Pokiwałem głową. — W porządku. Wracaj do sklepu. Zawołam cię, kiedy mi będziesz potrzebny. Dylan może stać na straży.
— To mi odpowiada — powiedział nerwowo i wyszedł.
Obejrzałem dokładnie hełm. — To uproszczona wersja takich, jakie używają w Klinice Służb Bezpieczeństwa — powiedziałem. — Przypomina skaner, tyle że służy do przesyłania informacji.
— Nie sądziłam, że to możliwe — powiedziała. — Nikt oprócz ciebie nie byłby w stanie z tego skorzystać.
— Na to wygląda. Proszę, nie denerwuj się, kiedy zapadnę w trans. Nie interweniuj. Możesz pójść do sklepu, jeśli zechcesz… chciałbym uniknąć wszelkich przerw w łączności. Kiedy skończę, będziemy wiedzieli, jak się rzeczy mają.
— Qwin, a kto jest po drugiej stronie?
Westchnąłem. — Prawdopodobnie komputer. Typu quasi-organicznego. A na samym końcu… ja.
I tak właśnie wygląda obecna sytuacja. Mam nadzieję, iż dokonasz oceny tej informacji i przekażesz ją Operatorowi już teraz, nie czekając na raport końcowy, który naturalnie złożę… o ile będę w stanie.
Następuje łagodna przerwa, jak gdyby ustał szum w eterze. Nagle głos… nie, nie głos, lecz jego wrażenie formuje się w mym umyśle.
— Poinformuję go, że ten raport powinien być przeczytany — mówi komputer — ale nie dodam, że jest on niekompletny. Decyzję podejmie sam.
— To mi odpowiada — odpowiadam komputerowi. — Jak długo to potrwa?
— Nie wiadomo. Jest zaabsorbowany sprawozdaniem z Lilith i odmówił natychmiastowego przyjęcia tego raportu. Być może jedną dobę.
— Jak tedy nawiążę następny kontakt? Nie mogę przyciągać uwagi osób niepowołanych do tego miejsca.
— Skontaktujemy się z tobą. Nie martw się.
— Łatwo ci to mówić. Jesteś tylko maszyną i nie siedzisz tutaj ze stryczkiem na szyi.
KONIEC TRANSMISJI. WYDRUK, CZEKAĆ NA DALSZE INSTRUKCJE.
Obserwator zdjął hełm i zagłębił się w fotelu, wyglądając na wycieńczonego i tak się zresztą czując. Siedział przez kilka minut bez ruchu, nie patrząc na nic konkretnego, jak gdyby miał trudności ze skupieniem myśli i zapanowaniem nad samym sobą.
— Ponownie jesteś poirytowany — odezwał się komputer.
On tymczasem wskazywał palcem w przestrzeń. — Czy to jestem ja tam na dole? Czy to jestem rzeczywiście ja? Czy to ja pozostaję w tak romantycznym związku, czy to ja jestem tak szalony i tak ambitny?
— To ty. Wszystko na to wskazuje.
Roześmiał się. — Tak. Analiza kwantytatywna. Wszystko sprowadzone do porządnych, eleganckich liczb i symboli. Przyjemnie jest być komputerem i nie przejmować się tym, że wszystko, co myślałeś i wszystko, w co wierzyłeś, zarówno w odniesieniu do siebie samego, jak i społeczeństwa, zostało zdeptane i poszarpane, kawałek po kawałku.
— Obaj jesteśmy jedynie sumą naszych programów — powiedział komputer. — Niczym więcej… i niczym mniej.
— Programy! A zresztą, szkoda słów. Nie jesteś w stanie tego pojąć. Zastanawiam się, czy w ogóle ktokolwiek jest. Nikt nigdy przedtem nie musiał przez to przejść… i nie powinien w przyszłości.
— Niemniej, dowiedzieliśmy się bardzo dużo. Gdyby nawet zlikwidowano jednostkę cerberyjską, to i tak bylibyśmy daleko w przodzie. Wiemy bowiem teraz, w jaki sposób programowane są roboty. Wiemy, że miejsce kontaktu pomiędzy obcymi i Rombem znajduje się wewnątrz orbity księżyców Momratha. Jesteśmy w stanie zadać tym robotom cios, mimo iż nie rozwiązaliśmy całej zagadki.
— Nie mam zamiaru rekomendować usmażenia całego Cerbera! — rzucił ostro. — W każdym razie jeszcze nie teraz.
