— Ty i ten twój anarchizm antykonfederacki. Wiedziałem, że coś jest z tobą nie całkiem tak — prawie od pierwszej chwili — ale nie mogłem się zorientować, po czyjej jesteś stronie.
— Oczywiście, że jestem po swojej stronie. Tak jak i wy dwoje… to znaczy, jesteście po waszej stronie. Nie jestem oszustem i wszystko, co wam powiedziałem, jest prawdą. Nienawidzę Konfederacji. Gdybym miał pewność, że ci obcy nie zlikwidują całego rodzaju ludzkiego, sam bym ich zachęcał do ataku. Nie mogłoby być przecież lepszego zastrzyku dla ludzkości jak jakaś niezła wojna, byle by po niej przetrwała, żeby odbudowywać się i rozwijać. Jestem psychiatrą; lubię zarówno codzienne przyjemności, jak i swój zawód.
— Wobec tego, dlaczego… dlaczego pracujesz dla nich? — spytała zdziwiona Dylan.
— Och, trudno powiedzieć, że dla nich pracuję. Na Cerberze, praktycznie rzecz biorąc, jestem Konfederacją, co uważam za świetny dowcip. Wiąże się to ze sposobem, w jaki patrzę na historię i społeczeństwo. Qwin, mógłby ci powiedzieć coś więcej na ten temat. Nie mam teraz ochoty na pogawędki filozoficzne, za dużo jest do zrobienia. Powiedzmy, iż ja ich wykorzystuję, a oni wykorzystują mnie. Obie strony wyciągają z tego korzyści. Wykorzystuję również Laroo, jego ludzi i cały ten system. A wszystko po to, by prowadzić dokładnie taki żywot, jaki chcę, i robić to, co najbardziej lubię.
— Zupełnie nie rozumiem, po co mnie w ogóle przysłali — powiedziałem całkiem szczerze i z szacunkiem, jakim jeden profesjonalista darzy drugiego. — Ty mógłbyś to wszystko przeprowadzić znacznie łatwiej i mniej ryzykując.
— To nieprawda. Gdybym się pojawił gdzieś w pobliżu Laroo, szczególnie na jego wyspie i blisko jego operacji, naraziłbym się na wielkie i bezpośrednio zagrażające mi niebezpieczeństwo, a na coś takiego nie mam najmniejszej ochoty. Jak już powiedziałem, moja działalność jest tak obmyślana, by możliwie jak najdłużej utrzymywać mnie w stanie osobistej nirwany. Mam nadzieję, że na zawsze. Nie należę do kategorii ludzi aktywnych. Laroo nie dopuściłby mnie ani do siebie, ani do swoich ukochanych projektów z tej prostej przyczyny, że za dużo o nim wiem, za dobrze go znam. — Uśmiechnął się. — Myśli, że mam częściowo wyczyszczony w tym względzie mózg i to jest jedyny powód, dla którego mogę tutaj egzystować. Jednak, z drugiej strony, znajduję się zbyt blisko tego problemu. Siedzę tutaj za długo; zbyt wielu ludzi znam. To rzutuje na mój obiektywizm. Potrzebny więc był umysł świeży, o zdolnościach analitycznych, by mógł odpowiednio prze-filtrować dostępną informację. Poza tym, to ty nadstawiasz karku, nie ja.
— Powiedziałeś przecież, że wszystko ci jedno, czy obcy zaatakują czy nie — zauważyła Dylan, ciągle próbując go rozszyfrować. — Skąd więc ta chęć pomocy w tej sprawie?
Spoważniał. — Te stworzenia są zagrożeniem o charakterze ostatecznym. Organizmy doskonałe, przewyższające nas pod każdym względem. Homo excelsus. I mogą być one poddane totalnemu programowaniu. Totalnemu. Naturalnie każdy jest programowany tym, co nazywamy dziedzicznością i środowiskiem. Jednak my potrafimy wyjść poza ten program i ponad ten program. Stać się czymś, czego program nie przewidywał. Dlatego właśnie żadnemu społeczeństwu totalitarnemu w historii ludzkości, niezależnie od tego, jak absolutnym było, nie udało się zniszczyć indywidualnego ducha ludzkiego. Te… roboty… są pierwszym autentycznym zagrożeniem. One nie potrafią przerosnąć swojego programu. Mówiąc eufemistycznie, muszę przyznać, że boję się ich jak jasna cholera.
Pokiwaliśmy głowami. — Co robimy dalej? — spytałem.
