– Mamo, ty nie mogłaś umrzeć, nie chcę… – wyjęczałam.
– Mamo, chcę być z tobą – wyłkałam.
– Mamo, przyjdę do ciebie, obiecuję ci… – szepnęłam.
Nie wiem, jak długo tak leżałam, ale czas minął niezauważalnie. W końcu podniosłam się i bezsilna, obładowana bezcennymi rzeczami Mamy wróciłam do mieszkania. Cieszyłam się bardzo, że boli mnie całe ciało.
Następnego dnia zaświeciło słońce. Był poniedziałek, znowu musiałam iść do szkoły po całym tygodniu nieobecności.
Rzeczy po Mamie ukryłam w swoim pokoju. Ozdoby i rozlatujący się dziennik włożyłam do kartonowego pudełka w szafie, kolorowe ubrania i skrzyneczkę ze szminkami zapakowałam do worka i wcisnęłam pod łóżko. Fotografię schowałam Jeszcze poprzedniej nocy pod poduszkę, a teraz włożyłam ostrożnie pod bluzkę. Potem poszłam do kuchni.
– Dzień dobry, Hannah – powiedziała Roswitha.
Milczałam zawzięcie. Moi braciszkowie siedzieli już przy stole i jedli śniadanie. Pogłaskałam Benjamina po jasnych, gęstych włosach.
– Cześć, mały mężczyzno – szepnęłam. Benjamin podziałał na mnie jak balsam, czułam jego spokój, miękkość i ciepło, dobrze zrobiło to moim lodowatym rękom, przez krótką chwilę rozgrzałam się od niego. Poza tym jego świeży zapach przypomniał mi o Paulu.
Paul. Moje serce zaczęło mocniej bić.
Roswitha podsunęła mi śniadanie do szkoły i filiżankę gorącej herbaty. – Hannah, rozmawiałam już z twoją nauczycielką i powiedziałam jej, że nie zagrasz jednak w tym teatrze.
Drgnęłam, ale milczałam.
– I mam naprawdę nadzieję, że przestaniesz bawić się z nami w kotka i myszkę. – Wyjaśniłam pani Winter, że zwyczajnie nie masz czasu przychodzić na popołudniowe próby. Wydało mi się to najlepszą wymówką.
Odstawiłam bezdźwięcznie swój taboret.
– Tak, a dlaczegóż to nie mam czasu po południu? – wyszeptałam ledwie słyszalnie, zadając sobie wiele trudu, aby mój drżący głos zabrzmiał mocno. Jednak na niewiele się to zdało.
– Ponieważ, jak wiesz, popołudniami chodzimy na zgromadzenia, Hannah – wycedziła złośliwie Roswitha. – A dzisiaj idziemy obie na dodatkową służbę kaznodziejską.
Prawie na nią nie patrząc, powiedziałam ostrożnie: – Nie wierzę, że możesz mnie zmusić.
– Hannah! – krzyknęła.
– Roswitha! – odezwałam się tym samym tonem, co ona.
– Kłócicie się? – zapytał Markus zaintrygowany.
– Zamknij się! – wrzasnęła Roswitha.
W kuchni zrobiło się cicho, bardzo cicho.
– Będziesz robić, co ci każę, Hannah – odezwała się w końcu Roswitha i stało się coś niewiarygodnego: znowu ni z tego, ni z owego, się roześmiała!
– Nie – odparłam błyskawicznie, zrywając się z miejsca. – Nie jesteś moją matką, nic nie masz do gadania!
Benjamin zaczął płakać, Markus i Jakob siedzieli zupełnie cicho, ze spuszczonymi głowami. Podbiegłam do drzwi i uciekłam z mieszkania. Ze zdenerwowania nie zabrałam swego plecaka, jednak poszłam do szkoły. Biegnąc truchtem, zniechęcona, wzdłuż ulicy, wyciągnęłam w końcu lekko pozaginaną fotografię Mamy.
Oto znowu była, moja Mama. Jej twarz. Radosna, piegowata, roześmiana. Nie z cynicznym, sztucznym, wyrafinowanym, wymuszonym uśmieszkiem Roswithy, lecz autentycznie radosna i pogodna.
Tuż przed szkołą, wahając się, co robić, zatrzymałam się wreszcie. Chwyciłam bardzo delikatnie, ostrożnie za gumkę mocno ściskającą włosy i ściągnęłam ją. Potrząsnęłam głową. Przez chwilę przejeżdżałam palcami po rozpuszczonych, jasnych, miękkich włosach, aż ułożyły się dokładnie tak jak u Mamy. Później ukradkiem odpięłam górne guziki swojej białej bluzki, czego nigdy jeszcze nie robiłam, i wzięłam głęboki oddech.
