Выбрать главу

Paul w milczeniu stanął przede mną i stał tak bez słowa, rozmyślając, aż pani Winter zniecierpliwiona zawołała go, ponieważ pilnie potrzebowała na scenie Stracha na wróble.

W południe, po szkole, przywitali mnie w domu nie tylko Roswitha i młodsi bracia, lecz także rodzice mojej macochy. W łazience zaplotłam sobie pospiesznie nowy warkocz i zapięłam bluzkę na ostatni guzik.

– Dzisiaj jemy wszyscy razem – wyjaśniła babcia, rzucając mi dziwne spojrzenie. Nic nie powiedziałam, a także nie modliłam się przy stole.

– Hannah, ubieraj się, wychodzimy – zawołała Roswitha wkrótce po obiedzie.

– Nie idę na służbę kaznodziejską – powtórzyłam nerwowo słowa, które wypowiedziałam rano, nie ruszając się z sofy.

– Oczywiście, że idziesz ze swoją matką na służbę kaznodziejską – oznajmiła mi ostro babcia.

– Ona nie jest moją… – szepnęłam bojaźliwie. Dalej już nie dokończyłam, ponieważ dziadek uderzył mnie w twarz. Jego duża, twarda ręka trafiła mnie w usta, aż głowa odbiła się od oparcia sofy. Zupełnie nic nie poczułam, zauważyłam jedynie, że coś ciepłego spływa mi po podbródku.

– Krew – pisnął wystraszony Benjamin. – Dziadku, przez ciebie Hannah leci krew.

Roswitha, która była już ubrana w płaszcz, zabrała Benjamina z pokoju gościnnego. – Idź na podwórko do braci – powiedziała surowo. – Zabiorę was zaraz do siostry Ines. Dzisiaj ona się wami zajmie.

Rodzice Roswithy stali jedno obok drugiego przy sofie. – Uderz ją spokojnie jeszcze raz – powiedziała zachęcająco babcia, nie spuszczając ze mnie oczu.

Dziadek przytaknął i pociągnął mnie za rękę do góry.

– Wstawaj, dziewucho – powiedział ze spokojem.

– Nie, nie… – wyjęczałam, pochylając głowę, ale dziadek i tak mnie uderzył. Zwyczajnie uniósł prawą rękę, w tym czasie lewą mocno mnie trzymając, i uderzył w twarz. Potem tą samą ręką zadał kolejny cios. Tym razem wierzchem dłoni. Potem spoliczkował mnie znowu swoją twardą, otwartą dłonią i zaraz ponownie jej odwrotną, kościstą stroną. Sapał przy tym tak, jakby wykonywał jakąś ciężką pracę. Głowa latała mi to w tę, to w tamtą stronę, a mnie nagle przyszło na myśl, że zupełnie straciłam czucie. Nie czułam ciosów na twarzy, tylko powiew od ręki dziadka oraz szum w głowie. Zrobiło mi się niedobrze i usłyszałam własny świszczący oddech.

– Myślę, że już wystarczy – powiedziała niespodziewanie Roswitha.

A potem jeszcze coś:

– Dziękuję ci ojcze, wyświadczyłeś Hannah wielką przysługę. Z powrotem usiadłam na sofie. I dokładnie w tej samej chwili to się zdarzyło… fotografia mojej Matki wypadła mi spod bluzki, która w czasie szarpaniny wyszła mi ze spódnicy. Zdjęcie upadło na dywan w pokoju gościnnym. Roswitha spojrzała zdziwiona i w tym samym czasie przelotny uśmieszek zniknął z jej twarzy. Tuż po tym babcia postawiła stopę na wizerunku Mamy.

– Nie, nie…! – krzyknęłam przerażona i w tej samej chwili poczułam nagle ból, spowodowany serią razów w twarz. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, babcia schyliła się po fotografię, podniosła ją i końcówkami palców podała dalej. Roswitha chwyciła za zdjęcie i wyszła z pokoju.

– Oddaj mi je – krzyczałam, jak oszalała. – Proszę, proszę, proszę, to należy do mnie, potrzebuję go…

Dziadkowie gapili się na mnie ze wstrętem, on położył rękę na moich plecach, ciężką i silną jak skała i wysłał mnie do mojego pokoju. Zamknęli za mną drzwi, nim zdążyłam się za nimi obejrzeć. Próbowałam kilkakrotnie naciskać na klamkę, ale dziadek mocno trzymał ją z drugiej strony, tak że w ogóle nie mogłam nią poruszyć.

– Rosi, gdzie jest klucz? – usłyszałam babcię wołającą Roswithę. Jej głos brzmiał zupełnie naturalnie.

– Już niosę – odpowiedziała, śmiejąc się.

