Выбрать главу

A.W.:

O, tego sądnego dnia, Mister Richard, nasz lojalny i korny lud dał krzepiący dowód oddania czcigodnemu panu. Bo kiedy owi pobici na głowę przeniewiercy rzucili pałac i zaczęli pierzchać w stronę pobliskiego lasu, zagrzane przez naszego patriarchę pospólstwo ruszyło za nimi w pościg. Żadne tam czołgi i armaty, przyjacielu, co kto miał pod ręką, brał i szedł w pogoń. Kije, kamienie, dzidy i sztylety, wszystko poszło w ruch. Ludzie ulicy, których dobrotliwy pan tak hojną obdarzał jałmużną, z zaciekłością i nienawiścią wzięli się do rozbijania pomylonych głów tych potwarców i rebeliantów, którzy chcieli zabrać im Boga i zgotować nie wiadomo jakie życie. Bo jeśli nie stałoby naszego pana, kto dawałby jałmużnę i krzepił słowami pocieszenia? A idąc krwawym tropem owych zbiegów, miasto pociągało za sobą wieś i oto widziało się, jak okoliczni chłopi, chwytając, co było pod ręką, a to pałkę, a to nóż i miotając przekleństwa na potwarców, też rzucali się w bój, chcąc odemścić zniewagę, jakiej dozna szczodrobliwy pan. Zgraje otoczonych gwardzistów broniły się w lasach, dopóki starczyło im amunicji, ale później część poddała się, a inni zginęli z rąk żołnierzy i pospólstwa. Trzy, a może pięć tysięcy tych ludzi trafiło do więzienia, a drugie tyle zginęło ku radości hien i szakali, które nawet z dalekich stron ściągały na żer do podmiejskich lasów. A długo jeszcze, całymi nocami, te lasy wyły i chichotały. A ci, co uwłaczyli godności osobliwego pana, poszli, przyjacielu, do piekła. Generał Dibou na przykład, ten padł jeszcze w czasie szturmu na pałac, a jego ciało wywiesiła gawiedź przed bramą Pierwszej Dywizji. Później okazało się, że pułkownik Workneh po wyjściu z pałacu dotarł do przedmieścia, ale tam otoczyli go i chcieli wziąć żywcem. Ale on, Mister Richard, nie dał się. Strzelał do końca, zabił jeszcze kilku żołnierzy, a kiedy został mu ostatni nabój, wsadził lufę pistoletu w usta, wypalił i upadł martwy. Jego ciało powiesili na drzewie przed katedrą Świętego Jerzego. Dziwna to rzecz, ale pan nasz nigdy nie dał wiary w zdradę Workneha. Szeptano później, że jeszcze po wielu miesiącach przyzywał nocą służbę do sypialni i polecał, aby przywołali mu pułkownika. Pan nasz przyleciał z Asmary do Addis Abeby w sobotę wieczorem, kiedy jeszcze słychać było w mieście strzelaninę, a na placach odbywały się egzekucje przeniewierców. Na twarzy monarchy widzieliśmy zatroskanie, zmęczenie i smutek z powodu wyrządzonej mu krzywdy. Jechał w swoim wozie, pośrodku kolumny czołgów i wozów pancernych. Całe miasto wyległo oddać mu korny i błagalny hołd. Całe miasto klęczało na ziemi, bijąc czołem o bruk, i też klęcząc w tym tłumie słyszałem jęki i okrzyki grozy, westchnienia i zawołania. Nikt nie odważył się spojrzeć w twarz czcigodnego monarchy, a u wrót pałacu książę Kassa, choć nie zawinił, bo walczył i miał czyste ręce, ucałował buty cesarza. Jeszcze tej nocy nasz wszechwładca rozkazał zastrzelić swoje ulubione lwy, które miast bronić dostępu do pałacu, wpuściły do niego zdrajców. A teraz pytasz o Germame. Ten zły duch razem ze swoim bratem i niejakim kapitanem Baye z gwardii cesarskiej uszli z miasta i ukrywali się jeszcze przez tydzień. Mogli poruszać się tylko nocą, bo zaraz wyznaczono za nich nagrodę pięciu tysięcy dolarów, więc wszyscy ich szukali, bo to był duży pieniądz. Starali przedostać się na południe, pewnie chcieli przejść do Kenii. Ale po tygodniu, kiedy siedzieli ukryci w krzakach, od kilku dni już bez jadła i omdlewający z pragnienia, gdyż bali się pojawić w jakiejś wiosce, żeby zdobyć pożywienie i wodę, zostali otoczeni przez chłopów, którzy szli nagonką i chcieli ich pojmać. I wtedy, jak zeznał Mengistu, Germame postanowił wszystko skończyć. Germame, tak zeznał, zrozumiał, że wyprzedził o krok historię, że poszedł szybciej niż inni, a jeżeli ktoś idąc z orężem w ręku wysunie się o krok przed historię, musi zginąć. I pewnie wolał, żeby sami zadali sobie śmierć. Więc Germame, kiedy już chłopi dobiegali, żeby ich pojmać, najpierw strzelił do Baye, potem do brata, a następnie zastrzelił siebie. Chłopi myśleli, że uszła im nagroda, bo nagroda była za wziętych żywcem, a tu, przyjacielu, widzą trzy trupy. Jednakże zabity był tylko Germame i Baye. Mengistu leżał z twarzą zalaną krwią, ale jeszcze żył. Pośpiechem zawieźli ich do stolicy i wzięli Mengistu do szpitala. O wszystkim doniesiono naszemu panu, co wysłuchawszy powiedział, że chce zobaczyć ciało Germame. Zgodnie z tym poleceniem zwłoki zostały przywiezione do pałacu i rzucone na schody przed wejściem głównym. Wtedy dobrotliwy pan wyszedł z pałacu, stanął i długi czas przyglądał się leżącemu ciału. Milczał wpatrzony bez słowa, ludzie przy nim stojący nie słyszeli, żeby coś powiedział. Potem drgnął i cofnął się z powrotem w głąb budynku, polecając lokajom zamknąć główne drzwi. Widziałem później ciało Germame powieszone na drzewie przed katedrą Świętego Jerzego. Stał tam tłum ludzi, którzy szydzili ze zdrajców. klaskali i wznosili rubaszne okrzyki. A jeszcze został Mengistu. Ten znowu, po wyjściu ze szpitala, stanął przed sądem wojskowym. W czasie rozprawy zachowywał się dumnie i przeciwnie pałacowym obyczajom, nie przejawiał pokory ani chęci przebłagania dostojnego pana. Powiedział, że nie boi się śmierci, ponieważ od chwili, kiedy zdecydował się stawić czoła niesprawiedliwości i zrobić przewrót, liczył się, że zginie. Powiedział, że chcieli dokonać rewolucji, i powiedział, że on jej nie doczekał, ale że odda krew, z której wyrośnie zielone drzewo sprawiedliwości. Powiesili go trzydziestego marca, o świcie, na głównym rynku miasta. Razem z nim powiesili sześciu innych oficerów z gwardii. Nic a nic nie był do siebie podobny. Strzał brata wyrwał mu oko i potrzaskał całą twarz, którą teraz zarastała czarna, zwichrzona broda. Drugie oko, pod naciskiem stryczka, było wypchnięte na wierzch.

