– Amanda, dosyć tego! – zdecydowanie krzyknęła nauczycielka.
A ja siedziałam cicho na swoim miejscu, czując się znowu taka bezradna. Cała radość i duma szybko ostygły, jakbym ich w rzeczywistości nie przeżywała. Ponownie zaczęłam odczuwać strach, żeby się kolejny raz nie skompromitować, nie zostać odsunięta i samotna. Jak zareagują moi rodzice, kiedy powiem im o głównej roli w szkolnym teatrze?
Wieczorem ojciec wszedł do kuchni, gdzie siedziałyśmy z Roswithą, dochodziła godzina dziesiąta, kiedy bracia wyszli, skończywszy studiowanie książki.
– Brat Jochen nie był dzisiaj z ciebie zadowolony, Hannah – zaczął ojciec.
Drgnęłam i popatrzyłam na niego speszona.
– Powiedział, że powinnaś teraz koniecznie zacząć nosić stanik, a poza tym, kiedy wychodzisz z domu, włosy splatać warkocz, gdyż rozpuszczone są prowokujące. To są jego słowa.
Zaczerwieniłam się.
– Ale… – wyjąkałam zakłopotana.
Roswitha natychmiast przytaknęła. – Kupimy biustonosz – dodała szybko. – I włosy mogłybyśmy też skrócić, będzie praktyczniej.
Patrzyłam to na nią, to na ojca.
– Ale ja nie chcę ścinać włosów – wyjąkałam cicho.
– Hmm… – myślała głośno Roswitha, chwytając za moje rozpuszczone włosy. – Może w ten sposób, co o tym sądzisz, Michael?
– Puść, proszę – powiedziałam zdenerwowana. – To boli, przecież mi je wyrywasz.
– Bzdura – odparła, skręcając moje rozczochrane blond włosy w niewielki kok, który prowizorycznie ułożyła z tyłu głowy.
– To wygląda bardzo ładnie – zapewniała, śmiejąc się.
– Przecież nie jestem jeszcze babcią – wycedziłam przerażona, widząc w myślach ściągnięte w kok włosy matki Roswithy, która każdego ranka, stojąc w łazience przed lustrem, tak je spinała.
– Znajdę jakieś rozwiązanie – obiecała Roswitha, całując mnie w czoło. – Teraz idziemy spać.
Wysłała mnie do mojego pokoju.
– A jutro po południu kupimy ci kilka praktycznych biustonoszy, Hannah – powiedziała pod koniec tego wieczoru. – Twoje piersi rzeczywiście zrobiły się dość duże.
Zabrzmiało to niemal jak zarzut, jakby mnie obarczała za to winą. Zawstydziłam się, próbując ukryć biust i szybko ściągając ramiona.
– Przy tym jesteś szczupłą dziewczyną – wypowiadała bezlitośnie kolejne słowa, mierząc mnie wzrokiem i potrząsając głową. – Przez ten biust faktycznie wyglądasz trochę nieproporcjonalnie i wyzywająco, brat Jochen ma rację. Musiałam się dłużej przyjrzeć…
Westchnęła.
Najchętniej zatkałabym sobie uszy, żeby nie musieć tego dłużej słuchać, ale nie chciałam jej niepotrzebnie drażnić, dlatego stałam w bezruchu.
– Dobranoc, Hannah – powiedziała nareszcie.
– Tak, dobranoc – wymamrotałam i szybko zamknęłam za sobą drzwi od pokoju. Rozebrałam się, pobieżnie umyłam i w końcu wśliznęłam do łóżka. Ten dzień wcale nie przebiegł tak, jak powinien. Udawałam przed samą sobą, że opowiedziałam rodzicom już dzisiaj o nieoczekiwanym powierzeniu mi głównej roli w Czarnoksiężniku z krainy Oz.
Zamiast tego jutro będę musiała iść kupić sobie biustonosz, a potem prawdopodobnie Roswitha umówi mnie na najbliższy termin u fryzjera, żeby podciąć mi włosy według własnej koncepcji.
– Przecież nie jestem małym dzieckiem – wzburzona burczałam pod nosem w ciemnościach panujących w pokoju. – Nie może ze mną robić, co się jej żywnie podoba…
Długo nie mogłam zasnąć tej nocy, czułam się bezsilna, bezradna i samotna.
Następnego dnia poszłyśmy na zakupy.
– Właściwie wcale nie potrzebuję biustonosza – odezwałam się cicho, kiedy przechodziłyśmy przez rynek w kierunku centrum. – Żadna z dziewczyn w mojej klasie nie nosi.
