Выбрать главу

— Zobaczę — odpowiedziałem temu komuś. — Jak mam ci dać znać?

— Będziemy w kontakcie. — Telefon zamilkł. Weszła Dylan. — Kto to był?

— Wiesz kto — powiedziałem. — Najwyższy czas połączyć się z Bogenem za pośrednictwem tutejszego biura ochrony i z ich baraku.

Bogen nalegał na bezpośrednią rozmowę ze mną, wobec czego zrobiłem, jak sobie życzył.

— Skontaktowali się ze mną. Potrzebne im są dwie próbki tkanek.

Skinął głową. — To by się zgadzało. Przewidzieliśmy coś takiego. Ale — tak z ciekawości — jak oni to zrobili? Nie wychodziłeś nigdzie przez cały dzień i nie było do ciebie ani żadnych telefonów, ani przesyłek.

— Zadzwonili. Na mój telefon. Przecież go miałeś na podsłuchu.

Wyglądał na bardzo zdenerwowanego. — Naturalnie. I telefon, i mieszkanie. Sprawdzę to; jednak nikt z nasłuchu do mnie nie zadzwonił, a należy to do ich obowiązków. Nie podoba mi się to wszystko. Nie powinni mieć takich możliwości… przynajmniej nie tutaj.

Wyłączył się, ale ja rozumiałem jego zaniepokojenie i czekałem w baraku na odpowiedź, która nadeszła zresztą bardzo szybko.

— Sprawdziłeś telefon? — spytałem.

Pokiwał głową. — No jasne. Żadnych połączeń. Przejrzeliśmy także zapisy całego podsłuchu. Chyba nie robisz sobie dowcipów, Zhang? Na tej taśmie nie ma nic oprócz normalnych odgłosów i dźwięków. Żadnych rozmów telefonicznych, chociaż słychać, jak twoja żona wchodzi i pyta: „Kto to był?” i słychać również twoją odpowiedź.

Zagwizdałem. Byłem pod wrażeniem, tak jak i Bogen, tyle że nasz stosunek do faktów nieco się różnił. — Jak więc brzmi odpowiedź?

— Dostaniesz swoje tkanki.

— Czy mam je odebrać, czy sam je dostarczysz?

— Bardzo zabawne. Powinny być odebrane, chociażby po to, żebym mógł zobaczyć, w jaki sposób oni je podejmą.

— Każę natychmiast przygotować łódź — powiedziałem.

— Nie. Jako środek zapobiegawczy i zabezpieczający Przewodniczący Laroo rozkazał, by noga twoja nigdy więcej nie postała na wyspie. Jeśli spróbujesz się na niej pojawić, ochrona usmaży cię na miejscu.

— Tego nie było w umowie! — protestowałem, odczuwając nieprzyjemny chłód w żołądku. — Przecież ja muszę się tam znaleźć, jeśli wszystko ma iść zgodnie z planem.

— Dokonaliśmy w niej pewnych zmian. Sam przyznałeś, iż jesteś Skrytobójcą, a my nie mamy zamiaru lekceważyć twoich zdolności. Nie stać nas na takie ryzyko.

— Ale i tak muszę tam przypłynąć, jeśli mi coś przekażą.

— Nie. Jeśli pojawi się coś materialnego, z czym nie będziemy mogli sobie poradzić, wyślesz swoją żonę. Zawsze to bezpieczniej, skoro ma ona zakodowany rozkaz „nie zabijaj” i na dodatek jest autochtonką.

— Nie chcę jej do tego mieszać! Unieważniam naszą umowę!

Roześmiał się złowieszczo. — W porządku, ale jeśli to jest koniec tej sprawy, to oznacza on również koniec was obojga. Wiedziałeś o tym, kiedy to rozpoczynałeś. Nasze warunki albo koniec. Przyślij ja tutaj dokładnie za dwie godziny.

— No dobrze — westchnąłem. — Zagramy według waszych reguł… na razie. Jedną chwileczkę. Przecież ona teraz jest z powrotem w grupie macierzyńskiej i nie wolno jej podróżować morzem.

— A kto jej niby zabroni? Za pozwoleniem Przewodniczącego Laroo ograniczenie to zostało unieważnione. Jeśli ktoś będzie robił w związku z tym jakieś trudności, powiedz, żeby zadzwonił do mnie.

— Myślałem, że ma zakodowaną niechęć do morskich podróży.

— Kazaliśmy Dumonii to usunąć. To zresztą był drobiazg. A teraz ruszaj. Marnujemy tylko czas.

Rozłączyłem się. Czułem się teraz o wiele mniej pewnie niż poprzednio. Nie podobała mi się ta zmiana reguł.

