Выбрать главу

G.O-E.:

Zawsze było przejawem karalnego zuchwalstwa i przeciwnego obyczajom zachowania, jeżeli ktoś spojrzał cesarzowi w oczy, ale teraz, po tym, co się stało, największy w pałacu śmiałek nie zdobyłby się na taką odwagę. Wszyscy odczuwali wstyd z powodu dopuszczenia do spisku i lęk przed sprawiedliwym gniewem naszego pana. A tej wstydliwo-lękowej niemożności spojrzenia zaczęli ulegać wszyscy wobec wszystkich, bo z początku nikt nie wiedział, w jakiej jest sytuacji, to znaczy kogo teraz czcigodny pan uzna, a kogo odrzuci, czyją lojalność zatwierdzi, a czyjej nie przyjmie, komu da ucho, a komu nie przyzna żadnego dojścia, i dlatego każdy, niepewien teraz nikogo, wolał nie patrzeć w niczyje oczy i w całym pałacu zapanowało niepatrzenie, niewidzenie, w parkiecie utkwienie, po sufitach błądzenie, w czubki butów spoglądanie, przez okno ulatanie. Gdyż teraz gdybym zaczął przyglądać się komuś, w nim wzbudziłaby się zaraz podejrzliwa myśl pytająca – dlaczego on mi tak uważnie przygląda się, o co mnie podejrzewa, jakie ma na mnie posądzenie, i żeby uprzedzić moją domniemaną gorliwość, ten przeze mnie zupełnie niewinnie oglądany, z mojej czystej ciekawości albo z zagapienia, nie uwierzy w niewinność i ciekawość, tylko węsząc posądzenie odpowie na gorliwość nadgorliwością i zaraz pobiegnie oczyszczać się, a jak można było wtedy oczyścić się, jeśli nie brudząc tego, o którym myślało się, że nas chce ubrudzić? Tak, patrzenie prowokowało i szantażowało, każdy bał się podnieść wzrok, żeby nie zobaczyć gdzieś w powietrzu, w kącie, za kotarą, w szparze połyskującego, sztyletującego oka. A jeszcze w całym pałacu unosiło się, jak grom na ciemnej chmurze, donośne pytanie, na które nie było odpowiedzi – kto zawinił, kto spiskował? Właściwie posądzeni byli wszyscy i w dodatku posądzeni słusznie, skoro trzej najbliżsi i najbardziej zaufani ludzie naszego pana, których uważał za swoich synów i był tak z nich dumny, przystawili mu pistolety do skroni. Przecież Mengistu, Workneh i Dibou należeli do tej garstki najwyższych wybrańców, którzy w każdej chwili mieli dojście do czcigodnego pana, a nawet – jeśli zachodziła potrzeba – unikalne prawo wejścia do sypialni i obudzenia go w czasie snu! Wyobraź sobie teraz przyjacielu, z jakim uczuciem dobrotliwy pan kładł się odtąd do swojego łoża, nie wiedząc nigdy, czy obudzi się następnego ranka. O, jakież to niegodziwe ciężary, jakie przykrości i niewygody niesie sprawowanie władzy! A jak mogliśmy ratować się przed podejrzeniem? Przed podejrzeniem nie ma ratunku! Każde zachowanie, każde działanie tylko pogłębia podejrzenie, pogrąża nas coraz bardziej. Zaczniemy tłumaczyć się, ale gdzie tam! od razu usłyszymy pytanie – a dlaczego, synu, tak pilnie tłumaczysz się? Znać, że coś masz na sumieniu, co chciałbyś ukryć, dlatego tak się usprawiedliwiasz. Albo postanowimy wykazać się czynną postawą i dobrą wolą, a zaraz usłyszymy uwagę – dlaczego on tak stara się wykazać? Znać, że chce ukryć swoje podłości, niecności, że myśli, jak się przyczaić. I znowu źle, a nawet – coraz gorzej. A – jak powiadam – wszyscy byliśmy posądzeni, pomówieni, choć najłaskawszy pan nie powiedział wprost, otwarcie, ani słowa, ale pomówienie to czuło się w jego wzroku i takim spoglądaniu na podwładnych, że każdy kulił się, przypadał do ziemi i myślał z lękiem – jestem pomówiony. Powietrze zrobiło się ciężkie, gęste, ciśnienie niskie, zniechęcające, obezwładniające, jakieś skrzydła opadły, coś pękło, wewnętrznie pękło. Nasz przenikliwy pan wiedział, że po takim wstrząsie część ludzi zacznie