— Na początek będziemy musieli zapewnić wam całkowite bezpieczeństwo. Można to osiągnąć poprzez wszczepienie wam kodu psychicznego Służb Ochrony. Laroo nie potrafi go złamać. Nikt tutaj nie potrafi go złamać… a jeśli potrafią, to oznaczałoby, że już przegraliśmy tę wojnę. Innymi słowy, nie udostępnicie im informacji, chyba że sami będziecie chcieli. Będzie to wówczas jedyna chwila, w której tę informację będziecie znać i będziecie wiedzieli, co macie zrobić, choć nie będziecie wiedzieli, co konkretnie robicie. A trzeba to będzie robić sztuka po sztuce, każdy robot osobno.
— Ale przecież on dopuszcza tylko mnie na wyspę — zauważyła Dylan. — Czy to nie oznacza, że może zrobić ze mnie robota, kiedy tylko zechce, niezależnie od tej blokady, o której wspomniałeś?
— Nie, i można z tym sobie łatwo poradzić. Bardzo łatwo. Dodamy jeszcze jedną blokadę, podobną do tej, jakich tuziny umieszczono w mózgu Qwin na przestrzeni lat, jako zabezpieczenie. Nie ma człowieka, który pod wpływem tortur czy innych środków chemicznych lub farmakologicznych nie zdradziłby tajemnicy. Nie ma takiego. Wobec tego użyjemy tych samych metod, by operacja takowa okazała się bezowocna. Coś takiego powstrzymało zresztą Laroo od wykorzystania umysłu Qwin w jednym z robotów. Jestem pewien, iż on sam ma wszczepione podobne kody psychiczne. To niezbyt skomplikowane, a na dodatek, łatwo to zaakceptują, bo będą wiedzieli, z czym mają do czynienia. W zasadzie jest to rozkaz psychiczny wymazujący wszelką informację w przypadku zastosowania przymusu i to taki, który można uruchomić na zawołanie. Nie ośmieli się nic ci uczynić. Będziesz mu potrzebna cała… a swoich psychologów zatrudni, by sprawdzić, czy taki rozkaz rzeczywiście istnieje. Chroni on więc ciebie… i chroni on nas.
Dylan robiła wrażenie zaskoczonej jego słowami, ale ja dokładnie rozumiałem, co ma na myśli. — Doktor wyjaśnia nam, że nie tylko można włączyć ten rozkaz siłą woli, ale może on być włączony z zewnątrz, na przykład przez agenta Konfederacji. Zapewne tej samej metody użył nasz dobry doktor wobec Laroo, by zapewnić sobie spokojny żywot.
Dumonia uśmiechnął się i skinął głową.
— Ale przecież i tak dostarczycie mu odpowiedzi, na którą czeka! — protestowała Dylan.
Dumonia w dalszym ciągu się uśmiechał.
— Pomyśl tylko, Dylan — nalegałem. — Od dawna już obserwujesz nasz sposób rozumowania. Nie zapominaj, że komórki dają się programować.
Rozważała w myślach nasze słowa i już podejrzewałem, iż będziemy zmuszeni wyłożyć jej wszystko bardziej przystępnie, kiedy nagle jej usta przybrały kształt owalny i wykrztusiła z siebie. — Ooo… Ojoj!
— Żałuję tylko, że Dylan musi to przeprowadzić sama — marudziłem. — Nieznośna mi jest myśl, że nie ujrzę punktu kulminacyjnego wielkiej intrygi. Jakby nie było, to był mój pomysł.
— Jest pewien sposób — przypomniał nam delikatnie Dumonia, a w jego oczach dojrzałem błysk. — Przygotuję wszystko na wypadek, gdybyście zechcieli z niego skorzystać.
Dylan popatrzyła wpierw na niego, a potem na mnie. — Nie… nie jestem przekonana, że tego chcę. Poza tym, trochę się boję.
— Powiedziałem już wam, że ryzyko jest duże — przyznał doktor. — Rozumiem ostrożność. Po pierwsze, mogłoby nastąpić rozdwojenie. To nic wielkiego, o ile naturalnie zechcielibyście być razem na zawsze, a to oznacza bardzo długo. Moglibyście się też zlać w nową osobowość. Moglibyście też odkryć, iż tak naprawdę to nie przepadacie za sobą. Myśl ta występuje szczególnie mocno u Qwin, który był bardzo niemiłą osobą, zanim się tu pojawił i odkrył swoje człowieczeństwo.
Pokiwała głową. — Tak, wiem. I to chyba najbardziej mnie przeraża. Kocham go takim, jakim jest teraz, i nie sądzę, by mi się podobał poprzedni Qwin. Za bardzo by mi przypominał Waganta Laroo.
Popatrzyłem na nią z niepokojem. Czyżby i ona też?
