Na śniadanie był schabowy, na obiad befsztyk, na kolację kiełbasa pieczona na ognisku, przyrządzonym ze ściętych na wydmach gałęzi, z przygodnymi kobietami u boku i kartonami piwa dowiezionymi właśnie przed chwilą. Co kilka dni szarżowaliśmy na Hel samochodem Szamana, by zjeść takiego samego schabowego w rybackiej tawernie, w której uwieszone u sufitu sieci mają wprowadzać w morski nastrój, koła ratunkowe ratować przed zatonięciem w codziennych lękach a stare mapy wybrzeży spowodować nostalgię, stawaliśmy na falochronie, patrzyliśmy się w bezkres Morza Bałtyckiego, gdzie za horyzontem spadały w otchłań promy pasażerskie, tankowce i okręty wojenne, gdzie w głębinach bulgotało od stłumionych porykiwań Lewiatana. Ryba smażona i ogórek konserwowy, duże piwo w ciężkim kuflu. A potem do COS – u gdzie czekaliśmy na romantyczne wschody słońca zamawiając jeszcze raz to samo i gdy robiło się jasno szliśmy jak na teledyskach, powoli, obok siebie, z rękami w kieszeniach, trzeba było przeskakiwać ogrodzenie, poranne spacery, kiedy jeszcze paranoidalny upał nie kazał szukać ratunku w chłodzie kamiennych pomieszczeń.
Szaman rządził swoim BMW z otwieranym dachem, wtedy po raz kolejny zrozumiałem, że są pewne rzeczy straszliwie ułatwiające życie, a kobiety stają się bardziej przychylne, choć Szaman raz się zdenerwował, jeszcze mnie wtedy tam mnie było, dopiero dojeżdżaliśmy z Ojcem. Jakaś dziewczyna w trakcie stosunku seksualnego z Szamanem w jego samochodzie wybiła nogą przednią szybę co uznać należy za dowód aprobaty dla poczynań Szamana, kurcze, Redford, niezły jesteś, a tu Szaman mimo miłosnego uniesienia wyskakuje z samochodu, wypierdalaj kurwo, wyciąga ją za włosy, żebym cię tu więcej nie widział, kurwa zniszczyła mi samochód. Chłopaki patrzą, Szaman uspokój się. Następnego dnia, gdy my z Ojcem jeszcze jesteśmy w Warszawie oglądając na wideo jakieś idiotyczne filmy wojenne i czekając aż obiecane przez kogoś pieniądze dojdą do Ojca, który oprócz palenia trawy i zgrywania geniusza chałturzy malując tablice reklamowe. Wtedy gdy ja przewijam kolejny film, Szaman za kierownicą swojego BMW zaczajony na bocznej drodze, obok Agata, która ma udawać jego siostrę, na czatach Kudłaty z Hipolitem, wreszcie jedzie jakiś samochód dostawczy, przejeżdża kryjówkę Szamana, chłopaki dają znaki, Szaman wyjeżdża i rusza za furgonetką, a może to była jakaś większa ciężarówka, zajeżdżają mu drogę, Szaman wyskakuje z kurwami na ustach, Agata w płacz: tata nas zabije, nie mamy po co wracać do domu, facet się ugina i przyznaje się od razu, że to spod jego kół wypadł kamień, który rozbił szybę szamanowego samochodu, i w dodatku podpisuje stosowny dokument. Kilka dni później niedaleko tego miejsca rozegra się nie mniej mrożący krew w żyłach dramat, kiedy to Dżaba stoczy heroiczną walkę z czteroosobowym patrolem milicyjnym. Historia ma miejsce w godzinach nocnych, kiedy to cała ekipa wraca sobie spokojnie z dyskoteki, rozciągnięci wzdłuż drogi jak dziesięciokrotnie przeżuta guma, Dżaba idzie na początku albo na końcu, w każdym razie to jemu drogę zajeżdza milicyjna Nysa i Dżaba mimo bohaterskiego oporu zostaje wciągnięty do środka i poddany szybkiemu przesłuchaniu na okoliczność nie wiadomo czego, bo zarówno percepcja Dżaby jest trochę na skutek zmęczenia osłabiona, jak i funkcjonariuszom trudno zwerbalizować swoje zastrzeżenia i przedstawić zarzuty, stąd oburzenie Dżaby, i w trakcie kontrolnego pałowania z rutyną wykonywanego przez trzech milicjantów i uważnie obserwowanego przez czwartego, nagłe i zaskakujące dla agresorów przejście Dżaby do kotrataku, wyrwanie pały jednemu z katujących go przygłupów i iście samobójczy atak na przeważające siły wroga. Milicjanci przez chwilę są tak zaszokowani, ich receptory jeszcze chyba nie zauważyły że coś się zmieniło, więc przez dłuższą chwilę dają się okładać wściekle atakującemu Dżabie, choć co trzeba przyznać z przykrością, w końcu