Nie mogłam w to uwierzyć: rzeczywiście był jakiś klucz od mojego pokoju? Jakże często prosiłam o niego, a oni wciąż zapewniali mnie, że w naszym mieszkaniu nie ma kluczy do drzwi. W czasie kiedy nasłuchiwałam, jak mnie zamykali, zrobiłam się nagle zupełnie zimna i harda. Otworzyłam szafę, wyciągnęłam małe pudełko po butach, a z niego mój dziennik, w którym zapisałam: „Oni kłamią. Oni stale kłamią. Kłamią tutaj i w czasie służby kaznodziejskiej. Kłamią nawet w Sali Królestwa. Gardzę nimi. Nienawidzę ich, nienawidzę, nienawidzę. Oni mnie pobili, aż do krwi. Zamknęli. Jestem ich WIĘŹNIARKĄ.

Paul – Paul – Paul – kocham cię. Uwolnij mnie”.

Następnego dnia znowu zostałam w domu, moją twarz pokrywały czerwone plamy i lekka opuchlizna, podobnie zresztą jak dolną wargę, która była zgrubiała.

– W takim stanie nie możesz iść do szkoły – powiedziała Roswitha, kiedy przyniosła mi do łóżka filiżankę herbaty. Milczałam przerażona, myśląc o fotografii Mamy, którą mi zabrała.

– Benjamin też jest chory – powiedziała, uśmiechając się. – Możesz się nim zająć. Starszych idę teraz zaprowadzić do przedszkola, a wracając, odwiedzę brata Jochena i siostrę Brigitte.

Nie ruszyłam się z miejsca.

– No wstawaj, Hannah – zniecierpliwiona rzuciła polecenie. Podnosiłam się opieszale. Ciepłe, słoneczne promienie oślepiały mnie, zniechęcona zacisnęłam powieki, aby uniknąć oglądania Roswithy. Nagle usłyszałam głos ojca, dobiegający z korytarza.

– Markus i Jakob bądźcie, proszę, trochę ciszej.

– Tatusiu, to ty jeszcze tu jesteś… – westchnęłam z ulgą.

– Hannah… – ojciec odezwał się cicho, odsuwając mnie od siebie na pewną odległość. Przyjrzał się mojej opuchniętej twarzy, jego wzrok wyrażał przerażenie i to dodało mi odwagi i siły.

– Tatusiu, ona jest taka podła – rozpłakałam się, czepiając się jego ramienia. – Wszystkiego mi zabrania i godzi się, żeby dziadek mnie bił, i zabrała mi fotografię Mamy. Ona nie ma prawa…

– Hannah… – znowu się odezwał, a jego twarz była blada, napięta i wyrażająca bezradność. Nie chcąc znosić tego spojrzenia, ponownie objęłam go obiema rękami za szyję i przytuliłam swoją wilgotną twarz do jego piersi. Nagle odczułam, jak ojciec prostuje się, próbuje zachować między nami większy dystans.

Westchnęłam, gdyż pojęłam, że Roswitha teraz także znajdowała się w przedpokoju.

– Michael, jesteś już spóźniony – usłyszałam po chwili serdeczny, ale stanowczy głos.

– Masz rację, Roswitho – burknął, odsuwając mnie na bok. – Hannah, przykro mi…

– Tatusiu! – jęknęłam.

– Roswitha się tobą zaopiekuje i Bóg jest stale przy tobie, weź sobie to do serca i nie przegraj bezsensownie swojej szansy.

Z tymi słowami zostawił mnie w przedpokoju, usłyszałam jeszcze jego pośpieszne kroki na klatce schodowej, które z wolna stawały się coraz cichsze, milknąc w oddali.

Z reszty tego przedpołudnia niewiele zapamiętałam, wiedziałam tylko, że przyprowadziłam do siebie do łóżka mojego najmłodszego, kaszlącego braciszka, zaraz po tym, jak Roswitha wreszcie wyszła z domu z pozostałą dwójką.

Benjamin tulił się do mnie, włożył swoją malutką, gorącą, spoconą dłoń w moją. Wąchałam jego miękkie, jasne loki, czując, jak bardzo go kocham.

Moje myśli zaprzątnięte były Paulem, który teraz, w owej chwili, był w szkole, gdzie także i ja właściwie w tym czasie powinnam być. Patrzyłam w okno na dobiegające przez nie promienie słoneczne, wyobrażając sobie, jakby to było, gdyby Paul teraz także spoglądał na świat i przy tym pomyślał o mnie. Mogłoby tak być? Czułam bardzo wyraźnie, że w środku cała się trzęsę.

Paul powiedział, że mu się podobają moje oczy i włosy, czy naprawdę? W moich szarych oczach i blond włosach nie było przecież nic szczególnego.

– Hannah, dlaczego dziadek cię zbił? – zapytał nagle mój drobny, trzyletni braciszek.