— Jak to działa, Laroo? — spytałem. — To znaczy, co powiada ten program, który my likwidujemy?
— Nie wiecie? Zasadniczo mówi on, że kochacie, podziwiacie, czcicie czy też robicie inne rzeczy nakazane wam przez tego, który podaje kod aktywacyjny. Chcecie spełniać wszelkie życzenia tej tylko osoby albo życzenia agentów wyznaczonych przez nią. To rodzaj zależności emocjonalnej, ale takiej, której złamać się nie da. Oni autentycznie darzą mnie miłością.
— Chyba nie uruchamiasz ich wszystkich osobiście?
— Och nie. Wystarczy, iż jeden z moich osobistych robotów jest aktywatorem, a rezultat będzie ten sam. To jednak dość skomplikowany proces. Potrzebny jest komputer, żeby spamiętać, kto kocha kogo.
— No tak, domyślam się, że twój proces nie działa przy zapisie — powiedziałem z ulgą, po czym zwróciłem się do Dylan. — Nie martw się o Sandę. Jest tam cała i nie okaleczona. Po prostu kocha wreszcie kogoś innego.
Laroo westchnął. — Cóż, zrobiliśmy, co mogliśmy. Merton zapewnia mnie, że ten język to ciągle jeszcze bełkot. Nie ma żadnych powodów, dlaczego nie miałoby się to dać zapisać i mimo to działać… a przecież nie działa. Próbowaliśmy nie tylko z Sanda, ale i z trójką innych osób, zmieniając istotne czynniki. Nie działało w żadnym z tych przypadków. Ze smutkiem stwierdzam, że jesteście mi potrzebni.
Wracamy do mojego ruchu, pomyślałem. Dziękuję ci, doktorze Dumonia.
— Gotów jesteś sam spróbować? — Dylan spytała Laroo.
Skinął głową. — Potrzebuję jedynie jakieś pół godzinki na przygotowania. Jednakże, chciałbym was oboje ostrzec. Jakiekolwiek sztuczki, jakiekolwiek nieścisłości podczas programowania, nawet przypadkowe — cokolwiek — i nie pożyjecie ani chwili dłużej. Moje roboty rozerwą was na strzępy, powolutku.
— Nie będzie żadnego oszustwa — zapewniałem. — Nie zapominaj, że sami mamy w tym interes. Jesteśmy jedynymi łudźmy, którzy nie mogą stać się robotami i w tej sytuacji jesteś nam potrzebny jako ten, który dostarczy nam w odpowiednim czasie nowe ciała. To równoważna wymiana usług.
— Lepiej żeby tak właśnie było. — Głos ciągle należał do dziewczynki, ale miał w sobie niewątpliwy groźny ton.
Czekaliśmy z niecierpliwością na zakończenie przygotowań. Ku naszemu zdumieniu, ciało wybrane przez Laroo było dość nijakie. Przeciętne pod każdym względem. Mężczyzna odpowiadający standardom świata cywilizowanego, nic wyjątkowego; w tłumie nie wyróżniałby się absolutnie niczym.
— To logiczne — powiedziałem do Dylan. — Ostatnią rzeczą, jakiej by pragnął, to zwracanie na siebie uwagi.
— Nie jest takie złe — odparła dość krytycznie. — Tak naprawdę, to przypomina ciebie.
— Wielkie dzięki.
Wkrótce Bogen i dwaj asystenci przywieźli ciało dziewczyny i umieścili je w pomieszczeniu obok. Nie marnowaliśmy czasu. Odpowiednio wstrząsnęliśmy wybranym ciałem męskim przy pomocy znanego urządzenia z hełmami i obserwowaliśmy, jak wywożą je na zaplecze na tym samym pionowym wózku.
Zabijałem czas, rozglądając się po laboratorium i zadając kilka bezmyślnych i niepotrzebnych pytań, starając się zapamiętać jak najwięcej z otoczenia. Coś mnie niepokoiło. Laroo uległ zbyt łatwo, nawet jeśli wziąć pod uwagę stres, w jakim się znajdował. Coś się tutaj nie zgadzało. Rozgryzienie tego problemu zabrało mi dłuższą chwilę. Szepnąłem do Dylan.
— Jeszcze jedna sztuczka. Nie daj się na nią nabrać.
Zmarszczyła brwi i szepnęła tak cicho, że ledwie ją usłyszałem. — Skąd wiesz?
— Jestem pewien, że wczoraj pod sufitem były kamery, a teraz są tam działka laserowe.
— Jesteś pewien, że ich tam przedtem nie było?
