Выбрать главу

„Jesteśmy świadkami Jehowy i dlatego należymy do wybrańców”, napisałam dumna w dzienniku.

Jeszcze przed przyjściem na świat moich trzech braci Roswitha zabierała mnie ze sobą na służbę kaznodziejską, na której opowiadała ludziom o Jehowie. Na początku miałam tremę, ale mama za każdym razem, gdy byłyśmy zapraszane na rozmowę do jakiegoś obcego mieszkania, bardzo dumna przesuwała mnie do przodu przed siebie, powtarzając zawsze to samo cudowne zdanie, tak przeze mnie uwielbiane: „To jest moja córka Hannah, mój największy skarb, jaki mi do tej pory został powierzony przez naszego Boga…” Już sama możliwość wysłuchiwania tych słów sprawiała, że kochałam te wizyty u nieznajomych ludzi. Poza tym pod koniec każdego miesiąca zabierała mnie do brata Jochena, któremu składała dokładne sprawozdanie z przeprowadzonych rozmów, o naszym Kościele i Panu naszym Jehowie. Miło spędzałam te wieczory u niego. Jego żona, nazywałam ją siostrą Brigitte, częstowała mnie sokiem wiśniowym i obdarowywała małymi obrazkami z wizerunkiem Jezusa, które miałam prawo powklejać do dziecięcej Biblii świadków Jehowy. Roswitha i brat Jochen rozmawiali ze sobą najczęściej dość długo, a ja, siedząc przy nich, głaskałam kota gospodarza albo brzdąkałam na pianinie.

– No, Hannah? – pytał zawsze na końcu brat Jochen, uśmiechając się do mnie. – Ile rozdałaś naszych gazetek w zeszłym tygodniu? – Odwzajemniając uśmiech, wyciągałam dumna swoje notatki, dotyczące działalności kaznodziejskiej, i podliczałam je w pośpiechu.

– Dziesięć egzemplarzy – odpowiadałam. Po czym brat Jochen znowu uśmiechał się zadowolony. Czasami mogłam podać liczbę „dwadzieścia”, a nawet „trzydzieści”, wtedy otrzymywałam nagrodę w postaci kolejnego świętego obrazka albo zeszytu z historiami biblijnymi.

Kiedy informowałam o znikomej liczbie rozdanych gazetek, brat Jochen robił rozczarowaną minę, nie dając mi żadnego prezentu.

– Jesteś już dużą dziewczynką – powiadał, po czym przyciągał mnie do siebie za rękę. – I obiecałaś pomagać mamie w głoszeniu prawdy o naszym Panu Jehowie nieuświadomionym ludziom. – Czyżbyś o tym zapomniała?

Speszona kręciłam głową.

– Służba kaznodziejska to wielkie wyróżnienie dla ciebie, Hannah.

Przytakiwałam skinieniem głowy.

– Otrzymałaś wielce odpowiedzialne zadanie od Jehowy, z którego możesz być tylko dumna. – Jesteś z tego dumna, Hannah?

Ponownie przytakiwałam.

– No więc? – powiadał potem brat Jochen, uśmiechając się znowu, a jego jasnoniebieskie oczy przyglądały mi się bacznie, aczkolwiek spokojnie i z zadowoleniem.

Od ślubu moich rodziców minęło pięć lat – pięć lat, w czasie których żyło mi się dobrze. Potwór pod moim łóżkiem zniknął tak nagle, jak się pojawił po śmierci Mamy. Moja śpiączka także należała do przeszłości. Na świat przyszli Jakob, Markus i Benjamin. Przeprowadziliśmy się nareszcie do większego mieszkania i wierzyliśmy w Jehowę, strzegącego naszego życia, a przede wszystkim życia mojego odmienionego ojca. Nie był już cichy, poważny, smutny i zamyślony, spędzał teraz wiele czasu w naszej Sali Królestwa. Nie opuścił żadnego zgromadzenia i czasami głosił nawet kazania. Brat Jochen – starszy naszego zboru – stał się przyjacielem ojca i jego powiernikiem. Wieczorami, w naszym mieszkaniu, godzinami czytali teksty biblijne świadków Jehowy i w spojrzeniu ojca nie widać już było więcej tego wcześniejszego pesymizmu i zatroskania, lecz zadowolenie, a czasami nawet radość.

– Cichutko, tatuś studiuje – mówiła Roswitha każdego wieczoru, a my musieliśmy, chcąc udać się do swoich pokoi, chodzić na paluszkach. Razem z ojcem studiowali także bracia Johannes i Paul. Trzy razy w tygodniu przychodzili późnym Popołudniem i zagłębiali się wspólnie w pismach Jehowy. Cieszyłam się na te popołudniowe wizyty, ponieważ bracia przyprowadzali ze sobą swoje dzieci. Esther była córką brata Paula, a Rebekka – Johannesa.

