Выбрать главу

— Samash! Obudź się!

Ciało drgnęło, a my cofnęliśmy się pod ścianę i wstrzymaliśmy oddech. Nawet cała piątka Laroo wydawała się znajdować w wielkim napięciu.

Sarnash otworzył oczy, a twarz jego przybrała wyraz zdumienia. Jęknął głębokim basem, potrząsnął głową, usiadł na wózku i rozejrzał się wokół.

— Co… co się stało! — wykrztusił z trudem.

— Popatrz na siebie, Samash — powiedział Laroo. — Zobacz, kim się stałeś! Zobacz, jaki dostałeś ode mnie prezent!

Samash spojrzał i aż go zamurowało na moment. Natychmiast jednak domyślił się, co się wydarzyło. Zeskoczył z wózka, przeciągnął się, uśmiechnął, rozejrzał wokół, a lekki uśmiech nie opuszczał jego twarzy. Nie podobał mi się ten uśmiech.

— Samash. Jestem Wagant Laroo. Kod Aktywacji AJ360.

Potężnie zbudowany mężczyzna zawahał się, jakby nie wiedział, o co chodzi, po czym roześmiał się.

— Samash, Kod Aktywacji AJ360! — powtórzył zaniepokojony Laroo.

Samash przestał się śmiać i przybrał groźny wygląd poirytowanego człowieka. Odwrócił się i wskazał palcem na mężczyznę z kozią bródką.

— Nie słucham twoich rozkazów — powiedział z szyderstwem w głosie. Nie słucham niczyich rozkazów! Sam nie wiesz, co zrobiłeś, Laroo! Jasne, że wiem, co oznacza Kod Aktywacji AJ360. Ale dla mnie on nic nie znaczy. Nie dla mnie. Tym razem spartaczyłeś robotę, Laroo. — Odwrócił się, jakby ignorując wszystkich obecnych, i powiedział głośno do samego siebie. — Nie znacie tego uczucia! Tej władzy! Tej mocy! Jak Bóg! — Ponownie zwrócił się do mężczyzny z bródką. — Większej niż ta, którą ty mógłbyś sobie wyobrazić, Laroo, którykolwiek z was nim jest. Jesteś teraz skończony! I wymawiając to ostatnie zdanie, rzucił się na siedzącą piątkę.

— Ochrona! — wrzasnęła spanikowanym głosem nastolatka, którą słusznie podejrzewaliśmy. Ku naszemu zdumieniu, pozostała czwórka, plus Merton i dwaj asystenci, skoczyli z błyskawiczną wręcz szybkością na olbrzyma. W ciągu kilku sekund przygnietli go do podłogi.

— O Boże! — wyszeptała Dylan. — Oni wszyscy są robotami!

Dziewczyna — Laroo, ten prawdziwy — podeszła nerwowo do ściany i włączyła intercom. — Mówi Laroo. Ochrona, zgłosić się tutaj natychmiast!

Zjawili się natychmiast; zostaliśmy dosłownie zalani tłumem wymachujących bronią funkcjonariuszy Policji Państwowej, z Bo-genem na czele.

— Odstąpić od niego! — wrzasnął Bogen. — Niech wstanie! Tak szybko jak przedtem na niego naskoczyli, tak teraz go puścili. W ułamku sekundy Samash był na nogach i ruszył do ataku na Bogena i policjantów.

Nie miał jednak najmniejszych szans. Mimo iż był szybki jak błyskawica, oni byli szybsi. Wiązki promieni pokryły całe jego olbrzymie ciało. Był to widok wręcz niewiarygodny. Każda z tych wiązek mogła ciąć metal, spalić, stopić i rozłożyć praktycznie każdy materiał, a jedyne, czego były w stanie teraz dokonać, to zatrzymać rozpędzonego Samasha. Właściwie nawet go nie zatrzymały, maksymalnie jedynie spowolniły jego ruch. Był już tuż przy nich, ale oni stali w miejscu i strzelali… i wreszcie dało się zaobserwować, że skoncentrowany ogień odnosi skutek.

W powietrzu pojawił się nagle gryzący, kwaśny zapach; Samash zatrzymał się ze zdziwionym wyrazem twarzy, wyraźnie zdezorientowany, po czym z jaskrawym błyskiem, który omal nas nie oślepił, zapłonął i stopił się, tworząc na podłodze ohydną małą kałużę kleistej mazi. W momencie zapłonu wszelka broń przestała strzelać, w tym samym ułamku sekundy, tak że żadna wiązka promieni nie zboczyła ani na moment. Niewiarygodny pokaz zręczności.

— Wszyscy — mówiła Dylan. — Nawet Merton, Bogen i policjanci. Wszyscy.

— Z wyjątkiem jej — zauważyłem, wskazując na ciągle jeszcze przerażoną twarz nastolatki. — To Wagant Laroo na dzisiaj.