Jednakże Dylan nie miała nic przeciwko obecnemu układowi. — Nie zapominaj, że tkwimy w tym oboje — powiedziała.

Skinąłem głową i odprowadziłem ją na przystań i na statek. Była bardzo podniecona, bo rzeczywiście kochała morze. Nie było jej jakieś pięć godzin, podczas których z każdą chwilą stawałem się coraz bardziej nerwowy i przejęty. Kiedy wreszcie wróciła, ja ciągle jeszcze się zamartwiałem.

— Nie zrobili ci żadnej krzywdy? — spytałem.

Roześmiała się. — Nie. Przez większą część drogi stałam przy sterze i miałam z tego powodu wiele radości. A tam, no cóż, to wspaniałe miejsce. Wpuścili mnie tylko na kondygnację główną, wręczyli zalakowany i zamrożony pojemnik i odprowadzili z powrotem na przystań.

Przyglądałem się jej podejrzliwie. Czy byłbym w stanie zorientować się, gdyby w jej miejsce przysłali robota? Czy wiedziałbym, gdyby wycięli mi jakiś numer przy pomocy tych ich maszyn psychiatrycznych?

Odpowiedź na pierwsze pytanie poznam przecież, jeśli dokonamy wymiany w nocy i dlatego byłem prawie pewien, iż na tym etapie nie ryzykowaliby takiego rozwiązania. Jeśli zaś chodzi o drugą możliwość, to muszę zapytać Dumonię… o ile mogę mu zaufać.

Nagle aż mną wstrząsnęło. — A to drań! — mruknąłem. — A to szczwany, stary anarchista!

Popatrzyła na mnie zdziwiona. — Co? Kto?

— Dumonia. Jest daleko w przodzie i przed Laroo, i przede mną. Cały czas wiedział, o co chodzi i ustawiał mnie tak, jak chciał.

Zaiste, punkty podobieństwa. Doskonale wiedział, co mówi, kiedy mi o nich opowiadał.

Wnieśliśmy pojemnik do mieszkania i czekaliśmy na dalsze instrukcje, ale te nie nadchodziły. W końcu, znużeni czekaniem, zajęliśmy się pracą papierkową, a wreszcie udaliśmy się na spoczynek.

Rano okazało się, że pojemnik zniknął. Zgłosiłem kradzież Bogenowi, który nie był tym wszystkim zachwycony. Miał przecież agentów, lunety i cały system obserwacji, a nikt nic nie widział. Co gorsze, wewnątrz pojemnika umieszczono co najmniej pięć różnych urządzeń nadawczych, które wydawały się funkcjonować bez zarzutu. Tyle że wskazywały, iż pojemnik ciągle jeszcze znajduje się w mieszkaniu. Problem polegał na tym, że poszukiwania nie przynosiły żadnego rezultatu, chociaż odkryto wreszcie małe urządzenie rejestrujące, coś na kształt miniaturowej baterii, wciśnięte pomiędzy drewniane klepki podłogi.

Naturalnie wysyłało ono rzekome sygnały od owych pięciu nadajników naprowadzających na cel.

Bogen był zarówno wściekły, jak i lekko roztrzęsiony. Wiedziałem jednak, że w raporcie, który dotrze do Laroo, Bogen nie będzie wyglądał aż tak źle.

Byłem pełen podziwu dla tego drugiego agenta Konfederacji działającego na tym terenie. Wydawał się on przerastać mnie o głowę, przynajmniej jeśli idzie o tupet. Mój podziw dla niego był tak wielki, że kiedy znów do mnie zadzwonił, by się umówić na spotkanie z nami, nie mogłem się wręcz doczekać chwili, kiedy go wreszcie ujrzę.

Próbek nie było już od dziewięciu dni, a nie wydarzyło się w tym czasie nic ciekawego, poza tym, że Bogen stawał się coraz bardziej niecierpliwy i zaczynał nam grozić. Oboje z Dylan zaczynaliśmy odczuwać niepokój. W końcu jednak odezwał się długo oczekiwany telefon. Wyruszyliśmy, prawie na pewno bez żadnych podejrzeń ze strony Bogena i jego ludzi.

— Wiele razy zastanawiałem się, skąd wiedziałeś, że możesz z nami rozmawiać tutaj tak swobodnie — powiedziałem do agenta.

Doktor Dumonia uśmiechnął się i pokiwał głową. — Och, tak naprawdę, to te nowoczesne cudeńka. Naturalnie to miejsce jest na podsłuchu i nawet w tej chwili ludzie Bogena słuchają naszej rozmowy. Tyle że słyszą coś zupełnie innego. Bardzo sympatycznie się pracuje w środowisku technologicznym, które jest opóźnione o kilka dekad w stosunku do tego, co jest obecnie najnowsze.