I wtedy zadzwonił Matka. A może to ja do niego zadzwoniłem. W każdym razie rozmawialiśmy chyba godzinę. Oczywiście głównie on mówił. Matka nie należy do ludzi, którzy mieliby uspokajający głos. Lubię słuchać zmysłowych głosów w telefonie, jeżeli nawet mówią od rzeczy, najważniejsze żeby były spokojne, matowe, powolna artykulacja, smakowanie każdego słowa. Pastelowe kolory mowy. Matka skrzypi, rzęzi i charczy, raz mówi szybko, raz przeciąga sylaby jakby sprawdzał ich rozciągliwość. I mówi. O swoich bólach kręgosłupa, nerek, serca, o swoim 16 – letnim pudlu królewskim, który od kiedy znam Matkę wciąż umiera i nie może umrzeć. Oczywiście psia eutanazja nie wchodzi w grę. Matka uważa że jego matka chce zniszczyć psa. Dlatego Matka nie śpi po nocach, najwyżej 3 – 4 godziny drzemki, w dodatku ten kręgosłup.
Więc Matkę co tydzień nawiedza masażysta wyglądający na ostrego pedała, który go ugniata, rozciąga, wygładza, pewnie poklepuje mu przy okazji kościste pośladki, Matka spocony bierze gorące kąpiele, potrafi siedzieć w wannie trzy godziny, bo tyle ma czasu dla siebie między jednym a drugim spacerem z psem. I teraz Matka mówi, choć może rzeczywiście trudno złapać jakiś wiodący wątek w jego wypowiedzi. Choć punkt wyjścia znamy, dzisiaj są urodziny Kudłatego, poczciwy stary Kudłaty, trzeba pojechać do tego Sulejówka, na razie trwają gorączkowe konsultacje, kto z kim i czyim samochodem. No cóż, ja z Lewym pojedziemy kolejką podmiejską. Znacie to, prawda? Pół godziny w takim pociągu, przez który co chwilę przebiegają mordercy, tym razem zostawią cię przy życiu, ale zaraz jest następna stacja, wsiądą nowi. Co zrobić w sobotnie popołudnie, gdy czas ogłupia a alkohol podgrzewa krew i wnętrzności, o jak cudownie jest bić po gębie i kopać w krocze. Więc siedzimy w podmiejskiej kolejce, jest połowa września, ale już jesiennie, ciemno, pada deszcz. Drzwi rozsuwają się i zasuwają nieodmiennie co każdą stację. Pociąg raczej pusty, o tej porze jeżdżą już puste pociągi. I przypomina mi się jak wracałem z Falenicy, kilka lat temu, wtedy gdy Hipolit ożenił się z Agatą, była całkiem przyjemna zabawa, Szaman odleciał seksualnie z jakąś chudą piegowatą dziewczyną, która mogłaby być pedikiurzystką z salonie piękności albo kasjerką w supermarkecie. Mały trzymał się świetnie, jeszcze wtedy nie przypalał tak często jak później, kiedy zaczął dodatkowo brać kwasy i jakiekolwiek próby porozmawiania z nim stały się z góry skazane na totalną klęskę. Później wyjechał do Anglii, był nawet użyteczny, kiedy poprosiłem go by został moim posłańcem i gdzieś w Kencie znalazł pewną kobietę i dał jej w moim imieniu kwiaty. Nie wiem, kurwa, co mnie podkusiło, nigdy nie daję kobietom kwiatów. Chwilowa niemoc.
Chwilowa niemoc, powiedział Szaman, gdy uzmysłowiłem mu, że poprzedniego dnia wieczorem powiedział przy świadkach, że chce ożenić się z Anną. Czy ktoś to słyszał? Przynajmniej dziesięć osób, powiedziałem zadowolony, mając nadzieję, że Szaman zachowa się po rycersku i zaraz oświadczy się teatralnie i zrobi wesele, na którym będzie można się dobrze najeść i napić. I co? Teraz jest na Krecie, idzie wzdłuż morza, sięga po butelkę greckiego wina, ujeżdża deskę windsurfingową, bierze dokładny prysznic przed wieczorną eskapadą do dyskoteki, dokładnie myje genitalia, wciera w siebie pachnidła, starannie czesze włosy, turystycznym żelazkiem prasuje jasne dżinsy, wciąga koszulkę polo, jeszcze raz wyszczerza do lustra białe zęby.