tępa, ciemna masa wykorzystując przewagę liczebną tłumi ten zryw w obronie wolności jednostki. Do Pucka z nim, zarządza dowódca patrolu, któremu chwilę wcześniej Dżaba proponuje solowy pojedynek jeden na jeden, według rycerskich reguł. Niestety wywodzące się z chamstwa ciemne siły nie znają się na rycerskim honorze, stąd zapewne kolejne małe pałowanie, i pomysł zamknięcia Dżaby w areszcie aż wytrzeźwieje. Całe szczęście pojawiają się Hipolit z Ojcem, ten pierwszy jako prawnik ogłupia milicjantów recytując im kilka paragrafów, o których zapewne nigdy nie słyszeli, Ojciec zaś oddaje się w ich ręce jako dobrowolny zakładnik, pozwala się spisać i jest gotów dać się aresztować i odwieźć do Pucka. Pojawia się reszta elokwentnej grupki, milicjanci głupieją i zostawiają Dżabę w spokoju. Następnego dnia spotykają się na tej samej dyskotece, Dżaba kończy właśnie trzeciego drinka, ich oczy się spotykają, to ty żyjesz, zdają się mówić oczy milicjantów, którzy oczywiście są w cywilu i udają rozbawionych turystów, choć może urwali się ze służby, kim są ci kolesie, zdają się mówić oczy Dżaby. Wreszcie dwaj milicjanci podchodzą i przepraszają Dżabę, tłumacząc się koniecznością wykonywania rozkazów i surowością przełożonych, choć poprzedniego dnia nikt ich do pałowania nie zmuszał, robili to z własnej woli i z żarliwością wręcz religijną. Dżaba patrzy na nich z lekką pogardą, gliniarze pobrzękując coś niewyraźnie oddalają się w nieznanym kierunku.
Kilka dni wcześniej albo później chłopcy urządzają ognisko na plaży. Kudłaty, Szaman, Dżaba i ich kobiety – trzy Ślązaczki.
Szaman ma pielęgniarkę z permanentnym okresem, Kudłaty aktorkę teatru lalkowego, a Dżaba położną. Dziewczęta darzą chłopców niezasłużoną szczenięcą miłością. Chłopcy czują się machos i rozwaleni w zimnym piachu popijając piwo protekcjonalnie obejmują je, przyciągają do siebie, obleśnie całują, przechwalają się swymi przygodami jak najemnicy z wojny trzydziestoletniej, gloryfikując swoje pijaństwa, boje na pięści i intelekty. Gdy ognisko przygasa i kończy się nieodwołalnie alkohol, w świetle ognia pojawia się kilka postaci w rozchełstanych mundurach, Wojsko na samowolce. Możemy się przysiąść, pytają grzecznie, spoglądając łakomie na panny.
Jasne, mówią chłopaki i robią miejsce, ale właśnie nam ognisko gaśnie. To nic, zaraz będzie się pięknie palić, z przekonaniem mówi ten wyglądający na najstarszego rangą. Pierdolnijcie się na górę, wskazuje pozostałym wysoki klif obrośnięty gęsto drzewami, skąd zawsze wszyscy łamiąc zakaz ściągają drwa na ogniska.
Trzech żołdaków wdrapuje się szybko na górę i waląc szaleńczo siekierą i miażdżąc buciorami gałęzie pokrzykuje coś do siebie.
Po pięciu minutach ogień bucha jak na stosie. Po następnych piętnastu żołnierze proponują zmianę miejsca. Zapraszają do swojej jednostki. No jasne, idziemy, jeszcze nigdy nie bawiliśmy się w jednostce wojskowej, jak się okazuje supertajnej, nasłuchowo – radarowej. Obok jest jednostka rakietowa, to wszystko schowane w głębokim lesie. Droga z betonowych płyt, zakaz wjazdu. Idą trochę przerażeni. Pomyślcie. Ich trzech, one trzy i pięciu żołnierzy a w bunkrze, w pełnej gotowości bojowej czekają następni. Dżaba ma pod śpiworem, który niesie przed sobą schowany mały nóż do krojenia chleba i nacinania kiełbasy na ognisko. Nie oddamy życia tanio, myślą odważni alkoholem. A jednak jakieś niejasne przeczucia, zagrożenie, wyobraźnia podsuwa obrazy chłopców zadźganych bagnetami, zakopanych gdzieś w lesie, dziewczyn zgwałconych, którym w pochwy wepchnięto puste butelki po tanim winie z ułamanymi szyjkami, albo magazynki do kałasznikowów. A może nawet granaty z wyciągniętymi zawleczkami.
Brama jednostki, pijany wartownik chwiejący się na utrzymującym go w jako takim pionie karabinie. Ciężkie, grube, pomalowane w barwy ochronne drzwi od bunkra powoli odsuwają się pokazując drogę do piekła. Wchodźcie, śmiało, zachęca jeden z żołnierzy.