Kiwałem z powagą głową, zauważając jednocześnie zjadliwość i złość kryjące się w tonie jego głosu. Posiadał on w sobie coś ostrego i lodowatego, czego wcześniej nie było. Zrozumiałem, że teraz mam do czynienia z prawdziwym Wagantem Laroo i że w dziwny sposób zwiększa to moje szansę. Mógłbym go rozpoznać, gdybym był uważny. Mógłbym go odnaleźć w pokoju pełnym jego sobowtórów. Ci inni, ci pierwsi, byli cholernie dobrymi aktorami, ale czułem, iż ten rodzaj ukrytej emocji, z jakim teraz miałem do czynienia, jest czymś unikatowym i charakterystycznym tylko dla tego jednego człowieka.
Bogen nagle przybladł w moich oczach jako godny przeciwnik. Widziałem, jak kurczy się w mym umyśle do rozmiarów drobnego szefa ochrony. Wagant Laroo był natomiast najbardziej mrożącym krew w żyłach człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poznałem. Ani przez moment nie potraktowałem lekko jego groźby i jego zdolności do jej przeprowadzenia.
Rozdział siedemnasty
PSYCHOLOGIA KREATYWNA I CZAS PROPOZYCJI
Ciągle nie mogę uwierzyć, że tego dokonałeś — powiedziała Dylan w drodze do Dumonii. — Mój Boże, Qwin! W ciągu jednego zaledwie roku od przybycia udało ci się omotać wysoko postawioną osobistość, zostać prezesem firmy, wślizgnąć się do najtajniejszej operacji, a teraz spowodowałeś, iż uchylono wyrok… i to wyrok całkiem jeszcze świeży!
Skinąłem głową i uśmiechnąłem się, ale cień który pojawił się w trakcie moich działań i nad którym nie miałem żadnej kontroli nie dawał mi spokoju.
— Niemniej, znajdujemy się dopiero w połowie drogi. Najtrudniejsza jej część jest jeszcze przed nami, a ten Laroo wielce mnie niepokoi. Dylan, patrząc na niego, odczuwałem prawdziwy lęk, prawdziwe niebezpieczeństwo. Ci Czterej Władcy są najlepsi w swoim rodzaju, stanowią najwyższy etap ewolucji. Cała idea Rombu Wardens to najgłupsze chyba pociągnięcie ze strony Konfederacji. Teraz to widzę. Umieścili przecież w jednym miejscu absolutnie najlepszych, najbardziej genialnych przestępców-psychopatów. Ten, który jest w stanie przeżyć tego rodzaju walkę, musi być doskonałością w swoim rodzaju — skończenie inteligentny, całkowicie amoralny i zupełnie bezwzględny. A Laroo pomyślał o wszystkim, co tylko możliwe, by mnie omotać, kiedy z nim rozmawiałem, i sądzę, że wie, a przynajmniej podejrzewa, jakie są moje zamiary.
— Ale przecież udało ci się uniknąć zastawianych przez niego pułapek — zauważyła — i on zgodził się na twoje propozycje. Jeśli jest tak dobry, dlaczego to uczynił?
— Chyba wiem dlaczego. Rozważ jego sytuację. Jego największą słabością jest lęk, że w każdej chwili ta ogromna władza, którą posiada, może mu być odebrana. Ten lęk był tam już przedtem, ale teraz, wraz z likwidacją jednego z Czterech Władców, stał się obsesją. Najlepsze mózgi na Cerberze pracują nad ostatecznym rozwiązaniem problemu. Włącznie z tą Merton, która być może jest jedną z najlepszych w galaktyce. A mimo to nie mogą sobie poradzić. Operacja Feniks jest mu więc konieczna i niezbędna. Dlatego nawet licząc się z możliwością ewentualnej zdrady, zgadza się na mój udział. Nie ma wyboru. Jedyne, co może zrobić, to pozwolić mi działać, wykorzystując Merton i innych przeciwko mnie w nadziei, że rozwiążę ten problem dla niego. To wyzwanie najwyższego rzędu. On stawia własne ego przeciwko mojemu, licząc, iż przechytrzy mnie, nim ja zdołam przechytrzyć jego.
— Czy jesteś pewien, iż on wie, że ty coś planujesz?
Skinąłem głową. — Wie. Jak powiedział Bogen, my, profesjonaliści, mamy instynkt. Podobny do tego, na którym ty polegałaś podczas polowań na borki. Wie, bo rozumie, czym to się może skończyć. Kiedy dostarczę to, czego oczekuje, moja obecność może stanowić jedynie zagrożenie, nie przynosząc żadnych korzyści. Obaj to rozumiemy. Wie, że będę zmuszony wyciąć jakiś numer i liczy na to, że domyśli się, na czym on miałby polegać. Stąd to danie mi nieco luzu, stąd zgoda na moje warunki. To wszystko zresztą nie będzie miało znaczenia… jeśli potrafię dostarczyć mu rozwiązanie.
Popatrzyła na mnie. — A potrafisz?
