Выбрать главу

– Kłamiesz, nie wracasz na noc do domu, śpisz u jakiegoś młodzieńca z twojej klasy?

Nogi mi się trzęsły, pragnęłam usiąść na krześle, ale żadnego nie było, a przynajmniej dla mnie. Brat Jochen, dziadek i brat Roland zasiedli w wygodnych fotelach i mierzyli mnie stamtąd bezlitosnym wzrokiem.

– Tak więc spędziłaś noc u tego Paula? – zapytał zniecierpliwiony brat Roland. Był wysokim, szczupłym mężczyzną, a jego szpakowate włosy zawsze wyglądały tak, jakby je czesał w ogromnym pośpiechu. Wszystko, co z nim związane, sprawiało wrażenie zniecierpliwienia. Zawsze był zdenerwowany i nie umiał nawet najkrótszej chwili usiedzieć w spokoju. Niestały, poirytowany, wciąż raptownie wstawał z miejsca, aby chodzić wte i wewte albo aby mnie szturchnąć lub popchnąć. – Odpowiadaj dziewczyno – sapał i prztykał wskazującym palcem w moją skroń.

– Tak – wycedziłam przez zęby.

– Nie doszło wprawdzie do stosunku płciowego – zaczął brat Jochen, patrząc na mnie lodowato. – Ale to jest całkiem drugoplanowa sprawa…

Milczałam i było mi niedobrze.

– Co wyście wyprawiali? – zapytał dziadek, wbijając we mnie wstrętny wzrok.

Milczałam.

– Hannah, teraz jest godzina siedemnasta i mamy dużo czasu. Poczekamy.

Długą okropną chwilę panowała zupełna cisza. Nogi zdrętwiały mi tak, że zaczęły mnie boleć.

– Jest wpół do szóstej, Hannnah – oświadczył w końcu brat Jochen. – Myślę, że powoli zmądrzejesz i zaczniesz mówić, już najwyższy czas.

Brat Roland znowu zaczął chodzić, szturchnął mnie w plecy, a swoją lodowatą, pofałdowaną dłonią złapał mnie za kark.

– Muszę usiąść – poprosiłam cicho.

– Najpierw zacznij mówić – naciskał ojciec Roswithy.

– Nie wiem, co mam powiedzieć – wyszeptałam szybko.

– Dotykaliście się? Robiliście nieobyczajne rzeczy? Przytaknęłam.

– Odpowiadaj – powiedział ostro brat Jochen.

– Tak – wyszeptałam.

– To nie wystarcza! – krzyczał brat Roland, uderzając mnie w twarz. – Chcemy to usłyszeć, opowiadaj…

– Nie mogę – wydukałam.

– To do niczego nie doprowadzi – wyjaśnił nasz starszy zboru.

– My… – wyszeptałam zmordowana. – Ja, ja go pocałowałam, ale…

Później przerwałam, ponieważ wszystko mnie bolało. Nie tylko moje wymęczone nogi, także głowa, i oczy, i brzuch. Napięłam kark, ręce mi drżały, palce zrobiły się zimne i bez czucia. Nagle krzyknęłam. – Nie wytrzymam dłużej! – zawyłam. – Zostawcie mnie w spokoju! To jest moje życie! Nie będziecie decydować o moim losie! Nienawidzę was!

A potem napięłam każdy muskuł swojego zbolałego ciała, wypadłam z ponurego pomieszczenia i wybiegłam na zewnątrz.

Udało mi się uciec. Wciąż biegłam, coraz dalej, aż byłam pewna, że nikt za mną nie podąża. Potem poszłam do Paula.

– Nie widzieliśmy się cały tydzień – powiedział Paul, biorąc mnie w ramiona. – Stale do was dzwoniłem, ale wciąż odkładali słuchawkę, kiedy się przedstawiałem. Marie także próbowała, zawsze z tym samym rezultatem.

– Paul, proszę, pocałuj mnie – wyszeptałam, myśląc ze zgrozą o tym, co zrobiłam przed starszyzną, opisując nasze delikatne, aczkolwiek namiętne pocałunki.

Paul przytaknął i przyłożył łagodnie swoje ciepłe, suche wargi do moich ust. Trzęsłam się, płakałam i mocno do niego przywarłam, swoimi wargami otworzyłam jego usta i całowaliśmy się długo, namiętnie, dziko. A mimo wszystko był to trochę nieszczęśliwy pocałunek, gdyż bez przerwy płakałam.

– Co będzie dalej? – zapytałam w końcu. – Najpierw chciałbym ci coś pokazać – wyjaśnił i biorąc mnie za rękę, wyciągnął z pokoju.