— Nie sądzisz, iż praktyczniej byłoby uderzyć w stację kosmiczną i w Wyspę Laroo, niż zabijać jednego z Władców czy nawet wszystkich czterech?
— Tak, być może masz rację. Ale jeśli tak to przedstawię w raporcie, to i tak zarekomendują likwidację całej planety. Jak zauważył Laroo, mogłoby to sprowokować konfrontację… i wyeliminowałoby zagrożenie ze strony robotów. Bez Cerbera nie mogliby przecież im programować prawdziwych umysłów.
— Dlaczego się wahasz? Normalnie nie zastanawiałbyś się wiele przed podjęciem podobnego kroku.
— Dlaczego…? — Zamilkł na moment. — Tak, dlaczego się waham? — zapytał sam siebie na głos. — Cóż to dla mnie znaczy?
Przemawiało teraz przez niego jego wyszkolenie i doświadczenie; intelektualny aspekt jego osobowości. Był jednak i drugi; taki, którego nigdy by u siebie nie podejrzewał, i który ukazał mu się przedtem tylko raz czy dwa razy. W przypadku Lilith w końcu przekonał sam siebie, że to była jedynie aberracja. Był agentem z cywilizacji technologicznej i w społeczeństwie nie technologicznym musiał się zmienić i pójść na pewne kompromisy. Ale Cerber? Tutaj nie było miejsca na podobną wymówkę, A przecież, a przecież… czy to tylko jego bliźniaczy bracia tam, na dole, ulegli tym zmianom?
Niemniej, tylko jedno można było teraz zrobić i on o tym wiedział.
— Jeśli to w jakiś sposób ułatwi twoją decyzję — wtrącił komputer — to informuję, iż eliminacja Cerbera nie zatrzyma operacji z robotami, a jedynie ją opóźni. Tak długo, jak którakolwiek z cerberyjskich odmian organizmu Wardena pozostanie w rękach obcych, może być ona użyta wszędzie wewnątrz systemu. Istnieją pewne wskazówki świadczące o tym, że już została w ten sposób użyta. Równie za wcześnie jest jeszcze na sprowokowanie konfrontacji. Nie mamy dość danych, by rezolucja dotycząca eliminacji sektora mogła przejść przez Radę i uzyskać jej aprobatę. Jedyne, co można by osiągnąć w tej chwili, to rezygnacja nieprzyjaciela z obrony i tym samym eliminacja lub neutralizacja systemu Wardena — prowadząca w rezultacie do utraty wszelkiej łączności z wrogiem.
Rozważał te słowa i dostrzegł ich logikę. — W porządku. Przekaż tę propozycję i resztę danych do Centrali z prośbą o ocenę materiałów i o rekomendację.
— Wykonuję — oznajmił komputer.
Rozdział osiemnasty
PRACE BADAWCZO-ROZWOJOWE I BŁYSKAWICZNE DECYZJE
Poinformowałem Bogena, iż kontakt został zainicjowany i że mogę teraz jedynie czekać na rezultaty. Wiedziałem, że będzie to dla mnie bardzo nerwowy okres. Jedynym jasnym punktem w tym wszystkim była Dylan, która przejawiała taką świeżość i takie ożywienie jak kiedyś. Gdyby nie dyndający stryczek, te następne trzy dni należałyby do najszczęśliwszych i najbardziej satysfakcjonujących z całego mojego pobytu na Cerberze. Jednak, pod koniec trzeciego dnia, otrzymałem telefon od kogoś, kogo nie znałem, i z miejsca, którego nie byłem w stanie odgadnąć. Wiedziałem, że zarówno telefon, jak i całe mieszkanie jest na podsłuchu, ale miałem dziwne wątpliwości co do możliwości wykorzystania tego faktu przez Bogena.
Cała rozmowa odbyła się bez obrazu; jedynie przy pomocy głosu. — Qwin Zhang?
— Tak?
— Twoja propozycja posiada pewne zalety, ale nic się nie da zrobić bez konkretnej fizycznej próbki.
— Wstrzymałem oddech. — Jak dużej?
— Około pięćdziesięciu centymetrów sześciennych tkanki mózgowej i drugie pięćdziesiąt centymetrów tkanki pobranej wyrywkowo z miejsc przypadkowych zupełnie by wystarczyło. Czy to możliwe?