Wzruszyłem ramionami. — Nie mam najmniejszego pojęcia. To będzie zależeć od Otaha i od mojego brata, i od Kręgi, i od tych, którzy są nad Kregą. W końcu jestem zmuszony wierzyć, że to oni potrafią znaleźć rozwiązanie tego problemu.
Pokiwała głową i zaczęła wyglądać przez okno taksówki powietrznej.
Wkrótce znaleźliśmy się w gabinecie Dumonii. Laroo nie marnował czasu — szczególnie że widział Skrytobójców w każdym kącie; i pewnie miał rację — bo wszystko już było przygotowane.
Dumonia był pod wrażeniem wydarzeń. Siedział i rozmawiał ze mną, podczas gdy Dylan przebywała opodal z trzynastoma sędziami zebranymi tam na rozkaz Laroo. Lubiłem Dumonię, ale nie ufałem mu w najmniejszym stopniu.
— Tak więc ujawniłeś się — zauważył obojętnie. Skinąłem głową. — A dlaczego by nie? I tak znajdowałem się w niepewnej sytuacji. Szczerze mówiąc, skoro ty o tym wiedziałeś, musiałoby się to wydostać na zewnątrz wcześniej czy później. Skrzywił się. — Mam aż tak złą reputację?
— Z tego, co wiem, jesteś dokładnie tym, kim wydajesz się być. Równie dobrze jednak mógłbyś być samym Wagantem Laroo. Któż to może wiedzieć na tym świecie?
Pomysł mój wydał mu się zabawny. — Wiesz, to rzeczywiście nasz największy problem, tutaj, na Cerberze. Istna paranoja. Lęk przed tym, kto tak naprawdę jest kim. To utrzymuje ludzi w posłuszeństwie. A mamy tu przecież najgorszy element — dzięki Konfederacji — i tylko coś takiego pozwala utrzymać spokój i stosunkowo niską przestępczość jak na ten skład społeczny, jaki posiadamy. To i zagrożenie sądem lub śmiercią w przypadku schwytania na gorącym uczynku. Pewnie dlatego tak bardzo mi się tu podoba. Pomyśl o interesach, jakie można robić w moim zawodzie.
Wiele myślałem o Svarcu Dumonii w ciągu ostatnich kilku tygodni. Byłem bardzo ostrożny, wybierając właśnie jego. Człowiek ten miał dwa odmienne oblicza: z jednej strony był całkowicie amoralny, posiadając skłonności kryminalne w najbardziej ogólnym i abstrakcyjnym sensie, z drugiej jednak strony był całkowicie oddany misji pomagania i leczenia swych osobistych pacjentów.
— Pomysł, iż mógłbym być Wagantem Laroo jest tutaj świetnym przykładem — powiedział. — Panuje totalna paranoja w tej dziedzinie. Jednak ja nie jestem Laroo. Nie mógłbym nawet być Laroo z tej prostej przyczyny, że nienawidzę wszelkiej formy rządów. Nienawidzę wszelkich instytucji, od Konfederacji, poprzez rządy cerberyjskie aż do lokalnego towarzystwa medycznego. To wszystko zorganizowane mrowiska. Zaprojektowane w celu zdławienia, wsadzenia w kaftan bezpieczeństwa indywidualnego ducha ludzkiego i dobrze wykonujące to swoje zadanie. Religie nie są lepsze. Dogmaty. Musisz wierzyć w to, musisz wierzyć w tamto. Biegasz w kółko, marnując czas na jakieś niemądre rytuały, zamiast wykonywać pożyteczną pracę. Czy wiesz, że w samym Medlam mamy przedstawicieli stu siedemdziesięciu różnych wyznań? Wszystkich, od Kościoła Katolickiego i Ortodoksyjnego Judaizmu, zważ na problemy z wymianą między płciami, obrzezaniem i całą resztą, do miejscowych kultów dla stukniętych, którzy wierzą, że bogowie śpią wewnątrz Cerbera i obudzą się kiedyś, zabierając nas do miejsca wiecznej szczęśliwości.
— Wynika z tego, iż jesteś anarchistą.
— Chyba tak. Spokojnym anarchistą z klas wyższych, noszącym garnitury na miarę i posiadającym dom na wybrzeżu, do którego latam prywatnym środkiem powietrznym. W tym miejscu właśnie starzy filozofowie popełniali błąd. Anarchia nie jest dla mas. Do diabła, one chcą być prowadzone, w przeciwnym bowiem razie nie tolerowałyby i nie tworzyły tych wszystkich instytucji biurokratycznych, które im mówią, co mają myśleć. To filozofia indywidualistów. Idziesz na kompromisy, a mimo to stajesz się anarchistą, nie przejmującym się człowiekiem z kolektywu. Jedyną rzeczą, którą możesz robić w sensie kolektywnym, to wstrząsnąć nimi od czasu do czasu, dać im rewolucyjnego kopniaka w tyłek. To jednak nigdy nie trwa długo, a stwarza własne dogmaty i własną biurokrację. Ale takie wstrząsy są zdrowe. Kiedy Konfederacja tak się zinstytucjonalizowała, że nawet niewielka rewolta tu czy tam była niemożliwa, dopiero wtedy zaczął się zastój i gnicie.