– Dokąd idziemy? – zapytałam zmieszana.

– Zaraz zobaczysz – odpowiedział.

Wsiedliśmy do tramwaju i pojechaliśmy kilka przystanków przez miasto.

– Na cmentarz? – zapytałam przestraszona, kiedy zauważyłam, dokąd mnie prowadził i znowu serce biło mi młotem.

Paul przytaknął. – Na grób twojej Mamy – powiedział spokojnie.

– Wiesz, gdzie się znajduje? – Tak.

– Ale przecież nie znałeś jej nazwiska – wymamrotałam przejęta.

Paul położył rękę na moim ramieniu i weszliśmy razem przez olbrzymią portalową, cmentarną bramę. – Przeszukałem cały cmentarz. Przecież mi powiedziałaś, że miała na imię Susanna, i że zmarła we wrześniu przed dziesięcioma laty…

Zatrzymałam się. – Przeszukałeś cały cmentarz, żeby znaleźć jej grób? – zapytałam zmieszana.

Przytaknął. – Mama i rodzeństwo pomogli mi w tym – dodał, ściskając moją dłoń. – Chodź, tędy wzdłuż…

Po paru minutach byliśmy na miejscu.

„Susanna Meyenschein – widniał napis na białym kamieniu. – Będzie nam Ciebie brakować. 1951 – 1976”.

– Miałaby dzisiaj trzydzieści pięć lat – wyszeptałam i rozpłakałam się.

Długo staliśmy, trzymając się za ręce, nad grobem Mamy i poza moim łkaniem nie było nic słychać, panowała zupełna cisza.

Przez kilka dni zostałam u Paula, ale później, pewnego dnia, kiedy byliśmy w szkole, jego matkę nieoczekiwanie odwiedzili brat Jochen z moim dziadkiem. Siedzieli całe przedpołudnie, wywierając na nią taką presję, że w końcu zapewniła brata Jochena o tym, iż mnie odeśle z powrotem do domu.

– Powiedzieli, że w przeciwnym razie doniosą na mnie na policję – relacjonowała nam przygnębiona matka Paula podczas obiadu. – Dodali także, że włączą w to Urząd do Spraw Młodzieży, ponieważ zgodziłam się, żebyście razem spali w pokoju Paula…

– Przecież to brednie, mamo – odezwała się zdenerwowana Katrin, starsza siostra Paula. – Paul i Hannah nie robią niczego złego. Ci ludzie chcą tylko wywrzeć na ciebie presję…

– … co im się najwidoczniej znakomicie udało – burknął Paul.

Jego matka przygryzała nerwowo wargi. – Powiedzieli, że wiele ryzykuję. Jeśli Hannah na przykład zaszłaby w ciążę, to mnie pociągną za to do odpowiedzialności i…

– … i co? – parsknął Paul. – Co za brednie!

– Powiedzieli, że doprowadzą do tego, aby mi odebrano Fionę.

Fiona była pięcioletnią siostrą Paula.

– Nie mogę więc tutaj zostać? – zapytałam z trwogą.

– Nie ma wyjścia, Hannah – wyjaśniła półgłosem matka Paula. Przy stole zapadła kompletna cisza.

– Ale dokąd ona pójdzie? – zapytała w końcu Katrin. – Przecież opowiadała, jak w domu ją biją i zamykają.

Znowu milczałam, poczułam się nieludzko zmęczona.

Przez cały tydzień ukrywali mnie; Dwie noce spałam u Marie, w pokoju jej starszego brata, który wyjechał na parę dni. Dwa kolejne dni mogłam zostać u Anny. Później spałam w Schrebergarten u rodziców Susanne, a jeden dzień spędziłam nawet u Sabriny. Do szkoły w tym czasie oczywiście nie chodziłam.

– Stoją każdego dnia przed szkołą – informowała mnie Marie, marszcząc czoło. – Twoja matka i babcia, raz także ten dziwny, olbrzymi Goliat o przenikliwym wzroku, pykający przez cały czas fajkę.

– Co robią? – zapytałam przestraszona.

Paul zastanowił się. – Właściwie nic – powiedział po chwili wahania. – Po prostu zwyczajnie stoją, wypatrują cię, próbując nie rzucać się w oczy.

Marie szturchnęła Paula.

– Myślę, że powinieneś powiedzieć Hannah, co się stało – próbowała to na nim wymusić.

– O czym mówisz? – dopytywałam się, będąc jeszcze bardziej wystraszona. Paul wywracał oczami. – Nic ważnego – rzucił szybko.