Laroo odzyskał częściowo pewność siebie.

— To prawda. Wszystkie ważniejsze osoby na wyspie są robotami — przyznał. — Zazwyczaj w mojej grupie jest nimi tylko dwoje, ale tym razem nie zamierzałem ryzykować. Widzicie zresztą dlaczego.

Skinąłem głową. — A jednak zaryzykowałeś. O mało cię nie dopadł i to po przyjęciu kanonady zdolnej stopić cały Zamek.

Pokiwał nerwowo głową. — Następnym razem będziemy zabezpieczeni znacznie lepiej. Przyznam, że nie spodziewałem się czegoś takiego.

— Tak? A czego się spodziewałeś? — spytała Dylan z szyderstwem w głosie. — Nie jesteś najbardziej popularną osobą na Cerberze, a tu nagle dajesz staruszkowi taką moc i możliwość ataku.

— Dość tego! — warknął Laroo. — Wynoście się stąd. Idźcie na górę i czekajcie, aż was ponownie wezwę.

Jeśli nas będziesz ponownie potrzebował, pomyślałem niewesoło.

— No cóż, myślę, że przynajmniej udowodniliśmy, iż system działa — zauważyłem i ruszyliśmy oboje ku wyjściu, uważnie obchodząc policjantów, Bogena i dymiącą ciągle obrzydliwą kałużę kleistej mazi.

— Jak im udało się go zatrzymać? — zastanawiała się Dylan tego samego wieczora.

— Przypuszczam, że skierowali na niego różne rodzaje broni nastawionej na różne częstotliwości — odpowiedziałem! — Jego komórki dostosowywały się do jednego rodzaju ładunku, a już był atakowany następnym, tak że wreszcie zaistniało zbyt wiele wykluczających się wzajemnie warunków, by móc poradzić sobie ze wszystkimi jednocześnie. Jedna z wiązek przebiła się przez obronę, uszkodziła coś istotnego i uruchomiła mechanizm samozniszczenia znajdujący się w każdej jednostce komórkowej. Wzdrygnęła się. — To było okropne.

— Nie sądzę, byśmy mogli polubić Samasha — zauważyłem.

— Nie, nie o to chodzi. Chodzi o to, że oni wszyscy są robotami. Nawet ta sympatyczna doktor Merton.

— Rozumiem. Nawet ja o tym nie pomyślałem wcześniej, co tylko pokazuje, jakim paranoidalnym jest on typem. I do diabła, oni wyglądają tak cholernie normalnie! Bogen, Merlon. To byli prawdziwi ludzie. Zachowywali się tak naturalnie. Wyglądali, mówili, działali jak zwykli ludzie. — Zadrżałem. — Mój Boże! Nie dziwota, że nie wynaleziono jeszcze obrony przed tymi tworami!

— To co teraz robimy! — spytała.

Westchnąłem, — Odpoczniemy, prześpimy się, a rano okaże się, czy się obudzimy czy też nie.

Przebudziliśmy się jednak, a na dodatek podano nam doskonale śniadanie. Był to dobry znak. Po śniadaniu wezwano nas ponownie na dół do laboratorium. Laroo nie wymienił ciała i był teraz sam, nie licząc Merton, Bogena i jeszcze jednej osoby, którą natychmiast rozpoznaliśmy.

— Sanda? — zawołała Dylan.

Uśmiechnęła się na nasz widok. — Dylan! Qwin! Nikt mi nie powiedział, że tu jesteście! Co tu się dzieje? Nic nie pamiętam od momentu, kiedy wczoraj zasypiałam we własnym łóżku w Medlam.

Oboje z Dylan zastygliśmy nagle. Do głowy przyszła nam ta sama myśl. Zaskoczona Sanda, wyczuwając, że coś jest nie w porządku, również zamilkła.

— O co chodzi?

Zwróciłem się do Laroo: — A jednak to zrobiłeś.

Wzruszył ramionami. — Była już tutaj, przygotowana i pod ręką. Zdecydowaliśmy się zobaczyć, czy Proces Merton zadziała na podstawie tego, co uzyskaliśmy od was.

— Domyślam się, że nie zadziałał. Inaczej by już nas tutaj nie było — zauważyłem.

Sanda robiła wrażenie, jakby rzeczywiście nie wiedziała, o czym mówimy. — Qwin? Dylan? O co tu chodzi? O czym mówicie?

— Wystarczy, Sando — powiedział Laroo znużonym głosem. — Idź teraz na trzeci poziom i zgłoś się do działu gospodarczego.

Zachowanie Sandy uległo raptownej zmianie. Zapomniała o nas i o swoim zaskoczeniu, zwróciła się do Laroo i złożyła mu ukłon. — Jak sobie życzysz, mój panie — powiedziała i wyszła. Odprowadzaliśmy ją zdumionym spojrzeniem.