A co teraz? Na razie poczekam, zachowam spokój i dostosuję się do sytuacji. A swoją drogą to bardzo dziwne, że czuję się tak zwyczajnie i normalnie. Ramiona, nogi, głowa, wszystko na swoim miejscu. Trochę lżejsze, to prawda, ale to sprawa względna; a słabsze ramiona nie były czymś, co się dawało odczuć, szczególnie w pustej więziennej celi. Tylko chwilami miałem świadomość wystających partii ciała tam, gdzie przedtem nic nie było, i braku czegoś, do czego byłem przyzwyczajony. Wiedziałem, że tutaj, w tej odizolowanej celi, nie odczuję w pełni tych różnic. Dopiero później, tam, na dole, w tej piekielnej dziurze, do której mnie zrzucą, wśród innych ludzi… dopiero wtedy może być naprawdę ciężko.
Obudziłem się bardzo spragniony. Nad umywalką dostrzegłem szklankę, napełniłem ją kilkakrotnie i napiłem się do syta. Naturalnie woda przeleciała przeze mnie dość szybko, w związku z czym odkryłem, że siusiać się chce tak samo w każdym przypadku, tyle że teraz musiałem to robić na siedząco. Wyciągnąłem sedes ze ściany, wysiusiałem się… i przeżyłem następny szok.
Działało to na zasadzie kontaktu ze skórą — nie pytajcie mnie nawet jak. Nie mam zdolności technicznych. Nie było tak dobre jak programowanie, ale umożliwiało im przekazywanie dostępnej jedynie mnie informacji, a nawet przesyłać filmy, które również tylko ja byłem w stanie widzieć i słyszeć.
— Mam nadzieję, iż wyszedłeś już z szoku wywołanego odkryciem, kim i czym jesteś — doszedł mnie głos Kręgi, tak głośny i wyraźny, że wydawało się niemożliwością, żeby żadne z monitorujących mnie urządzeń go nie usłyszało.
— Jak zapewne pamiętasz, transfer osobowości przy pomocy Procesu Mertona jest niezbyt ekonomiczny, jeśli chodzi o ciała — na jedną udaną operację umiera ich około trzydziestu — aż czterech pierwszych, jakie się „przyjęły”, by tak rzec, jedno było tą właśnie kobietą. Zdecydowaliśmy się ją użyć z kilku powodów. Zmyli ona czujność władz Wardena w przypadku ewentualnych przecieków związanych z twoim przybyciem, a Cerber, planeta, na którą cię wysyłamy, posiada szczególne właściwości, które czynią płeć i wiek całkowicie nieistotnymi. Żeby cię uspokoić, powiem ci, iż Cerberejczycy stosują Proces Mertona w sposób naturalny; prawdę mówiąc, zawdzięczamy częściowo swoje osiągnięcia w tej dziedzinie badaniom prowadzonym na Cerberze. Innymi słowy, możesz się tam spodziewać częstej zmiany ciała, płci, wieku i całej reszty.
Na samą myśl o tym jęknąłem głośno i uniosłem się, co pociągnęło za sobą spłukanie toalety i powrót sedesu na miejsce w ścianie. Przez moment zmartwiłem się, że może przy okazji spłukałem cały instruktaż; ponieważ jednak powoli powracał mój profesjonalizm, domyślałem się, że ze stwierdzeniem tego będę musiał poczekać jakiś czas, żeby oddalić ewentualne podejrzenia ze strony moich niewidocznych strażników.
Podszedłem do koi i usiadłem na niej w nagle odmienionym nastroju. Podmieniacze ciał. To wszystko zmieniało! Wróciła mi nagle chęć życia — chęć życia, a wraz z nią, podniecenie.
Przeżyłem kilka okropnych wstrząsów, ale ostatni z nich był raczej krótkotrwały. Ten poprzedni — związany z odkryciem, iż nie jestem tym, kim sądziłem, a jedynie sztuczną kreacją — nie mijał. Życie, jakie znałem, jakie pamiętałem — mimo że nie doświadczałem go osobiście — minęło bezpowrotnie. Nigdy więcej nie ujrzę cywilizowanych światów, kasyn i pięknych kobiet; nigdy nie wydam już tych wszystkich łatwo dostępnych pieniędzy. A przecież, kiedy tak tam siedziałem, powoli dostosowywałem się do nowej sytuacji. Dlatego mnie zresztą wybrali. Z powodu mojej zdolności przystosowywania się i adaptowania do praktycznie każdej sytuacji.
