– Jehowa – szeptałam niepocieszona. – Słyszysz mnie? Jesteś? Nienawidzisz mnie? Zgładzisz mnie? Jestem zepsuta i grzeszna? Jestem pod wpływem szatana? Czy mam jeszcze jakąś szansę? Czy śmierć boli?
Nikt mi nie odpowiedział, a ja czułam coraz większą pustkę w sercu.
Nagłe usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi od sali naszego zboru i w małym przedsionku z tyłu zobaczyłam słaby promień światła, padający na zewnątrz. Przycupnęłam jeszcze bardziej przerażona w kącie domu. To wychodziła grupa młodzieży z naszego zboru. Co oni tutaj robili? Byli na późniejszym studium książki u siostry Brigitte?
– Idźcie teraz do domu, dziękuję bardzo – usłyszałam głos siostry Brigitte, żony naszego starszego zboru.
Cała trójka pomachała na pożegnanie i odeszła. Żwir trzeszczał pod ich nogami. Naraz postanowiłam iść za nimi, żeby porozmawiać. Szłam aż do przystanku autobusowego, przy którym się zatrzymali.
– Cześć… – po chwili odezwałam się ostrożnie drżącym, ochrypłym głosem.
To byli Ruwen, Raphael i Katherina, wszyscy w moim wieku. Z dziewczyną chodziłam przez jakiś czas na studium książki, a z Ruwenem brałam raz udział w kursie służby kaznodziejskiej. Ruwen i Katherina odwrócili się przestraszeni w moją stronę, wyglądali na zaskoczonych, jakby naprawdę do tej pory mnie nie zauważyli. Ruwen zrobił wielkie oczy, kiedy mnie zobaczył. Zamilkł, rzucając pozostałym ostrzegawcze spojrzenie.
– Co robiliście u siostry Brigitte? – zapytałam w końcu, kiedy milczenie tej trójki stało się już nie do zniesienia.
Ruwen spojrzał na mnie ze wstrętem. – Zjeżdżaj stąd, Hannah – to było wszystko, co po krótkim wahaniu powiedział.
Zamilkłam, widząc, jak Katherina marszcząc czoło, obserwuje mnie. Raphael był tym, który się jednak przemógł. – Hannah, dziewczyno, co z tobą? – zapytał, kręcąc z dezaprobatą głową.
– O czym mówisz? – wyszeptałam.
– Zaprosili nas do Sali Królestwa z twojego powodu – wyjaśnił zmartwiony. – Ostrzegali nas przed tobą. Stwierdzili, że mamy mieć oczy szeroko otwarte.
Poczułam jak łzy napływają mi do oczu.
– Hannah, mogą cię wykluczyć ze zboru – powiedział, gdy nadjechał już autobus.
– Jako wykluczona jesteś gorsza od śmiecia… Zacisnęłam powieki, pragnąc zniknąć stamtąd i nie musie słuchać więcej jego słów. Łzy trysnęły mi z oczu.
– Musimy już jechać – powiedział w pośpiechu. – Pomyśl o tym, Hannah, co się stanie, kiedy nastanie Armagedon!
Potem znowu zostałam sama. Poruszałam się jak we mgle, idąc prosto przed siebie, nie zauważając niczego. Spotkałam jakiegoś pijaka i przeszłam obok niego, nie zwracając nań uwagi.
– Piękna dziewczyno, nie powinnaś tak samotnie… – wybełkotał, unosząc ostrzegawczo wskazujący palec. Jednak nie zatrzymałam się, podobnie jak on, dlatego nie dotarły do mnie jego pozostałe poprzekręcane, pijackie słowa. Zaczęło mżyć, a ja wciąż szłam. Samochód, który przejeżdżał obok, zahamował raptownie, manewrując przez chwilę, zatrzymał się bardzo blisko mnie.
– Hej, słodka, może cię podwieźć?! – krzyknął jakiś młody typ i głośno się zaśmiał. Obok niego cisnęły się przez okno z opuszczoną szybą jeszcze dwie inne głowy. One także się śmiały. – Chodź, wsiadaj mała. Jedziemy w jakieś zaciszne miejsce i…
Przycisnęłam dłonie do uszu, aby nie musieć słuchać tych wstrętnych propozycji, jakie mi składali. Po chwili auto odjechało z wyjącym silnikiem.
„Brat Jochen ma rację”, pomyślałam przerażona. „Ten świat jest zły, zły, zły… Co ja zrobiłam? Teraz byłam skazana na samą siebie w tym strasznym życiu”.