– Dzieci, przyjdźcie do pokoju gościnnego – wołał nas najczęściej brat Paul. – Mamy cudowny tekst biblijny, który chcielibyśmy razem przeanalizować.

Któregoś dnia Rebekka ze złością przewracała oczami, gdy usłyszała wezwanie.

– Nienawidzę tego nudnego, głupiego studium książki – wyrzuciła z siebie poirytowana.

Zrobiłam wielkie oczy.

– Zwariowałaś?! – wyszeptałam przerażona. – Nie wiesz, że Jehowa zawsze i wszędzie cię słyszy? Zostaniesz przez Niego wykluczona z raju, jeśli będziesz tak mówić. Potępi cię, tak jak innych niewiernych.

Popatrzyłyśmy na siebie.

– Koleżanki i koledzy z mojej klasy mówią w każdym razie, że wszyscy świadkowie Jehowy to idioci… – wyszeptała bezradna Rebekka i jej twarz nagle pobladła ze strachu.

– Przecież to bzdura – odparłam cicho. – Jeszcze zobaczą, jak Jezus zstąpi z nieba i oddzieli dobro świata od zła i oni wszyscy będą musieli umrzeć…

Przytaknęła mi. – A wtedy wszyscy oni przepadną – Esther powtórzyła za mną z zadowoleniem i poszłyśmy we trójkę do pokoju gościnnego do naszych rodziców.

2

Było lato, miałam już trzynaście lat. Całymi tygodniami świeciło słońce, w mieście panowały upały, było gorąco jak w piecu.

– Wiatr chyba wyjechał na urlop – powiedział po namyśle Jakob, który przed miesiącem skończył cztery lata. Uśmiechnęłam się do niego i spojrzałam w górę. Miał racje, było zupełnie bezwietrznie, białe chmury wisiały w bezruchu na słonecznym niebie. Cieszyłam się z wakacji. Kilka mew przybłąkało się aż tutaj, krążąc swawolnie w rozgrzanych przestworzach. Ptaki wydawały z siebie radosne dźwięki, gdy leżąc nieruchomo na cieplej, wyschniętej trawie, rozmyślałam o szkole. Czułam się w niej wciąż taka samotna. Problem tkwił w tym, że różniłam się tak bardzo od swoich szkolnych koleżanek. Wcześniej byłam inna, po stracie matki stałam się ospała, cicha i niepewna. Teraz miałam nową i przestałam być senna, skryta i trwożliwa, a jednak wciąż pozostawałam inna niż reszta moich rówieśników. Nie nosiłam na przykład nigdy spodni. Roswitha nie lubiła u dziewczyn takiego sposobu ubierania. – Jesteś przecież dziewczynką – mówiła, kiedy prosiłam ją, aby kupiła mi choć jedną parę. – A te noszą spódnice.

– Chciałabym mieć dżinsy – powiedziałam dość stanowczo. Uśmiechnęła się i zaprzeczyła ruchem głowy.

– Jehowa chciałby, żeby dziewczęta wyglądały jak dziewczęta – wyjaśniła spokojnie, podając Jakobowi, będącemu wówczas jeszcze niemowlęciem, butelkę z mlekiem. Przytaknęłam i dałam spokój temu życzeniu. W końcu kochałam Jehowę i nie chciałam go rozgniewać. Jednakże inne dzieci w szkole nie darzyły go miłością, co wyraźnie, choć nieświadomie, dawały mi odczuć, nie mając przecież zielonego pojęcia o moim umiłowanym Bogu.

– Ty i twoja głupia sekta – stwierdziła Sabrina, rzucając na mnie urągliwe spojrzenie, kiedy przyszło jej po wakacjach siedzieć ze mną w jednej ławce. – Moi rodzice mówią, że nie jesteście nikim innym, jak niespełna rozumu wariatami…

Drgnęłam, ale nic nie odpowiedziałam. Cóż zresztą miałam powiedzieć? Że Jehowa pewnego dnia surowo ukarze ją za te słowa? Że w przeciwieństwie do niej zostałam wybrana i kiedyś Bóg oszczędzi mnie i moją rodzinę przed straszliwą zagładą, gdy ze świata nie pozostanie kamień na kamieniu? – Przecież moi rówieśnicy nie wierzą w ani jedno moje słowo, dalej przezywając mnie „szarą myszą”, „idiotką” albo „ciotką Jehową”. Gardziłam nimi za to.

„Wszyscy w mojej klasie są głupi – zanotowałam w swoim dzienniku w pierwszym dniu nauki. – Nienawidzę ich. Cieszę się, że zostaną ukarani przez Jehowę. Niech umrą. Bez przerwy mnie złoszczą. Mówią, że jesteśmy niespełna rozumu, Ponieważ Jehowa jest tylko wyobrażeniem, głupim wymysłem.