– Dziwny kościół – powiedziałam szeptem, rozglądając się bezskutecznie za palącymi się świecami i obrazami z wizerunkiem Boga Ojca, Marii Panny lub Jezusa.
– To jest nasza Sala Królestwa – wyjaśniła po cichu babcia, prowadząc mnie ciasnym przejściem między rzędami krzeseł.
– Chcę usiąść koło mojego taty – powiedziałam zdziwiona.
– Cichutko, serduszko – przyłożyła palec do ust i posadziła mnie na jednym z wolnych miejsc.
– Dlaczego musimy siedzieć tak daleko? – wyszeptałam.
– Cicho! – syknęła jakaś nieznana kobieta, siedząca w rzędzie przede mną, robiąc srogą minę.
Po chwili rozpoczęło się nabożeństwo.
– Ten pan w ogóle nic nie mówi o ślubie – wyszeptałam tak cicho, jak umiałam.
– Cicho! – szepnęła babcia i przyłożyła swój palec wskazujący do moich ust.
Czas mi się dłużył. Na samym przedzie, w pierwszym rzędzie, siedzieli Roswitha i mój ojciec. Wciąż rozglądałam się za nimi, dawałam znak ręką.
– Psst! – syknęła babcia, łapiąc mnie za rękę. – Chcemy mieć ciszę, serduszko. – Obejrzałam się dookoła. Oprócz mnie w tej dziwnej sali przebywały jeszcze inne dzieci, wszystkie siedziały cicho i spokojnie, słuchając słów mężczyzny, stojącego na małym podwyższeniu i przemawiającego głośno przez mikrofon. Ten człowiek ubrany w zwykły szary garnitur mówił bez przerwy. Oparłam się zakłopotana z powrotem na swoim krześle i wyczekiwałam. Przyszło mi do głowy, że prawdopodobnie ślubu jeszcze nie było. Przypuszczalnie odbywała się tu zupełnie inna uroczystość, a dopiero po niej będzie ślub. Kiwałam trochę lewą nogą, żeby nie usnąć.
– Spokój! – natychmiast szepnęła babcia. Ja jednak dalej nią ruszałam.
Nagle usłyszałam swoje imię. Drgnęłam. Imię taty także. Ludzie obrócili się w moim kierunku i uśmiechnęli się serdecznie. Zarumieniłam się, a babcia położyła rękę na moim ramieniu.
Człowiek przy mównicy powtórzył imię mojego ojca, a później powiedział coś na temat Roswithy. Oboje wstali z krzeseł i podeszli do przodu. Mężczyzna w szarym garniturze mówił jeszcze przez chwilę, a potem uścisnął dłoń mojego ojca, a ją obiema rękami chwycił dziarsko za ramiona. Na koniec zostało odśpiewanych kilka pieśni. Stałam znudzona i zmęczona, było mi gorąco, burczało mi w brzuchu i ogarniał mnie smutek, że tak mało uwagi poświęcono moim urodzinom, a przecież w końcu ten dzień należał także do mnie. Smutna i zakłopotana, wypatrywałam ponad głowami zebranych mojego ojca. Stał obok swojej nowej żony, a kiedy śpiewał, zerkał uważnie do małego, szarego śpiewnika, za mną nie obejrzał się ani razu.
Znowu coś mnie zmusiło, żeby zacząć myśleć o Mamie. Zamknęłam oczy, chciałam ją porównać z Roswithą. W tej samej chwili poczułam, że wydarzyło się coś strasznego. Przerażona uniosłam lekko powieki i osunęłam się z krzesła na podłogę.
– Tatusiu – zawołałam dość głośno.
– Psst – syknęła zdziwiona babcia.
Ojciec i Roswithą odwrócili się w naszą stronę. Oddaleni byliśmy od siebie wieloma rzędami krzeseł, może dziesięcioma.
– Tatusiu, zapomniałam jak ona wygląda – wyszeptałam rozpaczliwie. Mocno zacisnęłam powieki, ale mimo to w parę sekund moja twarz zalała się łzami.
– Hannah – odezwała się surowo matka Roswithy. – Co w ciebie wstąpiło?
Przycisnęłam mocno pięści do oczu, ale to nic nie pomogło, wciąż płakałam, wielu ludzi w sali zaniepokoiło się. Nagle stanął koło mnie ten mężczyzna w szarym garniturze, wygłaszający jeszcze przed chwilą mowę przy pulpicie z przodu. Opuściłam ręce i skuliwszy ramiona, skurczyłam się w sobie, jak to tylko było możliwe.
– Jestem brat Jochen – odezwał się do mnie serdecznie ten szary człowiek, kładąc swoją dużą dłoń na mojej głowie. – Chodź dziecko, zaprowadzę cię do twojego taty – ujął mnie za rękę.
