Y.Y.:
Garstką już tylko byliśmy, na wyrok ostateczny a najstraszniejszy oczekującą, kiedy – Bogu niech będzie chwała! – promyk nadziei się objawił w postaci panów mecenasów, którzy wreszcie, po długich deliberacjach, zmianę konstytucji przygotowali i z onym projektem do pana naszego przyszli, który to projekt na tym się zasadzał, żeby jedynowładcze cesarstwo nasze w monarchię konstytucyjną przemienić, rząd silnym uczynić, a czcigodnemu panu jeno tyle władzy ostawić, ile jej mają królowie brytyjscy. Zaraz też dostojni panowie do czytania projektu się wzięli, na małe grupy podzieleni i w miejscach ukrytych schowani, bo gdyby oficerowie większą gromadę zoczyli, wtedy by ją do aresztu wsadzili. Niestety, przyjacielu, przeczytawszy ów projekt, kratowi od razu w opozycji stanęli powiadając, że monarchię absolutną zachować należy, pełnię władzy, jaką w prowincjach notable mieli – utrzymać, a owe wymysły z monarchią konstytucyjną, z upadłego imperium brytyjskiego się biorące, do ognia wrzucić. Tu jednak stołowi zaczęli kratowym do oczu skakać mówiąc, że chwila to ostatnia, aby drogą konstytucyjną cesarstwo naprawić, strawnym uczynić. A tak się wadząc do pana miłościwego poszli, który właśnie delegację mecenasów przyjmował, w szczegóły owego projektu z osobistą uwagą wnikał, wysoko ów pomysł oceniając, a teraz wysłuchawszy dąsów, które kratowi przedstawili, i pochlebstw, jakie stołowi wyrazili, wszystkich pochwalił, zachęcił i pomyślności życzył. Wszelako już ktoś musiał z donosem do oficerów pognać, bo ledwie mecenasi z gabinetu jaśnie oświeconego pana wyszli, od razu wojskowych spotkali, a ci im projekt zabrali, do domu iść kazali i więcej do pałacu przychodzić zabronili. A dziwnie to bytowanie wyglądało, jakby tylko samo w sobie i dla siebie istniejące, bo kiedy do miasta, jako urzędnik poczty pałacowej, wyjeżdżałem, zwyczajne życie tam widziałem, ulicami auta jeździły, dzieci piłką się bawiły, na rynku ludzie sprzedawali, kupowali, starcy siedzieli i gwarzyli, a ja każdego dnia z jednego świata do drugiego przechodziłem, z jednego bytu – w inny, sam już nie wiedząc, który jest realny, i tyle tylko czując, że wystarczyło w miasto wejść, pomiędzy ludzi ulicą idących, swoimi troskami zajętych, a zaraz cały pałac traciłem z oczu, pałac gdzieś znikał jakby nie istniał, aż lęk mnie brał, że kiedy wrócę z miasta, już go nie znajdę.
E.:
Ostatnie dni spędził już w pałacu sam, oficerowie zostawili przy nim tylko starego kamerdynera jego sypialni. Widocznie w Dergu musiała wziąć przewagę ta grupa, która chciała zamknięcia pałacu i detronizacji cesarza. Żadne nazwiska tych oficerów nie były wówczas znane, nie były ogłaszane, oni do końca działali w zupełnej konspiracji. Dopiero teraz mówi się, że tej grupie przewodził młody major nazwiskiem Mengistu Hajle-Mariam. Jeszcze byli tam inni oficerowie, ale oni już dzisiaj nie żyją. Pamiętam, kiedy ten człowiek przyjeżdżał do pałacu jako kapitan. Jego matka była w służbie dworskiej Nie potrafię powiedzieć, kto umożliwił mu ukończenie szkoły oficerskiej. Szczupły, drobny, wewnętrznie zawsze napięty, ale opanowany, w każdym razie takie robił wrażenie. Doskonale znał strukturę dworu, dobrze wiedział, kto jest kim, kogo i kiedy aresztować, żeby pałac przestał działać, żeby stracił władzę i siłę, żeby zmienił się w zbędną makietę, która – jak możesz to dziś zobaczyć – stoi opuszczona i niszczeje. Gdzieś w pierwszych dniach sierpnia musiały zapaść w Dergu decyzje rozstrzygające. Komitet wojskowych – ów właśnie Derg – składał się ze stu dwudziestu delegatów wybranych na zebraniach dywizji i garnizonów. Mieli listę pięciuset dostojników i dworzan, których stopniowo aresztowali, wytwarzając wokół cesarza coraz większą pustkę, tak że w końcu pozostał w pałacu sam. Ostatnią grupę, już z najbliższego otoczenia cesarza, osadzili w areszcie w połowie sierpnia. Zabrali wtedy szefa ochrony cesarza, pułkownika Tassewa Wajo, adiutanta naszego monarchy, generała Assefę Demissie, dowódcę gwardii cesarskiej – generała Tadesse Lemmę, osobistego sekretarza H.S. – Solomona Gebre-Mariama, premiera Endelkaczewa, ministra najwyższych przywilejów – Admassu Rettę, może jeszcze dwudziestu innych. Jednocześnie rozwiązali radę koronną oraz inne instytucje bezpośrednio podległe cesarzowi. Od tej chwili zaczęli przeprowadzać szczegółową rewizję wszystkich urzędów pałacu. Najbardziej kompromitujące dokumenty znaleźli w urzędzie najwyższych przywilejów, tym łatwiej, że Admassu Retta zaczął sam z wielką gorliwością wszystko sypać. Kiedyś przywileje rozdzielał osobiście tylko monarcha, ale w miarę postępującego upadku cesarstwa tak się wśród notabli nasiliło rwactwo i wydzierki, że H.S. nie był już w stanie nad wszystkim panować i część rozdziału przywilejów przekazał w ręce Admassu Retty. Ten jednak nie miał tej genialnej pamięci, którą posiadał cesarz niczego nie potrzebujący notować, więc prowadził dokładne wykazy rozdziału ziemi, domów, przedsiębiorstw, dewiz i wszelkich innych gratyfikacji danych dygnitarzom. To wszystko dostało się teraz w ręce wojskowych, którzy zaraz zaczęli wielką kampanię propagandową o korupcji pałacu, ogłaszając jakże kompromitujące dokumenty. w ten sposób rozbudzili wśród ludności nastroje gniewu i nienawiści, ruszyły manifestacje, ulica żądała szubienicy, tworzył się klimat grozy i apokalipsy. Nawet dobrze się stało, że w końcu wojskowi wszystkich nas z pałacu wypędzili, być może dzięki temu ocaliłem głowę.