się obsuwać, zacznie gorzknieć, markotnieć i milknąć, że utraci gorliwość, że podda się wahaniom i pytaniom, zwątpieniu i marudzeniu, osłabieniu i rozkładaniu, i dlatego zaczął w pałacu czystkę. Nie była to czystka momentalna i zupełna, gdyż dostojny pan był przeciwny wszelkiej bezbożnej i hałaśliwej gwałtowności, ale raczej wymiana dawkowana, przemyślana, która zasiedziałych dworzan trzymała w szachu i nieustannym lęku. a zarazem otwierała pałac dla nowych ludzi. Byli to ludzie, którzy chcieli dobrze żyć i robić kariery. Napływali z całego kraju, kierowani do pałacu przez zaufanych namiestników cesarza. Nie znani bliżej stołecznej arystokracji i przez nią pogardzani z powodu niskiej kondycji, nieokrzesania i topornego myślenia odczuwali lęk i niechęć wobec tutejszych salonów. Szybko też utworzyli własną koterię trzymającą się osoby najosobliwszego pana. Dobrotliwa łaska czcigodnego władcy dawała im poczucie wszechmocy, upajające, ale zarazem jakże ryzykowne dla każdego, kto zechce zakłócić wieczorną atmosferę arystokratycznego salonu czy zbyt długo i zbyt natarczywie drażnić zbierające się tam towarzystwo. O, Wielkiej trzeba mądrości i taktu, aby ujarzmić salon. Mądrości albo karabinów maszynowych, o czym, drogi przyjacielu, możesz przekonać się dzisiaj patrząc na nasze umęczone miasto. Stopniowo ci właśnie ludzie osobiści, wybrańcy naszego pana, zaczęli zapełniać urzędy pałacu, i to wbrew sarkaniom członków rady koronnej, którzy uważali nowych faworytów za ludzi trzeciego garnituru, odbiegających poziomem od wymogów, jakie powinien spełniać szczęśliwiec powołany do służby w pobliżu króla królów. Wszelako sarkanie to było jedynie dowodem wprost nieprzystojnej naiwności członków pomienionej rady, którzy upatrywali słabość w tym, w czym właśnie pan nasz dostrzegał siłę, i nie mogli pojąć zasady wzmacniania przez obniżanie, niepomni ognia i dymu, jaki zaledwie wczoraj wzniecili ci, którzy byli od dawna wywyższeni, a okazali się osłabieni. Ważną i pożyteczną cechą nowych ludzi było i to, że nie mieli żadnych zaszłości, nigdy nie brali udziału w spiskach, nie wlekli za sobą wyleniałych ogonów, niczego nie musieli wstydliwie ukrywać za podszewką, ba, nawet nie wiedzieli o spiskach, bo skąd, skoro dostojny pan zakazał pisania historii Etiopii? Zbyt młodzi i na dalekiej prowincji wychowani, nie mogli wiedzieć, że sam pan nasz doszedł do władzy dzięki spiskowi, kiedy w roku tysiąc dziewięćset szesnastym z pomocą ambasad zachodnich dokonał zamachu stanu i usunął legalnego następcę tronu Lydża Ijasu. Że w obliczu inwazji włoskiej publicznie poprzysiągł przelewać krew za Etiopię, po czym, kiedy tamci wtargnęli, udał się statkiem do Anglii i spędził wojnę w spokojnym miasteczku Bath. A taki, później wytworzył się w nim kompleks wobec wodzów partyzanckich, którzy zostawszy w kraju walczyli z Włochami, że kiedy wrócił na tron, stopniowo likwidował ich lub odsuwał, zarazem dając fawory kolaborantom. I że między innymi w ten sposób zgładził wielkiego wodza Betwodeda Negasza, który w latach pięćdziesiątych wystąpił przeciw cesarzowi i chciał ogłosić republikę. Wiele różnych zdarzeń przychodzi mi na pamięć, ale w pałacu nie wolno było o nich rozmawiać, a – jako rzekłem – nowi ludzie nie mogli ich znać i też niezbyt żarliwą okazywali ciekawość. A że nie mieli dawnych powiązań, ich jedyną szansą istnienia było przywiązanie do tronu. Ich jedynym oparciem – sam cesarz. W ten sposób najosobliwszy pan powołał do życia siłę, która na ostatnie lata jego panowania wsparła, podcięty przez Germame, fotel cesarski.