Выбрать главу

Wiedział to wszystko, a wiedząc to, o czym informowały wykresy dotyczące jego psychiki, musiał podjąć ryzyko. Fakt, iż jeden z Władców został zamordowany, i to Władca, którego najwyraźniej szanował i którego się lękał, musiał stanowić dla niego czynnik rozstrzygający.

Nie mogłem się powstrzymać od myśli, iż to Dumonia wpłynął w ogromnym stopniu na moje decyzje. Spotykałem się i nim — i to on doprowadzał do tego, że właśnie z nim — w związku z Sandą i Dylan, zanim wykonałem swe pierwsze posunięcie związane z Operacją Feniks. Jego działania doprowadziły też do tego, że nie uczyniłem nic dla Laroo, nim nie nadszedł właściwy moment psychologiczny. Dopiero wtedy i tylko wtedy skłonny byłem podjąć najwyższe ryzyko i zrobiłem to bez wahania i z pomocą Dylan. Zastanawiałem się, ile sugestii i zachęt otrzymałem od niego, zanim jeszcze w ogóle o nim usłyszałem.

Jednak teraz nie wydawało mi się to istotne. Teraz, albo wszystko ułoży się w sensowną całość… albo się rozpadnie. Nie miałem wątpliwości, że był doskonale zabezpieczony na obydwie ewentualności. Podejrzewałem też, że jeśli nam się nie uda, to pojawi się w pobliżu Cerbera przygotowany na tę okoliczność krążownik i spali na popiół Wyspę Laroo… a nas wraz z nią.

Spędziliśmy z Dylan prawie pełen tydzień w Zamku, głównie dobrze się bawiąc, choć zawsze pod czujnym okiem strażników i skanerów. Była zafascynowana ogromnymi połaciami zielonych trawników, których istnienia przedtem nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, muzeum skradzionych przedmiotów, których pochodzenie i historię z przyjemnością jej objaśniałem.

Bezpośrednio po naszym przybyciu na wyspę zaprowadzono nas do dr Merton, która wykonała kilka testów weryfikujących naszą informację o zakodowanych rozkazach i o blokadzie. W przeciwieństwie do sytuacji podczas mojej pierwszej tutaj wizyty, tym razem nie blefowałem i testy to potwierdziły.

Wyjawiliśmy także, nie wiedząc nawet, co opisujemy, jakie urządzenia są potrzebne do procesu zmieniającego program. Merton sprawdzała tę informację z wielkim zainteresowaniem, najwyraźniej rozumiejąc jej treść. Zapewniła nas, że da się je zmontować w miarę szybko.

W końcu, bez najmniejszego ostrzeżenia, na frontowym trawniku wylądował duży pojazd powietrzny. Tak jak przedtem wysiadło z niego pięć osób, tyle że znacznie różniących się od tamtych pod względem fizycznym. Nastoletni chłopiec i dziewczyna. Atletycznie zbudowana kobieta około czterdziestki, o krótko obciętych, szpakowatych włosach. Niski, żylasty mężczyzna o bardzo ciemnej karnacji, i w końcu jakiś gość o wyglądzie typowego menadżera w garniturze i z krótko przyciętą, czarną bródką.

— Ma niezłą kolekcję — powiedziałem z aprobatą. — Nie rozpoznaję żadnego z nich.

— Poruszają się bardzo podobnie — zauważyła Dylan. Nawet kobiety poruszają się jak mężczyźni.

— Masz rację. To muszą być dobrzy aktorzy. Cholernie dobrzy.

— A jak się zorientujemy, które z nich jest prawdziwym Laroo? Albo czy też on w ogóle jest pośród nich?

— To proste — odpowiedziałem. — Prawdziwy to ten, który na koniec tego wszystkiego pozostanie przy życiu.

Zostaliśmy wezwani przez Policję Państwową do znajdującego się na dole kompleksu laboratoriów i natychmiast tam się udaliśmy. Czekała na nas cała piątka nowo przybyłych, siedząca na przygotowanych pięciu krzesłach, plus Merton i Bogen.

— Nawet zakładają nogę na nogę w ten sam sposób — szepnęła Dylan, a ja z trudem powstrzymałem śmiech.

Zatrzymaliśmy się. Tym razem biznesmen z kozią bródką poprowadził rozmowę.

