Jeden z pięciu znieruchomiał, zastanawiał się przez moment i skierował spojrzenie w bok. Przez chwilę pozostali również siedzieli nieruchomo. Wreszcie zobaczyłem, że nastolatka wyciąga rękę i drapie się po nosie. Posiadacz bródki wydawał się coś rozważać, patrząc w sufit. W końcu przemówił:
— W porządku. Rozumiesz jednak, iż bardzo utrudnisz nam przeprowadzenie testu, a bez niego nie będę tego wszystkiego kontynuował.
Wzruszyłem ramionami. — Nie patrz na mnie. To nie ja nalegałem na to, żeby zachować blokady psychiczne.
— To i tak nie miałoby znaczenia. I tak bym tego nie zrobiła — rzuciła ostro Dylan.
Laroo westchnął i ponownie się zamyślił. Wreszcie powiedział:
— Zostawcie nas na minutkę. Poczekajcie na zewnątrz.
— Sprawiłam wam trochę kłopotu, nieprawda? — powiedziała Dylan z satysfakcją w głosie.
Pociągnąłem ją za sobą, żeby powstrzymać od dalszych prowokacji. Niezależnie od jego portretu psychologicznego i rzekomej paranoi, Laroo był dostatecznie psychopatycznym typem, żeby to wszystko odwołać, jeśli tylko go za bardzo zirytujemy. Wyszliśmy więc na zewnątrz i stanęliśmy pod drzwiami.
— Nie prowokuj go — ostrzegłem ją. — Są dla niego rzeczy ważniejsze nawet od tego.
Skinęła jedynie głową i uścisnęła mą dłoń. Nie musieliśmy długo czekać; już po chwili zostaliśmy przywołani z powrotem przez dr Merton.
— No dobrze — powiedział Laroo — zacznijmy od początku, krok po kroku. Najpierw spróbujemy oczyścić ciało neutralne, że się tak wyrażę. Potem Merton je sprawdzi, zobaczy, co się da zrobić, czego możemy się nauczyć. Czy to wam odpowiada?
Rozejrzeliśmy się dookoła i stwierdziliśmy, że robot Sanda został umieszczony w swej kabinie. Spojrzałem na Dylan i wzruszyłem ramionami.
Westchnęła. — Czy mamy jakiś wybór? Zgoda.
Nowy robot był imponujący Potężnie umięśnione, opalone na brąz ciało mężczyzny. Jeśli ktokolwiek z obecnych przypominał wyglądem supermena, to właśnie on.
Twarz jego nie wyrażała absolutnie niczego. Była pusta jak nie zapisana kartka. Merton i dwójka jej asystentów pomogli mu usiąść na krześle.
— Domyślam się, że kiedy są tu przysyłane, to ich program jest bardzo ograniczony — zauważyłem.
— Włączanie, wyłączanie, chodzenie do przodu i do tyłu, siadanie i wstawanie… to chyba z grubsza wszystko — powiedziała Merton. — Niewiele więcej im potrzeba, a ja mogę w każdej chwili dorzucić kilka podstawowych komend. Nie potrzeba wiele, skoro i tak umieszcza się tam skomplikowany umysł ludzki.
Miała naturalnie rację. Usiadłem więc obok niego, Dylan usiadła obok mnie, a Merton wskazała nam, który hełm jest czyj.
Osobiście, był to dla mnie najbardziej denerwujący moment, bowiem wiedziałem, że Laroo reprezentuje sobą totalne zło i nie ufałem mu ani troszeczkę.
Opuszczono hełmy. Poczułem, jak klamry i sondy zajmują swoje miejsca.
— W porządku — powiedziała Merton. — Jesteście gotowi; zgodnie z tym, jak mi to przedstawiliście. A teraz róbcie to, co do was należy.
Odprężyłem się, nabrałem kilka razy głęboko do płuc powietrza, słysząc jednocześnie, że Dylan postępuje podobnie, po czym skoncentrowałem się… nie, siłą woli… nakazałem transfer.
Poczułem chwilowy zawrót głowy, lekką dezorientację i już było po wszystkim. Tak szybko, że sam w to nie mogłem uwierzyć.
— Gotowe — powiedziałem. — Dylan?
— Chyba tak. Jeśli to dziwne uczucie ma o tym świadczyć.
Asystenci włączyli, co trzeba, i delikatnie usunęli hełmy z sondami — wszystkie trzy. Wstałem; Dylan też wstała i oboje patrzyliśmy na naszego „supermena”. Twarz miał równie pustą i bez wyrazu jak poprzednio.
Laroo spojrzał na Meron. — Jest coś?
