządzeń — powiedziałem. — Czyje to konstrukcje? Twoje własne?
— Nie. One również zostały dostarczone przez producentów. I na tym polega część naszego problemu. Popatrz na ekran.
Spojrzałem i zobaczyłem zbliżenie komórki. Nie, nie komórki. Raczej czegoś, co wyglądało jak jakieś zwierzę jednokomórkowe, podobne do ameby.
— To jest jednostka komórkowa jednego z robotów — powiedziała Nie jest to w rzeczywistości komórka, chociaż zachowuje się identycznie jak ona. Jest to kompletny, samodzielny mikrokomputer wykorzystujący molekuły organiczne i organiczne struktury.
— Poruszyła pokrętłem i drobina zniknęła, a jej miejsce wypełniła cała masa drobniutkich stworzeń pływających w przezroczystej rzece.
— Problemy chemii molekularnej to koszmar — powiedziała.
— Nie chodzi o to, że widzimy tu coś niezwykłego. Nie ma tu jakichś szczególnych cząsteczek, takich, których nigdy przedtem nie widzieliśmy; nic z tych rzeczy. Ale połączone są one ze sobą w sposób, który trudno nam sobie nawet wyobrazić. Nie można — zgodnie z naszą wiedzą — zbudować czegoś takiego z tych wszystkich pierwiastków i związków chemicznych i spowodować, by to działało. Na przykład, mogę wziąć łańcuchy węglowe, siarkę i cynk, potas i magnes, setkę innych pierwiastków i związków, złożyć z nich jakąś całość, ale nigdy nie uzyskam niczego, co byłoby podobne do tego. — Nastawiła ostrość na ścianę komórkową i powiększyła ją do ogromnych rozmiarów. — Czy widzisz te drobniutkie, włoskowate obiekty? To łączniki elektryczne z otaczającymi komórkami. Jak nerwy, a jednak inne. Połączone ze sobą tworzą świadomy system łączności pomiędzy komórkami. Mózg jest w stanie polecić każdej komórce i każdej grupie komórek, co mają robić, jak wyglądać… wymyśl cokolwiek, a one to zrobią. Potrafią naśladować praktycznie wszystko. Nawet funkcje. To wręcz niemożliwe. Nie do wyobrażenia. Nawet w naszych najlepszych czasach wojny robotów nie posiadaliśmy niczego, co byłoby zdolne do takich rzeczy. Ale mogliśmy to mieć potem, gdyby nie zakazano dalszych badań.
— Rozumiem. Chcesz przez to powiedzieć, że nawet Konfederacja nie potrafiłaby przeprogramować tych rzeczy.
— Skądże znowu! Mając jeden egzemplarz spośród tych, zapewne by to zrobili. Jednak my… my tutaj znajdujemy się w ślepej uliczce. Jesteśmy w stanie zobaczyć, jak to jest zrobione, ale sami nie potrafimy tego zrobić… czy chociażby zmienić programu. A co najgorsze, nie potrafimy odróżnić programu niezbędnego od zbędnego. Teraz rozumiesz?
Tak, teraz rozumiałem. — Ale ty uważasz, że Konfederacja mogłaby sobie z tym poradzić?
— Tylko dlatego, że sami posiadają już większe i szybsze urządzenia półorganiczne. Nie sądzą, by potrafili to skopiować, ale prawdopodobnie umieliby wydawać temu polecenia. Dlatego właśnie każda z tych komórek ma wbudowany mechanizm uruchamiający proces samozniszczenia. W przypadku uszkodzenia lub niebezpieczeństwa schwytania przez wroga cały ten obiekt po prostu się roztapia. Cały.
— Dość już zobaczyłeś? — spytał Bogen z niecierpliwością.
Skinąłem głową. — Na razie tak. Muszę przyznać, że to wszystko robi duże wrażenie. — W rzeczywistości było to coś więcej. Odczuwałem autentyczne przerażenie.
Rozdział szesnasty
WAGANT LAROO
Spędziłem bardzo wygodną noc w jednym z pokoi gościnnych, otoczony płótnami starych mistrzów; w owym kontrolowanym przez komputer luksusie, o którego istnieniu już prawie zapomniałem. Spałem długo, świadomy, że będzie mi potrzebna cała bystrość umysłu; zjadłem pożywne śniadanie, po czym — za pozwoleniem Policji Państwowej i pod jej czujnym okiem — zwiedziłem znajdujące się na górnych piętrach kolekcje. W sumie był to fascynujący dzień, w którym znalazłem odpowiedź na pytania dotyczące wielu spektakularnych i zuchwałych kradzieży z przeszłości. Rozwiązanie ich zagadki przyniosłoby sławę każdemu detektywowi.
Późnym popołudniem na trawniku, który tak mnie zachwycał, wylądował pojazd powietrzny. Wysiadło z niego pięciu mężczyzn; każdy z walizeczką w ręku. Żaden nie wyróżniał się niczym szczególnym, mogłem więc jedynie przyglądać się im przez okno i zastanawiać się, który z nich jest Laroo.
Wyglądało na to, że na tym polega właśnie cały dowcip.
— Nigdy nie wiadomo, który z tych pięciu jest nim — ostrzegał mnie Bogen. — Ma około dwóch tuzinów ludzi o takich zdolnościach aktorskich, że mogą go zastępować przy różnych oficjalnych okazjach i zazwyczaj podróżuje w grupie. Może być każdym z nich… i nigdy nie możesz być pewien, czy rozmawiasz z nim czy też z kimś innym.
Troszeczkę mnie to wyprowadziło z równowagi. — To znaczy, że tego prawdziwego mogłoby tu w ogóle nie być.
— Och, zapewniam cię, że jeden z nich jest nim. Problem polega na tym, iż musisz każdego z nich traktować, jak gdyby był Laroo.
Zaniepokojony, skinąłem jedynie głową i udaliśmy się do eleganckiego gabinetu Władcy. Myśl, że Laroo stosował tego rodzaju sztuczki, zdenerwowała mnie nieco. Pomyślałem sobie, że to jeszcze jedna rzecz, przez którą mogę mieć spore kłopoty.
Wprowadzono mnie do środka i przedstawiono wysokiemu, przystojnemu, przedwcześnie posiwiałemu mężczyźnie o wyglądzie dystyngowanego polityka. Popatrzyłem na pozostałych. Jeden był niski i otyły, przypominał wyglądem Otaha i nie pasował do mojego wyobrażenia o Władcy Cerbera. Stawiam na tego, pomyślałem sobie. Nikt przecież nie wziąłby go za dyktatora. Przyjrzałem się reszcie; siedzieli i patrzyli na mnie. Zastanawiałem się, czy w tym momencie oni wiedzą, kto tutaj jest kim.
Podszedłem do tego, którego wskazano mi jako Laroo, zatrzymałem się i ukłoniłem.
Wyciągnął dłoń i błysnął typowym uśmiechem polityka. — Nie musisz się bawić w takie ceregiele — powiedział uprzejmie. Wszyscy tutaj jesteśmy ludźmi biznesu. Proszę, usiądź sobie wygodnie.