Opowiadają, że przez pierwsze dni po powrocie cesarza panował w pałacu ruch nadzwyczajny. Sprzątacze szorowali podłogi zdzierając z parkietów plamy wsiąkłej krwi, lokaje zdejmowali poszargane i nadpalone kotary, ciężarówki wywoziły sterty potrzaskanych mebli i skrzynie pustych łusek, szklarze wstawiali nowe szyby i lustra, murarze tynkowali wyszczerbione kulami ściany. Powoli znikał swąd spalenizny i zapach prochu. Długo odbywały się uroczyste pogrzeby tych, którzy odeszli zachowując do końca lojalność; w tym samym czasie ciała powstańców grzebano nocami w niewiadomych, ukrytych miejscach. Najwięcej było ofiar przypadkowych – podczas walk ulicznych zginęły setki gapiących się dzieci, kobiet idących na rynek, mężczyzn, którzy szli do pracy albo bezczynnie grzali się w słońcu. Teraz strzelanina ucichła, wojsko patrolowało ulice miasta, które z opóźnieniem, już po fakcie, zaczynało przeżywać zgrozę i szok. Dalej opowiadają, że nastąpiły tygodnie budzących panikę aresztowań, męczących dochodzeń, brutalnych przesłuchań. panowała niepewność, lęk, ludzie szeptali, plotkowali, wspominali szczegóły zamachu dodając do nich, co kto mógł, na miarę swojej fantazji i odwagi, zresztą dodając pokątnie, gdyż wszelkie dyskutowanie ostatnich wydarzeń było oficjalnie potępione, a policja – z którą nigdy nie należy żartować, nawet jeśli ona sama do tego zachęca, co i tak w tym wypadku nie miało miejsca – pragnąc oczyścić się z zarzutu spiskowania, stała się bardziej niebezpieczna i wydajna niż zwykle, a nie brakło też chętnych, którzy dodatkowo napędzali komisariatom struchlałej klienteli. Powszechnie oczekiwano, co zrobi cesarz i jakie będzie jego oznajmienie poza złożonym po powrocie do zalękłej i naznaczonej zdradą stolicy, kiedy to wyraził swoją boleść i zlitowanie nad gromadką zbłąkanych owiec, które lekkomyślnie oderwawszy się od stada zgubiły drogę w kamienistym i krwią poznaczonym pustkowiu.