Выбрать главу

E.:

Sala Złota, panie Kapuczycky, godzina kasy. Obok cesarza stoi posunięty już w latach Aba Hanna, a za nim jego woreczkowy. W drugim końcu sali tłoczą się ludzie, niby bezładnie, ale każdy pamięta swoje miejsce w kolejce. Mogę mówić o tłumie, gdyż łaskawy pan przyjmował codziennie nieskończoną ilość podwładnych, kiedy przebywał w Addis Abebie, pałac był przepełniony, tętnił bujnym – choć naturalnie uhierarchizowanym – życiem, przez dziedziniec przepływały rzędy samochodów, w korytarzach tłoczyły się delegacje, w poczekalniach gwarzyli ambasadorzy, urzędnicy ceremoniału pędzili z gorączką w oczach, zmieniały się warty, gońcy przybiegali z teczkami papierów, wpadali ministrowie tak jakoś po prostu i skromnie, jakby to byli zwyczajni ludzie, setki poddanych starały się wcisnąć dygnitarzom to petycję, to donos, widziało się generalicję, członków rady koronnej, zarządców dóbr imperialnych, namiestników, no, słowem, tłum, przejęty, podniosły tłum. Wszystko to znikało w jednej chwili, kiedy dostojny pan opuszczał stolicę i udawał się z wizytą zagraniczną lub wyjeżdżał na prowincję kłaść kamień, otwierać drogę czy poznawać troski ludu, pocieszać i zachęcać. Pałac momentalnie pustoszał i przemieniał się w makietę pałacu, w rekwizyt, służba dworska robiła pranie i rozwieszała na sznurach bieliznę, dzieci dworskie pasały na trawnikach kozy, urzędnicy ceremoniału wysiadywali w barach miejskich, wartownicy wiązali bramy łańcuchem i spali pod drzewami. Pan wracał, rozbrzmiewały fanfary i pałac na nowo ożywał. W Sali Złotej zawsze czuło się w powietrzu elektryczność. Czuło się prąd dostawiony wezwanym do skroni i wprawiający ich w drgawkę, a źródłem tego prądu był widoczny dla każdego woreczek z przedniej, jagnięcej skóry. Ludzie podchodzili kolejno do szczodrobliwego pana, mówiąc, na jaki cel potrzebne są im pieniądze. Pan nasz słuchał, a potem zadawał pytania dodatkowe. Tu przyznam, że miłościwy pan był niezwykle drobiazgowy w sprawach finansowych. Jakikolwiek wydatek w cesarstwie przekraczający sumę dziesięciu dolarów wymagał jego osobistej akceptacji, a jeżeli minister przyszedł do cesarza z prośbą o zgodę na wydanie nawet jednego dolara, mógł liczyć tylko na pochwałę. Oddać samochód ministerstwa do naprawy – potrzebna zgoda cesarza. Wymienić cieknącą rurę w mieście – potrzebna zgoda cesarza. Zakupić prześcieradła do hotelu – musi być zgoda cesarza. Jakże powinieneś podziwiać, przyjacielu, nadzwyczajną wprost pracowitość i gospodarność sędziwego pana, który większość swojego monarszego czasu spędzał na badaniu rachunków, słuchaniu kosztorysów, odrzucaniu wniosków, zadumie nad ludzką chciwością, chytrością, natręctwem. A jednak pan nasz w tych sprawach nigdy nie okazywał ni znudzenia, ni zmęczenia. Zawsze zwracała uwagę jego żywa ciekawość, dociekliwość i przykładna oszczędność. Miał jakieś upodobanie fiskalne i jego minister finansów, Yelma Deresa, zaliczany był do grupy ludzi o największej ilości dojść do cesarza. Wszelako do tych, którzy byli w potrzebie, pan nasz wyciągał hojną rękę. Wysłuchawszy odpowiedzi na pytania dodatkowe, dobrotliwy pan powiadamiał proszącego, że rozwiąże jego trudności finansowe. Uszczęśliwiony człowiek składał najgłębszy ukłon. Szczodrobliwy pan zwracał teraz głowę w stronę Aby Hanny i szeptem podawał mu sumę pieniędzy, jaką świętobliwy dostojnik miał wydobyć z woreczka. Aba Hanna zagłębiał rękę w woreczku, wydobywał pieniądze, wkładał je do koperty i podawał wzruszonemu szczęśliwcowi, który – ukłon za ukłonem, „tyłem, tyłem, potykając się, szurając – wychodził. A potem, panie Kapuczycky, niestety, słyszało się płacz tych mizernych niewdzięczników. Bo w kopercie znajdowali tylko małą cząstkę tej sumy, którą – jak zaklinali owi nienasyceni wydziercy obiecał im szczodrobliwy pan. Ale co – wrócić się? Składać petycje? Oskarżyć najbliższego pańskiemu sercu dostojnika? Nic podobnego nie było możliwe. O, jakaż tedy nienawiść otaczała bogobojnego skarbnika i spowiednika! Bo nie ważąc się splamić godności naszego pana, jego – Abę Hannę – winiła opinia o sknerstwo i oszustwo, o to, że tak płytko sięgał do woreczka, że tak długo w nim przebierał, przesiewał przez palce, które układały mu się w