— No tak, Qwin Zhang. Nie planowałem drugiego spotkania, ale ty zrobiłeś wszystko, żeby do niego doszło.

— Postaram się więc, by przyniosło korzyści — zapewniłem go.

— Lepiej dla ciebie, żeby tak było — warknął. — Nie lubię ludzi, którzy usiłują być niezastąpieni. Powinieneś to rozumieć.

Skinąłem głową. — Masz wybór. Możemy to przecież odwołać i rozejść się do domów.

Zignorował mój komentarz i zwrócił swój wzrok na Dylan. — Bardzo mi miło. Ufam, że teraz już wszystko jest w porządku?

— Jak najbardziej — odparła z dawną pewnością siebie. Mogłem niemal czytać w jej myślach i kochałem ją za to. Podczas polowania na borki Wagant Laroo byłby jedynie przerażonym chłopczykiem.

Domyślacie się, że wpierw przeprowadzimy kilka, hm, testów?

Skinęliśmy głowami. — Jesteśmy gotowi — powiedziała Dylan. — Prawdę mówiąc, rozumiemy z tego wszystkiego niewiele więcej od was. — Popatrzyła na całą piątkę. — Kto będzie pierwszy?

— Żadne z nas. Na razie. — Ruchem głowy nakazał Bogenowi, żeby wyszedł. Po chwili dwóch techników wtoczyło urządzenie na kółkach, podobne do tego, jakie kilka dni wcześniej opisaliśmy Merton. Robiło wrażenie bezładnej składanki, ale skoro Merton uważała, iż będzie działało, cóż, skłonny byłem zawierzyć w tym względzie ekspertowi.

Maszyna w zasadzie przypominała wyglądem trzy suszarki do włosów na długich wysięgnikach prowadzących do stojącej z tyłu konsoli. Podprowadzili ją bliżej i — z pomocą Merton — podłączyli do całej baterii instrumentów stanowiących część stałego wyposażenia laboratorium. Merton sprawdziła wszystko po kolei i skinęła głową. — Gotowe.

Przyglądałem się temu urządzeniu i nie mogłem pozbyć się uczucia, że za chwilę zostanę stracony na krześle elektrycznym. Według opinii Merton była to jedynie odmiana normalnej psycho-maszyny, tyle że pozbawiona większości elektroniki i obwodów analitycznych. W rezultacie miała ona umożliwić Dylan i mnie, jeśli się odpowiednio skoncentrujemy, wysyłanie impulsów z naszych umysłów do jakiegoś trzeciego umysłu. Naturalnie, to, co mieliśmy zrobić, mogłoby być wykonane przez komputer, ale wówczas my bylibyśmy zbędni. Przyniesiono krzesła i ustawiono pod urządzeniem, a ponad naszymi głowami umieszczono coś na kształt hełmów.

— Co teraz? — zapytał Laroo.

— Potrzebny jest robot — odpowiedziałem. — Wpierw przekazujemy sygnał robotowi, po czym ty wślizgujesz się tam swoim umysłem przy pomocy starej, dobrej cerberyjskiej metody.

— Merton? — rzucił wyczekująco.

Uczona podeszła i otworzyła jedną z kabin, najwyraźniej przygotowana na taką ewentualność. Tym razem robot nie robił wrażenia trupa. Był już odpowiednio przygotowany i ożywiony. Niemniej, jego puste spojrzenie byłoby trudne do podrobienia przez człowieka.

Oboje z Dylan wydaliśmy w tym samym momencie jęk. — Sanda! — wyszeptaliśmy.

Nie, to nie była Sanda, ale doskonała kopia jej obecnego, a należącego poprzednio do Dylan, ciała.

— Widzę, iż nie doceniałem naszego staruszka — mruknąłem pod nosem. — Cóż za ohydny pomysł.

Laroo — cała piątka Laroo — patrzyła na nas z obrzydliwym zadowoleniem.

— Pomyślałem sobie, że jeśli wam przyjdzie do głowy popróbować jakichś sztuczek, to trudniej wam to przyjdzie, jeśli będziecie mieli do czynienia z kimś, kogo znacie i lubicie — powiedział.

— Zamierzasz ją uśmiercić po tym wszystkim — odezwała się oskarżycielskim głosem Dylan. — Wiesz, że nie mogę w tym wziąć udziału. I nie wezmę.