— No cóż, coś zarejestrowaliśmy — odpowiedziała. — Kto jednak wie co?
Nagle to do mnie dotarło. Kantratak, pomyślałem. Ze strony Laroo. Przecież to Merton stworzyła Proces Merton, znany mi pod nazwą Procesu Mertona, dzięki któremu znajdowałem się tutaj… i jednocześnie w czterech innych miejscach. Proces, który nie dokonywał transferu, a jedynie rejestrował i kopiował informację zawartą w mózgu! Jeśli posiadała informacje z naszych dwu mózgów, to nie jesteśmy już Laroo do niczego potrzebni. To bardzo poważny błąd z mojej strony. Miałem nadzieję, że przynajmniej nie zostało to przegapione przez Durnonię i Urząd Ochrony Konfederacji.
Asystenci powrócili z dziwnie wyglądającym pionowym wózkiem. Podczas kiedy my się przyglądaliśmy, robotowi kazano wstać, przechylono go do przodu, podsunięto fachowo wózek pod jego ciało i wywieziono to sztywne ciało bocznymi drzwiami. Merton nadzorowała całą tę procedurę i również opuściła pomieszczenie.
— Dokąd oni go zabierają? — spytałem zaciekawiony.
— Najpierw podłączą go do urządzenia analitycznego, żeby sprawdzić, czy wymiana miała miejsce… i jeśli tak, czy możemy ją w ogóle dostrzec — poinformował nas Laroo. — Potem… no cóż, krok za krokiem.
Minęło kilka nerwowych minut i ponownie zjawiła się Merton. — Nie zmieniło się nic, co dałoby się jakoś zmierzyć — powiedziała. — Wydaje się, że wszystko jest tak jak przedtem.
Laroo westchnął. — No dobrze. Musimy przeprowadzić test na żywo. Czy Samash jest gotów?
Skinęła głową, podeszła do intercomu i połączyła się z kimś. Rozpoznałem głos Bogena i dostrzegłem w nim ton zdziwienia, kiedy usłyszał imię Samasha. Jednak po niecałej minucie wtoczono do laboratorium wózek z jakimś ciałem, w niczym nie przypominającym poprzedniego. Prawdę mówiąc, ujrzałem zapewne najstarszego człowieka na Cerberze, choć prawdopodobnie nie liczył on więcej jak pięćdziesiąt lat.
— Samash jest tu na wyspie technikiem — powiedział Laroo. — Jest bardzo lojalny i niezbyt inteligentny, ale mamy go pod ręką. Jak widzicie, dawno już należało mu się nowe ciało.
— Też mi nowe ciało — zauważyła Dylan.
— Będzie wyglądał tak jak trzeba.
— Czy jest… pod wpływem narkotyków?
— Liście Kabash, substancja, o której, jeśli dobrze pamiętam, też co nieco wiecie.
— Ooo!
Zorientowałem się natychmiast, o co chodzi. Była to substancja wymuszająca transfer w przypadku, jeśli komuś w pobliżu ją zaaplikowano albo był na transfer podatny. Samasha przewieziono do sąsiedniego pokoju, z którego po chwili powróciła Merton ze swoimi asystentami. — Dajcie mu, powiedzmy, jakąś godzinkę — powiedziała pewnym siebie głosem. — Zawiadomię was zresztą.
Po tych jej słowach zwolniono nas. Tak jak poprzednio, nakarmiono nas i muszę przyznać, że bardzo dobrze.
— Nie mogę przestać się martwić tym wszystkim — powiedziała Dylan.
— Zjesz coś jeszcze? — spytałem i opowiedziałem jej o moich obawach związanych z Merton.
Westchnęła. — Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy, prawda?
— Zobaczymy. To jeszcze nie koniec.
Mniej więcej po godzinie wezwano nas ponownie do tego samego laboratorium, w którym jedyną zmianą było to, że na stole w środku pomieszczenia leżało teraz pogrążone we śnie tamto potężnie zbudowane ciało. Starego ciała nie widziałem. Domyśliłem się, że zmarło. Nie było już ono potrzebne. Choć potężny robot pogrążony był we śnie, nie ulegało wątpliwości, iż obecnie znajduje się w nim osoba. Wyglądał tak normalnie i naturalnie; jego twarz miała w sobie coś nieokreślonego, czego tam przedtem nie było.
— Obudźcie go — rozkazał Laroo.
Dr Merton i jej asystenci cofnęli się, a wokół rozległ się ogłuszający dźwięk przypominający dźwięk cymbałów. Ucichł szybko, a Merton zawołała.