– Cześć Hannah – usłyszałam nagle wyraźny głos za sobą. Odwróciłam się raptownie, zagryzając wargi. Przede mną stał Paul. Ze strachu Zakrztusiłam się, nie mogąc zupełnie złapać oddechu. W każdym razie kaszlałam bez przerwy, aż w którymś momencie Paul położył rękę na moim ramieniu i bardzo lekko poklepał mnie po plecach. Sprawił, że znowu się uspokoiłam.
– Dzięki, już w porządku – wymamrotałam, uwalniając się szybko z jego objęć. Dziwne uczucie pozostało. W miejscu, które dotykał Paul, poczułam zimno i kłucie.
I nagle moje ciało oszalało. Chciało być dotykane przez Paula, obejmowane, głaskane i ściskane, podczas gdy rozum mówił mi, że to nic innego jak zakazane, bezsensowne zachowanie.
Szatan. Demony. Diabelskie pokuszenie. Grzech. Brud i hańba. Miałam zawroty głowy wywołane pragnieniem bliskości Paula, a niemal jednocześnie chciałam się od niego uwolnić.
– Źle się czujesz? – zapytał zatroskany i znowu jego delikatna ręka znalazła się na moim ramieniu.
– Zostaw mnie, proszę… – wyszeptałam zrozpaczona.
– Czego właściwie się boisz? – zapytał. Milczałam.
– Hej, Hannah, ze mną możesz o wszystkim porozmawiać. Zaprzeczyłam ruchem głowy.
– Jeśli zechcesz – naciskał.
– Dzwonek, słyszysz? – bąknęłam, próbując na niego nie patrzeć, co mi się jednak nie udawało. Spoglądałam na jego usta, wargi, wyobrażając sobie, jak by to było, gdybym je całowała.
– W zeszłym tygodniu chciałem do ciebie zadzwonić – dodał, kiedy szliśmy po szerokich, szkolnych schodach.
– Nie rób tego! – powiedziałam, wystraszona, podniesionym głosem.
– Wiem, twoi rodzice – stwierdził. – Marie opowiedziała mi, że są bardzo surowi. To dlatego, że jesteście świadkami Jehowy, mam rację?
Skinęłam lekko głową, przytakując i w milczeniu poszliśmy dalej. Kiedy stanęliśmy przed drzwiami do klasy, Paul wypowiedział cicho jeszcze dwa zdania. – Ale oni nie mogą zaplanować ci całego życia, tak myślę. – To było pierwsze, a po chwili dodał, naciskając już klamkę od drzwi: – Masz cudowne włosy i najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem…
Później rozpoczęła się pierwsza lekcja. We mnie szalała burza uczuć, szczęścia, strachu i rozpaczy w czystej formie.
Amanda została teraz Dorotką. Śpiewała Somewhere over the rainbow, tak jak sobie wymarzyła. Ja natomiast zajęłam się zredagowaniem programu oraz namalowałam plakat. Zrobiłam to wspólnie z Yüksel, która także nie grała w przedstawieniu.
– Ja też nie mam czasu popołudniami – szepnęła mi pocieszająco. Wiedziałam, co było tego powodem. Jej matka była ciężko chora i ona musiała zajmować się młodszym rodzeństwem oraz przygotowywać ojcu, przychodzącemu wieczorem Z pracy, ciepłą kolację.
Jednakże Yüksel nie była tak zniewolona jak ja. Milcząc, malowałam nasz plakat. Jako motyw wybrałyśmy latającą chatkę nad leśną polaną. A w niej widoczną w małym oknie Dorotkę z jej niewielkim psem, obie sylwetki wycięte z czarnego papieru. Yüksel z kolei wykaligrafowała wielkimi literami: CZARNOKSIĘŻNIK Z OZ – KLASA 9B.
Nagle z tylu za mną ktoś się nachylił. Zamknęłam oczy i ze strachu upuściłam czarny flamaster. Znalazłam się między opalonymi, ciepłymi ramionami Paula. – Byłabyś oczywiście dużo lepszą Dorotką – szepnął mi do ucha, a jego usta przez chwilkę muskały moją małżowinę.
Zrobiło mi się gorąco i dostałam zawrotów głowy ze zdenerwowania.
Odwróciłam się raptownie.
– Przestań! – sapnęłam ciężko, odpychając go na bok. Paul lekko się odsunął i milcząc, przyglądał mi się.
„Nie odsuwaj się”, błagałam w duchu. „Och proszę, nie odchodź. Kocham cię, Paul, ale to jest zabronione, to grzech, Bóg mnie ukarze. Zabije mnie podczas Armagedonu, zgładzi swoim mieczem, pod którego ostrzem będę się wić z bólu i ostatecznie wykrwawię się w straszliwych męczarniach…”
Widziałam tę śmierć wyraźnie przed sobą, w końcu brat Jochen wciąż mi opowiadał o Armagedonie.