gęste sito, i że w ogóle z taką niechęcią wkładał tam rękę, jakby worek pełen był jadowitych gadów, a potem szybko i nawet nie patrząc, bo miał wyczucie wagi monet i rozmiarów banknotów, wręczał kopertę i dawał znak do oddalenia się pokłonnie-tylno-kierunkowego. Dlatego, kiedy został rozstrzelany, myślę, że nie opłakiwał go nikt poza miłościwym panem. Pusta koperta! Panie Kapuczycky, czy pan wie, co to znaczy pieniądz w kraju biednym? Pieniądz w kraju biednym i w kraju bogatym są to dwie różne rzeczy! Pieniądz w kraju bogatym jest papierem wartościowym, za który na rynku kupuje pan towary. Jest pan po prostu nabywcą, nawet milioner jest tylko nabywcą. Może on nabywać więcej, ale pozostaje on jednym z nabywających i tylko nim. A w kraju biednym? W takim kraju pieniądz to wspaniały, gęsty, odurzający, osypany wiecznym kwiatem żywopłot, którym odgradza się pan od wszystkiego. Przez ten żywopłot pan nie widzi pełzającej biedy, nie czuje smrodu nędzy, nie słyszy głosów dochodzących z ludzkiego dna. Ale jednocześnie pan wie, że to wszystko istnieje, i odczuwa pan dumę z powodu swojego żywopłotu. Pan ma pieniądze, to znaczy pan ma skrzydła. Pan jest rajskim ptakiem, który budzi podziw. Czy może pan sobie wyobrazić, żeby w Holandii zebrał się tłum ludzi oglądać bogatego Holendra? Albo w Szwecji, albo w Australii? A u nas – tak. U nas, jeśli pojawi się książę, ludzie pobiegną go zobaczyć. Pobiegną zobaczyć milionera i potem będą długo chodzić i mówić – widziałem milionera. Pieniądz przekształci panu własny kraj w ziemię egzotyczną. Wszystko zacznie pana dziwić – to, jak ludzie żyją, to, o co się martwią, i pan będzie mówić: nie, to niemożliwe. Pan zacznie coraz częściej powtarzać: nie, to niemożliwe. Bo pan będzie już należał do innej cywilizacji, a pan przecież zna prawo kultury – że dwie cywilizacje nie potrafią się dobrze poznać i zrozumieć. Pan zacznie głuchnąć i ślepnąć. Pan będzie dobrze czuł się w swojej, otoczonej żywopłotem cywilizacji, ale sygnały drugiej cywilizacji będą dla pana tak niepojęte, jakby wysyłali je mieszkańcy planety Wenus. Jeżeli będzie pan miał ochotę, pan będzie mógł stać się odkrywcą w swoim własnym kraju. Pan może stać się Kolumbem, Magellanem, Livingstone’em. Ale ja wątpię, żeby pan miał na to ochotę. Takie wyprawy są niebezpieczne, a pan przecież nie jest szaleńcem. Pan jest już człowiekiem swojej cywilizacji, pan będzie jej bronić i o nią walczyć. Pan będzie podlewać swój żywopłot. Pan jest już dokładnie takim ogrodnikiem, jakiego potrzebuje cesarz. Pan nie chce stracić piór, a cesarz potrzebuje ludzi, którzy mają dużo do stracenia. Nasz dobrotliwy monarcha rozrzucał biedocie miedziaki, ale ludzi pałacu obdarzał wielkimi dobrami. Dawał im majątki, ziemię, chłopów, z których mogli ściągać podatki, dawał złoto, tytuły, kapitał. I chociaż każdy – jeżeli dowiódł lojalności – mógł liczyć na sowitą darowiznę, to jednak ciągłe były waśnie między koteriami, ciągłe walki o przywileje, ciągłe wydzierki i rwactwo, a to z powodu owej potrzeby rajskiego ptaka wypełniającej każdego człowieka. Najosobliwszy nasz władca z upodobaniem przyglądał się temu łokciowaniu. Lubił on, żeby ludzie dworu mnożyli swój majątek, żeby rosły im konta i pęczniały kiesy. Nie pamiętam wypadku, żeby szczodrobliwy monarcha cofnął komuś nominację i przycisnął mu głowę do bruku z powodu korupcji. A niechże się pokorumpuje, byle tylko okazywał lojalność! Monarcha nasz, dzięki swojej niezrównanej pamięci, a także stale napływającym donosom dokładnie wiedział, kto ile ma, ale tę buchalterię zatrzymywał dla siebie, nie robiąc z niej nigdy użytku, jeżeli podwładny zachowywał się lojalnie. Niech jednak wyczuł bodaj cień nielojalności, natychmiast wszystko konfiskował; odbierał przeniewiercy rajskiego ptaka! Dzięki tej buchalterii król królów miał wszystkich w ręku i wszyscy o tym wiedzieli. Był jednak w pałacu i taki wypadek: jeden z najbardziej szlachetnych naszych patriotów, wielki wódz partyzancki w latach wojny z Mussolinim – Tekele Wolda Hawariat, niechętny cesarzowi, odmawiał przyjmowania najmiłościwszych darowizn, odrzucał przywileje i nigdy nie wykazywał skłonności do korupcji. Tego miłościwy pan nasz kazał latami więzić, a potem ściąć.