– Najlepiej usiądź między rodzicami – dodał dobrodusznie brat Jochen, podsuwając mi krzesło.
– Dziękuję – wydobyłam z siebie z ulgą i drżąc, wtopiłam się w swoje nowe siedzenie. Roswitha wzięła mnie za rękę i uścisnęła kojąco.
– Zapomniałam, jak wyglądała moja Mama, nie umiem sobie jej w ogóle przypomnieć – wyszeptałam jej do ucha i zaczęłam znowu łkać.
– Nie martw się tym – odpowiedziała mi także szeptem. – Głęboko w sercu zachowałaś jej obraz. Myślę, że to jest najważniejsze.
Wciąż płakałam, ale ucieszyłam się, że nie mówiła do mnie „psst!”
– Będę od teraz twoją mamą – kontynuowała cicho. – Taka jest wola Boża.
Skinęłam delikatnie głową i powoli się uspokoiłam.
Brat Jochen mówił dalej, ale od czasu do czasu spoglądał na mnie, a gdy nasze spojrzenia się spotykały, uśmiechał się do mnie zachęcająco.
– Kiedy wreszcie się pobierzecie? – zapytałam w końcu ściszonym głosem.
– Przecież my się już pobraliśmy – odpowiedziała. – Brat Jochen udzielił nam ślubu. – Czyżbyś w ogóle nic nie słyszała?
Byłam naprawdę zdumiona. Jak to się mogło stać, żebym nic nie zauważyła. W każdym razie nie wyobrażałam sobie, że tak może wyglądać ta ceremonia. No ale, koniec końców, był to pierwszy ślub, jaki w życiu widziałam.
Wspomnienia o Mamie stawały się z dnia na dzień coraz bledsze, nie umiałam ich zachować w pamięci. Najpierw zapomniałam, jak brzmiał jej głos, potem zamazywał się wyraz twarzy, stopniowo zanikały także: zapach jej rozczochranych włosów, delikatny dotyk i śmiech. Czasami wieczorami w łóżku płakałam z tego powodu, tak żeby nikt nie usłyszał.
– Czy mogłabym dostać fotografię Mamy? – zapytałam ojca.
– Wszystkie szpargały są w piwnicy – powiedział niepewnie i udał się do kuchni, gdzie Roswitha nakrywała do kolacji.
– Mogłabym zejść i poszukać – zaproponowałam ściszonym głosem i serce mocniej mi zabiło.
– Innym razem, Hannah – odparł nerwowo i spojrzał na mnie ze zniecierpliwieniem, co odebrałam jako ostrzeżenie. Od czasu ślubu robił tak coraz częściej i odnosiłam wrażenie, jakby rozmowa na temat Mamy irytowała go. I tak przez długie lata nie dostałam jej zdjęcia. Zapomniałam także, kiedy miała urodziny i datę jej tragicznej śmierci. W którymś momencie przestałam zaprzątać sobie tym głowę. Zabroniłam sobie o niej myśleć, a kiedy ktoś pytał mnie o Mamę, zachowywałam się tak, jakby jej nigdy nie było i zaczynałam zamiast o niej opowiadać o Roswicie.
Ojciec nadal, każdego ranka, wychodził z domu i wracał z pracy dopiero późnym wieczorem. Jednakże nie musiałam już teraz przebywać w świetlicy, przecież miałam mamę, która się ze mną bawiła, czytała mi na głos i powoli nauczyła mnie robić na drutach, szydełkować i haftować. Po pewnym czasie miałam trzech małych braciszków.
„To są ludzie, których kocham – zapisałam w swoim dzienniku. – Benjamina, Jakoba i Markusa (braci), tatusia i Roswithę (rodziców), brata Jochena (naszego starszego zboru), babcię i dziadka, Rebekkę i Esther (moje przyjaciółki)”.
Babcia i dziadek to rodzice Roswithy i pokochałam ich po prostu dlatego, że należeli do naszej rodziny. Byli dla nas, dzieci, dość surowi. Mnie uważali za zbyt głośną, zuchwałą i niespokojna i dlatego niezbyt chętnie brali mnie ze sobą na zgromadzenia do Sali Królestwa oraz na służbę kaznodziejską. Dużo bardziej ode mnie woleli moich młodszych braci, a szczególnie Benjamina, gdyż był taki drobny, słodki i grzeczny. Jednak Roswitha, kiedy była zadowolona i miała dobry humor, z całą naszą czwórkę nachodziła dom za domem. Dowiedziałam się także, że Kościół – do którego należeliśmy od czasu, kiedy tato związał się z Roswithą – to świadkowie Jehowy. Byliśmy świadkami Jehowy. I ja pokochałam nasz Kościół.