— No więc, rozebraliśmy na czynniki pierwsze, przeanalizowaliśmy i w ogóle zabawialiśmy się tymi próbkami. Powiem wam prawdę: doktor Merton ma rację. Nie mamy pojęcia, jak wykonać z tego kopie. To nie leży w naszych możliwościach. To nas przerasta. Co ma zresztą wydźwięk pozytywny. Nie chciałbym, żebyśmy zajęli się tym interesem, choć wiadomo, że inni bardzo się będą o to starali. To są w pewnym sensie złe wiadomości. Dobre natomiast to te, że chociaż nie potrafimy tego zrobić i nawet nie bardzo rozumiemy, jak to działa, to jednak wiemy, jak tym obracać, jeśli to, co mówię, ma jakiś sens.
— Ani troszkę — powiedziałem.
— No cóż, nie wiem, jak zrobić ołówek, ale potrafię go używać. Nawet gdybym go przedtem nie wiedział, to i tak bym to wymyślił. To znaczy, funkcję i sposób użycia. W tym przypadku mamy nieskończenie złożoną odmianę tego samego problemu. Gdyby podstawowy program dotyczący posłuszeństwa mieścił się w chemicznej strukturze tego tworu, bylibyśmy w ślepej uliczce. Nie dałoby się bowiem usunąć programu, nie rozpuszczając całego obiektu. Na szczęście, tam go nie ma. Wewnątrz każdej quasi-komórki rzeczywiście znajduje się urządzenie programujące i jest ono bardzo skomplikowane. My nie rozumiemy zasady jego działania. Jednakże, wiedząc tyle, możemy dodać informację programującą i spowodować, by informacja ta była przekazywana i magazynowana za pośrednictwem organizmów Wardena, tak jak to ma miejsce w przypadku wymiany ciał. Można by wysnuć z tego interesujący wniosek, że twory te zostały zaprojektowane z myślą o wykorzystaniu organizmów Wardena i że być może bez nich nie mogą działać. Oznaczałoby to, że nie stanowią one jakiejś odmiany charakterystycznej dla cywilizacji obcych, lecz zostały przez nich zbudowane specjalnie dla nas, dla mieszkańców Cerbera.
— I co z tego? Co by to wszystko miało znaczyć? — spytała Dylan niecierpliwie.
— No cóż, połowa próbek została wysłana, a połowa jest na miejscu, gdzie zajęło się nimi moje laboratorium. Organizmy Wardena okazały się niezbędne, a tych mamy tutaj pod dostatkiem. To było fascynujące ćwiczenie i doświadczenie. Używanie organizmu, którego w ogóle nie rozumiemy, do wywierania wpływu na inny, którego nie potrafimy ani zbudować, ani skopiować. Jednak przy pomocy komputerów z Zewnątrz i przy pomocy mojego laboratorium udało się nam w końcu uzyskać odczyt. Język chemiczny zastosowany przy kodowaniu jest bardzo skomplikowany i całkowicie różny od istniejącego w naszych ciałach i to właśnie zajęło nam tyle czasu. Na szczęście informacja dotycząca posłuszeństwa powtarzana jest w każdej komórce. W rzeczywistości wszystkie komórki, czy to mózgu, czy innych tkanek, są praktycznie identyczne i mogą stać się tym, co w danej chwili jest potrzebne. Samo programowanie jest dość proste, co jest zrozumiałe, jako że stanowi ono podstawę dla wielu różnych robotów-agentów wysyłanych na wiele różnych światów, w różne warunki i wykonujących przeróżne zadania.
— Można więc pozbyć się go? — naciskałem. — Nie. Możemy jednak zrobić to, co sugerowałem przy okazji zakodowanych psychicznych rozkazów. Obcy uniemożliwili oddzielenie programu podstawowego od całej reszty bez zniszczenia komórki i wywołania wspomnianego procesu topienia. Nie zapominaj jednak, że same komórki mogą być programowane. Muszą być. Możemy więc dodać program, który by zneutralizował ten już tam istniejący. Całkowicie go unieważnił, pozostawiając niczym nie obciążony umysł w doskonałym ciele.
— Merton by niewątpliwie o tym pomyślała — zauważyłem.
— Jestem pewien, że pomyślała — przyznał — ale nie posiadała odpowiednich komputerów i innych środków technicznych, by uzyskać pełen odczyt kodów, nie mówiąc już o złamaniu szyfru, jakim zapisany był język chemiczny. Dlatego zresztą utknęli. Nie masz pojęcia, ile czasu trzeba było temu poświęcić. Laroo miał rację. Żadne wpływy nie pozwoliłyby mu zyskać tak dużo czasu komputerowego i przez tak długi okres bez przyciągnięcia uwagi Służb Ochrony Konfederacji.
— Możemy więc mu dać to, czego pragnie — westchnęła Dylan. — Ale co my na tym zyskamy?