Pamięć, myśl, osobowość — one tworzyły jednostkę ludzką, a nie ciało, w które obleczony był intelekt. Byłem ciągle sobą! Tyle że w wyjątkowo wyrafinowanym biologicznym przebraniu. Jeśli zaś chodzi o to, kim byłem rzeczywiście — wydawało mi się, że ta osobowość i ta pamięć były co najmniej w równym stopniu moje jak i tamtego. Przecież i tak do momentu, w którym wstałem z fotela w Klinice, byłem kimś innym. Wtedy już część mojej pamięci i moich doświadczeń przestała istnieć. Ten stary ja, z okresu pomiędzy poszczególnymi misjami, był tworem sztucznym. Ten nieciekawy playboy w rzeczywistości nie istniał, jego osobowość była rezultatem manipulacji. Prawdziwy ja zmagazynowany był w ich komputerach neurochirurgicznych, a pozwalano mu jedynie ujawniać się wówczas, kiedy był im potrzebny — i nie bez racji. Wypuszczony na wolność stanowiłem takie samo zagrożenie dla struktur władzy, jak i dla tych, przeciwko którym władza mnie wysyłała.
A byłem dobry. Najlepszy, jak twierdził Krega. Dlatego właśnie znalazłem się tutaj, w tym ciele, w tej celi, na tym statku. I tym razem nie wyczyszczą mi pamięci… i nie pozwolę się zabić; byłem tego pewien. Nagle przestałem odczuwać nienawiść do tego drugiego mnie, siedzącego gdzieś tam. Prawdę mówiąc, stał mi się obojętny. Kiedy to się skończy, jeszcze raz wymażą mu zawartość jego pamięci… być może zabiją, jeśli ja i moi bracia agenci na Rombie dowiemy się zbyt dużo. W najlepszym wypadku powróci do stanu ospałego i bojaźliwego mięczaka. Pełna osobowość. Też coś. Ja będę pełniejszy od niego.
Nie miałem jednak żadnych złudzeń. Zabiją mnie, jeśli będą mogli, o ile nie zrobię tego, na czym im zależy. Uczynią to zdalnie, z satelity-robota, bez najmniejszego wahania. Narażony na to jednak będę przez stosunkowo krótki okres, szczególnie na Cerberze, gdzie musieliby przecież ustalić, kim jestem w danym momencie i to bez pomocy biośladów czy innych fizjologicznych gadżetów. Zastanawiałem się, jak mnie zmuszą do składania raportów. Pamiętałem, że Krega mówił o czymś, co wszczepili mi do mózgu, ale przecież stanie się to bezużyteczne w momencie pierwszej zamiany ciał. Prawdopodobnie jest jakieś głęboko ukryte polecenie psychologiczne nakazujące mi składać sprawozdania; być może biorą w tym udział inni agenci lub płatni współpracownicy. Dowiem się tego, kiedy będę miał możliwość. Do tego czasu będę wykonywał dla nich ich brudną robotę. Nie miałem wyboru, o czym bez wątpienia doskonale wiedzieli. W tym pierwszym okresie — któż wie jak długim? — byłem ich własnością. Potem… cóż, zobaczymy.
Ogarnęło mnie podniecenie związane ze stojącym przede mną wyzwaniem, podniecenie, które towarzyszyło mi zawsze w takiej sytuacji. Należy rozwiązywać zagadki, osiągając wskazane cele. Lubię zwyciężać, a zwycięstwo jest zawsze łatwiejsze, kiedy nie ma się emocjonalnego stosunku do sprawy; kiedy ma się do czynienia jedynie z wyzwaniem, problemem i przeciwnikiem; i potrzebny jest fizyczny i intelektualny wysiłek, by sprostać wyzwaniu. Muszę dowiedzieć się czegoś na temat zagrożenia ze strony obcych. Prawdę mówiąc, nie przejmowałem się zbytnio tym zagadnieniem — i tak już byłem uwięziony na zawsze w świecie Wardena. Jeśli obcy zwyciężą w nadchodzącej konfrontacji, mieszkańcy Wardena przetrwają jako ich sojusznicy. Jeśli obcy przegrają, nie będzie to miało większego znaczenia; sytuacja będzie wyglądała dokładnie tak jak w tej chwili. Jednym słowem, cały ten problem obcych był dla mnie problemem czysto intelektualnym, co mi zresztą bardzo odpowiadało.
Drugi cel misji stwarzał podobną sytuację. Znaleźć Władcę Cerbera i zabić go — jeśli potrafię. W pewnym sensie, dokonanie tego będzie znacznie trudniejsze, jako że działać muszę na obcym terenie i dlatego potrzebne mi będzie więcej czasu i jacyś sojusznicy. Jeszcze jedno wyzwanie. A jeśli go dopadnę, poprawi to znacznie moją pozycję na Cerberze. Jeśli natomiast on mnie dopadnie, naturalnie rozwiąże to wszystkie problemy, ponieważ będę martwy. Jednak myśl o przegranej była dla mnie wielce odpychająca. Ustawiło to cały ten pojedynek, z mojego punktu widzenia, na najlepszej z możliwych płaszczyźnie. Zabójstwo poprzedzone wytropieniem ofiary było grą najbardziej wyrafinowaną i ostateczną, bo albo w niej wygrywałeś, albo umierałeś i tym samym nie musiałeś żyć z myślą o przegranej.