W tej samej chwili mój wzrok zatrzymał się na oświetlonej budce telefonicznej. Weszłam tam z ulgą. Tak, zadzwonię do Marie. Może będzie mogła mi jakoś pomóc. Dopiero, kiedy wzięłam słuchawkę do ręki, zauważyłam, że nie mam w ogóle pieniędzy. Załamałam się i rozpłakałam. Nagle ktoś zastukał w szybę od budki. Wystraszona, podniosłam głowę i zobaczyłam uśmiechniętą twarz.
– Potrzebować pomocy? – zapytał niski, szczupły mężczyzna łamaną niemczyzną.
Wzruszyłam ramionami, ale potem przytaknęłam.
– Potrzebuję trochę pieniędzy, drobnych na telefon – odezwałam się cicho, okropnie zawstydzona.
– Pieniądze? – powtórzył. – Na telefon? Przytaknęłam, a on natychmiast otworzył portmonetkę i wsypał mi wszystkie drobne do ręki.
– Proszę bardzo… – dodał i znowu się uśmiechnął.
– Dziękuję – odpowiedziałam, przezwyciężając wstyd.
– OK – stwierdził. – Piękna, smutna dziewczyna powinna się znowu uśmiechnąć. – Potem odszedł, machając ręką na pożegnanie. Drżącymi palcami wrzuciłam do aparatu kilka monet i uzyskałam z informacji numer telefonu Marie.
– Przepraszam, czy zastałam Marie? – zapytałam wycieńczona, kiedy na drugim końcu linii wreszcie ktoś podniósł słuchawkę. Jednak Marie nie zastałam, była w kinie. Wówczas z bijącym sercem wybrałam ponownie informację telefoniczną, prosząc o numer Paula.
– Przepraszam bardzo, że przeszkadzam o tej porze, ale muszę rozmawiać z Paulem… – wyszeptałam szybko do słuchawki.
– Paula niestety nie ma w domu – odpowiedziała kobieta, która odebrała telefon. To była matka Paula. – Poszli z bratem gdzieś do miasta. Czy to coś ważnego?
– Tak… – wydusiłam z siebie i cicho westchnęłam.
– Może mógłby oddzwonię. Z pewnością zaraz będzie w domu. Już prawie dochodzi dziesiąta…
– Nie… – westchnęłam przerażona. – Nie jestem w domu, tylko…
Uniosłam głowę, próbując się zorientować, gdzie się właściwie znajduję. Nie miałam pojęcia – pokonałam wte i wewte tyle ulic.
– … jestem na północnej obwodnicy – po chwili odezwałam się zmieszana do ciężkiej słuchawki w budce telefonicznej. – Na północnej obwodnicy? – powtórzyła zdziwiona matka Paula. – Co ty tam robisz o tej porze?
– Nie wiem – szepnęłam smutna.
– Jak się nazywasz? – zapytała i usłyszałam, jak jej głos nabrał nagle zatroskanego tonu. Wtedy szybko odłożyłam słuchawkę.
Pode mną pędziły samochody.
Samochody. Samochody. Samochody. Obłędny hałas. Hałas i światła, i prędkość. Zak, samochód. Zak, znowu samochód. Zak – zak – zak.
Wszystko wirowało mi przed oczami, a moja twarz była mokra od deszczu. Deszczu i łez, wiatru i ciemności. Hałas i samochody. Autobus. Ciężarówka. I samochody, samochody, samochody.
Wtedy nie byłam już na obwodnicy północnej. Znajdowałam się w dużo lepszym miejscu, wprost cudownym. Stałam na wiadukcie górującym nad nią. Jak to się stało, że do tej pory nic nie wiedziałam o tym, że tutaj wznosi się szary, betonowy wiadukt? Zbudowany u góry, nad trasą szybkiego ruchu, na dzikim, wietrznym, mokrym od deszczu miejscu widokowym.
Gapiłam się w dół na hałaśliwą obwodnicę, czując się dziwnie lekko i bez obciążeń. Oparłam ręce na balustradzie, a na nich głowę. Pode mną śmigały samochody, a nad głową dmuchał zimny, nocny wiatr. Łzy płynęły mi z oczu, padając głęboko, głęboko w dół, gdzieś w nieznane. Nie myślałam o niczym, tylko przypominałam sobie sen o świadomej śmierci na obwodnicy.
Nagle ktoś mnie objął, ciepłe ramię przytuliło moje zziębnięte ciało. Odwróciłam się raptownie, to był Paul.
– Hannah – dyszał ciężko i zataczał się z wysiłku. Stałam sztywno, cała zmieszana. Skąd on się tu wziął? Jak to się stało? Jak mnie znalazł?
– Paul… – wyszeptałam, przytulając do niego.
– Chciałaś… skoczyć w dół, Hannah? – zapytał, ściskając tak mocno, że aż mnie zabolało.