Bo ona ma w oczach jebliki, powiedział Matka i rzeczywiście wyglądało na to, że ktoś ją posunie tego wieczoru u Kudłatego na urodzinach. Grill dymił na wszystkie strony, koszule przesiąkały zapachem węgla drzewnego i alkohol buzował jak trzeba. Kudłaty wkurwiony, bez przerwy coś mu nie pasowało, to dlatego że nie przyjechali jego nowi przyjaciele, agenci ubezpieczeniowi, w krzykliwych garniturach, z telefonami komórkowymi, wypomadowani, błyszczący. To palanty, potrafią mówić tylko o pieniądzach, powiedział Szaman, który już ich wcześniej widział. Ale Kudłaty się w nich zakochał. Zresztą on też już tylko potrafi mówić o szmalu. No i o seksie. Ma nawalone w głowie na punkcie seksu.
Jeżeli upatrzy sobie jakąś kobietę – nawet się do niej nie zbliżaj. W każdym razie tamci nie przyjechali. Kudłaty wkurwiony. A widzisz komu możesz ufać? Jesteś na nas skazany Kudłaty. Kudłaty kręci włosy. Kudłaty sfrustrowany. Powiedz, podobało ci się, mówi do kolejnej kochanki. Powiedz, że nikt ci tak nie dogodził jak ja. Kudłaty z pieniędzmi, Kudłaty na wakacjach, Kudłaty w nocnym lokalu, trzymający rękę na kolanie playmate, jakiejś dziewczyny marca lub listopada, która oczywiście nie lubi chamstwa i obłudy, nade wszystko ceni sobie uczciwość, szczerość. W przyszłości chce się zająć dziećmi specjalnej troski. Mężczyzna według niej nie musi być przystojny ani bogaty, byleby był opiekuńczy. Właściwie może by nawet tchórzofretką albo skalarem. No i oczywiście powinien kochać poezję. Stachurę i Poświatowską.
Rok 1990 – Kudłaty siedzi w „Harendzie” przy tej samej kawie od trzech godzin, jak to na filmach, bez przekonania miesza w filiżance łyżeczką wpatrując się beznamiętnie w resztki używki.
Ma przed sobą ostatniego papierosa. Nie ma pieniędzy na nową paczkę, benzyny wystarczy tylko na dojazd do Sulejówka.
Rok 1995 – Kudłaty Krezus. Kudłaty z pieniędzmi i papierosami.
Kudłaty z planami na przyszłość i kilkoma skomplikowanymi historiami miłosnymi, które gmatwają się jak dżdżownice w mokrej ziemi.
Gdzieś pomiędzy rokiem 1990 a 1995 jedziemy z Matką i Kudłatym samochodem do Sulejówka. Matka jest pijany, ja z tyłu z atrakcyjną blondynką, taką delikatną, perwersyjną, eteryczną, kruchą jak słone paluszki, boję się że mógłbym ją złamać. Jak zwykle gdy prowadzi Matka jedziemy lewym pasem, jest noc, drzewa wzdłuż drogi pochylają się nad nami robiąc groźne miny, szybko odczyniamy uroki, ta droga prowadzi w nieznane i przerażające.
Wtulamy się w siebie, paląc dla dodania sobie pewności kolejne papierosy. Gdzieś blisko jest ostry zakręt i krawędź przepaści.
Nie zdążymy wyhamować.
Wreszcie wróciłem do tego miasta, naprawdę tęskniłem za nim, chociaż Amsterdam na pewno jest bardziej pociągający, tu nie ma tylu knajp, ulice są nieprawdziwe, chociaż lepiej jest, bo piwo podają w kuflach a nie szklaneczkach 0.2 litra. W każdym razie wróciłem, powiedziałem: jak dobrze być tu znowu, a wszyscy: dlaczego tam nie zostałeś, przecież nikt by cię nie znalazł, mógłbyś tam, spokojnie żyć do końca życia. Nie palę trawy, odpowiedziałem. I gdy już się przyzwyczaiłem że znów tu jestem, wpadłem na pomysł, który przedstawiłem Runiowi, że można by pojechać do Kielc na targi uzbrojenia, nowe czołgi, transportery, wyrzutnie rakietowe. To jest coś, co zrównoważy we mnie artystowskie spojrzenie na świat, zdecydowałem. W końcu nie pojechaliśmy, za to Runio pożyczył mi klucze do swojego mieszkania bo wyjeżdżał na trzy dni do rodziny. Piękna kawalerka na Krochmalnej, wymarzona na schadzki, czysto, przytulnie wręcz, wnęka z materacem specjalnie do miłości. Więc Runio podał mi rękę, pojechał na dworzec autobusowy, a ja ruszyłem w miasto.