– Ty różnisz się od nich. One nie wiedzą, co robią, Hannah – odrzekła, jak na nią, niezwykle gwałtownie. – Czy mało razy już ci mówiłam, że nie powinnaś się z nimi porównywać? W końcu jesteś wyjątkowa.
Milczałam.
W końcu dotarłyśmy na miejsce. Roswitha zatrzymała się przed niewielkim, niepozornym sklepem, usytuowanym w wąskiej uliczce, odchodzącej od szerokiego pasażu.
– Gorsety? – zapytałam zmieszana, spoglądając sceptycznie na mało efektowną, nieprzyciągającą wzroku wystawę sklepową. Wisiało na niej kilka niemodnych beżowych i białych biustonoszy, identycznych z tymi, jakie zawsze nosiła Roswitha.
– Dlaczego nie pójdziemy po prostu do domu towarowego? Wycedziłam przez zęby wzdychając.
– Chcemy przecież kupić coś porządnego – odpowiedziała zniecierpliwiona. – A nie jakieś koronki, które pieściłyby tylko twoje piersi.
Po naszym wejściu do środka nastąpiło niezbyt przyjemne pół godziny. Starsza sprzedawczyni zajęła się, na życzenie Roswithy, moimi piersiami.
– Rozbierz się do połowy, moja panno – zwróciła się do mnie uzbrojona w stary, zniszczony centymetr.
– Nie ma tutaj przymierzami? – burknęłam pod nosem zażenowana.
Sprzedawczyni, śmiejąc się cicho, przesunęła przez środek swego małego sklepu zawieszony na szynie kawałek szarego płótna, tworzący prowizoryczną zasłonę.
Kiedy Roswithą wyszukiwała dziecięcą bieliznę dla moich młodszych braci, sprzedawczyni obejrzała moje piersi.
– Rozmiar C – powiedziała serdecznie. – Unieś ramiona, gołąbeczko – rzuciła po chwili komendę.
Zmieszana podniosłam ręce i strasznie się zawstydziłam, że stoję półnaga w tym sklepie przed Roswithą i obcą kobietą i pokazuję swój znienawidzony biust.
Sprzedawczyni przyłożyła do mojego nagiego ciała zimny centymetr.
– Prawie 70 centymetrów – powiedziała w końcu.
– Jesteś naprawdę szczupła, to wszystko, możesz się już ubrać.
Z ulgą szybko włożyłam z powrotem bluzkę.
– Śliczna panna, ta pani córka – powiedziała serdecznie sprzedawczyni do Roswithy, kładąc na ladzie trzy duże biustonosze w kolorze cielistym.
– Dziękuję – powiedziała Roswithą, wyciągając portmonetkę.
– Ale one mi się nie podobają – wyszeptałam.
– Biustonosze nie muszą się podobać, one mają być dopasowane – wyjaśniła, śmiejąc się.
Patrzyłam na nią i poczułam się nagle tak samo bezsilna, bezradna i osamotniona, jak minionej nocy. Widziałam jej roześmianą twarz i pierwszy raz odniosłam wrażenie, że jej uśmiech wcale nie jest łagodny i troskliwy, lecz wręcz przeciwnie: zimny i wyrachowany.
– Mamy ochotę na filiżankę herbaty? – zapytała, kiedy byłyśmy już z powrotem na szerokiej ulicy z niezliczoną ilością sklepów – Mamy jeszcze trochę czasu.
Skinęłam głową obojętnie i poszłyśmy do skromnej herbaciarni, położonej niedaleko parku. Lokal ten należał do starszego małżeństwa, będącego także świadkami Jehowy, które niemal codziennie spotykaliśmy na zgromadzeniach.
Roswitha zamówiła herbatę i ciasto, którym się zajadała.
– Teraz twoja fryzura, Hannah – odezwała się po chwili, wyciągając nad stołem rękę i łapiąc mnie za kosmyk włosów.
Milczałam zawzięcie.
– Myślę, że w przyszłości powinnaś je zaplatać.
– Nie chcę – odpowiedziałam w końcu cicho. – To wygląda dziecinnie, żadna dziewczyna w klasie…
– Hannah, nie mogę tego więcej słuchać – przerwała mi poirytowana.
Popatrzyłyśmy na siebie, jej oczy drążyły w moich myślach, tak mi się w każdym razie wydawało. Zakręciło mi się w głowie i odwróciłam przezornie wzrok – Hannah, naprawdę martwię się o ciebie – powiedziała Roswitha po długiej chwili, podczas której usiłowała przeniknąć moje myśli. – Stałaś się nagle taka uparta i agresywna, co się z tobą dzieje?
– Nic – burknęłam.
– Nie wierzę ci – obstawała przy swoim.