— Najzupełniej. W przeciwnym razie użyliby ich na tego opalonego osiłka. Są tak zamontowane, że mogą sięgnąć praktycznie wszędzie wewnątrz laboratorium.
— To znaczy, że już w ciągu nocy dokonał wymiany.
— Aha. Szczwany drań. Ale trzymaj się. Mamy go. Jego ruch i żadnej riposty.
Po mniej więcej godzinie powtórzono ponownie całą tę procedurę budzenia. Tym razem przynajmniej zakryliśmy sobie uszy, kiedy zabrzmiały cymbały. Mężczyzna na stole doświadczył z grubsza tego samego co Samash poprzedniego dnia i kiedy zeskoczył na podłogę, rozejrzał się wokół zdziwiony.
— A niech mnie diabli!
Merton podeszła do niego: — Kod Aktywacyjny AJ360 — powiedziała.
Mężczyzna znieruchomiał, po czym uśmiechnął się i pokręcił głową. — Nic z tego. Odczuwani delikatne mrowienie, kiedy to mówisz, jakby coś chciało wydostać się na zewnątrz i nie mogło. — Westchnął. — Wiem teraz, co musiał odczuwać Samash. Jak Bóg! — Zwrócił się do Merton. — Nie masz pojęcia, co to za uczucie… och, naturalnie znasz je. Zapomniałem. To… niewiarygodne! — Zwrócił się teraz do nas. — I co? — powiedział. — Działa. Naprawdę działa! Nie wyobrażacie sobie mocy, jaką odczuwam. Zmuszam się do zwolnienia swych reakcji, żeby w ogóle móc z wami rozmawiać. Każda komórka w mym ciele żyje! Żyje i posiada inteligencję! Jest inteligentna… i posłuszna! Moc każdej z osobna jest fenomenalna! Nawet ja — aż do tego momentu — nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak potężne i wszechstronne są te ciała. I żadnego bólu! Każde ciało od chwili urodzenia odczuwa gdzieś ból. Ból jest stale obecny w naszym życiu. Ten nagły przypływ wolności, ten brak bólu, jest czymś wręcz zatrważającym!
— Zastanawiam się tylko… skoro ci obcy są tak inteligentni, to dlaczego pozostawili taki słaby punkt, taką furteczkę, przez którą możemy się prześlizgnąć? — odezwałem się. To pytanie autentycznie mnie niepokoiło.
Wzruszył ramionami. — Nie wiem. Mnie również to niepokoiło… ale teraz przestało. Nic — dodał ponurym głosem — nie będzie w stanie mnie zaniepokoić w przyszłości. Nic i nikt. — Popatrzył na nas. — A teraz powiedzcie. Podajcie mi choć jeden powód, dla którego miałbym wam pozwolić żyć choć jedną chwilę dłużej.
Dylan spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, jak gdyby chciała zapytać, czy jesteś pewien, że to nie jest Laroo?
— Zaufaj mi — szepnąłem bardzo cichutko, po czym zwróciłem się ponownie do Laroo. Fałszywego Laroo, o czym byłem przekonany. — Zabezpieczenie — odparłem głośno, mając nadzieję, iż jego doskonały słuch i wzrok pomaga mu odczytać jej spojrzenie i mój komentarz jako pozbawiony jakichkolwiek złowieszczych kontekstów akt uspokajania. — Przypomnij sobie Sa-masha. I tego robota, którego odkryli w Dowództwie Systemów Militarnych. Trudne do zabicia, to prawda. Lepsze pod każdym względem — tak. Ale nieśmiertelne? Nie. Nie tylko to. Sądzę też, iż wiem, a przynajmniej domyślam się, na czym polega sposób, w jaki obcy się zabezpieczają.
Zarówno Merton jak i „Laroo” wyglądali na kompletnie zaskoczonych. — Mów dalej — poganiał.
— Oni… te ciała robotów. One się zużywają. Muszą się zużywać, niezależnie od tego, z jakich wykonano je materiałów. Cóż miałoby więc powstrzymać ten kawałeczek oprogramowania, którego nie śmieliśmy dotknąć, ten system autonomiczny, od — powiedzmy — nagłego zastopowania wszelkich funkcji w jakimś z góry określonym punkcie czasu?
Popatrzył nerwowo na Merton. — Czy to możliwe?
Skinęła głową. — Ale nie do nieprzezwyciężenia. Nie zapominaj, że zarejestrowałam zarówno twoje układy mózgowe, jak i te należące do innych kluczowych osób. Tak długo, jak okresowo się je uaktualnia, co zresztą czyni wywiad Konfederacji, możesz umrzeć, nawet wielokrotnie… a mimo to żyć od nowa.