— Jest jeszcze jedna możliwość — mówił Dumonia, w którego głosie brzmiało rozczarowanie wywołane jej oporem. Chyba rzeczywiście zależało mu na doprowadzeniu do tego stopienia, czy czego tam, z czystej profesjonalnej ciekawości, a może jedynie dla zabawy.
— Mógłbym dokonać takiej manipulacji, która wymagałaby udziału was obojga w celu zakończenia operacji programowania.
Spojrzałem na niego oskarżycielskim wzrokiem. — Czyż nie to właśnie sugerowali od samego początku? Żeby zyskać pewność, że żadne nie będzie stanowiło przeszkody w uzyskaniu współpracy tego drugiego.
Zakasłał przepraszająco, po czym wzruszył ramionami i uśmiechnął się blado. — Czy byłbym dobrym fachowcem, gdybym nie wskazał na wszystkie możliwości?
— Wobec tego wyruszamy oboje, czy im się to podoba, czy też nie — powiedziała Dylan stanowczym głosem. — Tak będzie najlepiej. — Zawahała się na chwilę. — Czy jednak ta operacja nie wskaże wprost na ciebie? Czy oni nie zorientują się, od kogo musieliśmy uzyskać tę informację?
— Jeśli wszystko zadziała, pytanie to pozostanie problemem czysto akademickim — powiedział. — Jeśli zaś nie lub jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, jak trzeba, mam swoje plany. Nie martwcie się o mnie. Potrafię nieźle zatrzeć swoje siady.
— Nie wątpię — powiedziałem oschle. — Cóż, czas zaczynać.
Jak przewidziałem, nowy, zmieniony plan ani trochę nie spodobał się Bogenowi.
— A co miałem robić? — pytałem go z niewinną miną. — Zjeżdżaliśmy windą po wyjściu z gabinetu Dumonii, a tu nagle trzask i oboje straciliśmy przytomność. Kiedy pół godziny później doszliśmy do siebie na drugim końcu miasta, instrukcje i blokady znajdowały się już w naszych mózgach. Wiesz przecież, iż twoi ludzie stracili nas z oczu.
To też mu się nie podobało, ale mógł jedynie przybierać groźne miny.
— Ale masz to, co?
— Mamy to. — Wyjaśniłem mu już wcześniej warunki, nie pozostawiając najmniejszych wątpliwości, jeśli chodzi o nasze zabezpieczenia.
— Szefowi nie będzie się to podobało — warknął. — Za dużo spraw niepewnych. Posłuchajcie jednak, co wam powiem. Zjawicie się na wyspie oboje. Zabierzcie swoje rzeczy osobiste… wasz pobyt na niej może potrwać nieco dłużej.
Skinąłem głową i wyłączyłem się.
— Sądzisz, że Laroo naprawdę w to uwierzy? — spytała Dylan zaniepokojonym głosem. — Jakby nie było, zdaje się na łaskę Konfederacji.
— Uwierzy — uspokajałem ją — acz niechętnie. Nie ma wyboru, jak nas zapewnił… wiesz kto.
— Wyobraź sobie tylko. Najpotężniejszy człowiek na Cerberze, jeden z czterech najpotężniejszych na Rombie, być może jeden z najpotężniejszych obecnie żyjących ludzi w ogóle… a żyje w śmiertelnym przerażeniu…
— Albo po prostu w lęku przed śmiercią — dodałem. — Weźmy się za pakowanie.
Rozdział dziewiętnasty
OSTATECZNA ROZGRYWKA
Dumonia, ze swoimi komputerami psychologicznymi, zbudował imponujący portret psychologiczny Waganta Laroo na przestrzeni lat, od momentu jego pojawienia się na Cerberze. Jak wszyscy możni tego świata, w jego długiej historii lękał on się przede wszystkim skrytobójstwa, a nawet przypadkowej śmierci. Ten lęk miał szczególne znaczenie na Cerberze, gdzie każdy mógł — przynajmniej potencjalnie — żyć wiecznie. Laroo był, praktycznie rzec biorąc, wszechmocny. Uczucie, że jest się podobnym bogom, a jednocześnie potencjalnie śmiertelnym, musiało być dla niego nie do zniesienia. Robot, o którym była mowa, był więc tworem, który mógł go najbardziej zbliżyć do bezpieczeństwa totalnego. Co więcej, pozwoliłby mu na opuszczenie Rombu Wardena i powrót do niego, gdyby zechciał. Uczyniłoby go to najpotężniejszym człowiekiem spośród członków tej podróżującej w kosmosie rasy. Otoczony niewielką armią podobnych mu, ale posłusznych robotów byłby praktycznie niezwyciężony. Uwolniony od wszelkich pragnień i potrzeb ciała i wyposażony w umysł zdolny działać z szybkością i pewnością najlepszego komputera, stałby się monstrum, jakiego ludzkość nie znała.