Выбрать главу

W Stuttgarcie spotkałam wielu znajomych, a w wśród nich brata Jochena, starszego naszego zboru, i siostrę Brigitte, jego żonę. Byli także bracia Paul i Johannes ze swoimi małżonkami i dziećmi. Tylko Rebekki nigdzie nie zauważyłam.

– Gdzie jest Rebekka? – zapytałam jej matkę, siostrę Ines.

Popatrzyła na mnie, a na jej twarzy znać było napięcie i irytację. – Nie mogła przyjechać z nami, jest – no właśnie, chora, przeziębiona…

Miałam minę kogoś bardzo rozczarowanego. Przecież cieszyłyśmy się z Rebekką, że razem przystąpimy do chrztu. Esther, odrobinę młodsza od nas zostanie prawdopodobnie ochrzczona dopiero w przyszłym roku, ale Rebekka i ja byłyśmy już teraz na to przygotowane. Brat Jochen osobiście ogłosił to któregoś dnia na oficjalnym spotkaniu.

– Słyszałaś, zostaniemy ochrzczone! – szepnęłam do niej dumna i podekscytowana, chwytając ją za rękę. Zapamiętałam dobrze, że wówczas Rebekka była poruszona nie mniej ode mnie. I akurat teraz się rozchorowała.

– Ona wcale nie jest chora – odezwał się z wyrzutem cieniutkim, dziecięcym głosem, jej młodszy brat Cornelius. – Była kłótnia, ponieważ Rebekka nie chciała przyjąć chrztu i tatuś ją uderzył…

Siostra Ines, szybko się odwróciwszy, wymierzyła synowi lekki, ostrzegawczy policzek. – Bzdura – syknęła rozgniewana, po czym uśmiechnęła się do mnie. – Małemu wszystko się dzisiaj pomieszało, tyle ludzi, podniecenie, rozumiesz…? – Cornelius rozpłakał się obrażony, a ona, pospiesznie powycierawszy mu łzy z policzków, wzięła go na ręce. – Rebekka ma tylko zapalenie gardła, nic więcej – kontynuowała, wzdychając. Ja także głęboko nabrałam powietrza w płuca.

Po chwili zaczął się chrzest. Przystępowało do niego prawie pięćdziesiąt osób, jedna za drugą wchodziliśmy na dużą scenę Sali Królestwa, w której podłodze umieszczono niewielką, napełnioną wodą chrzcielnicę, podczas zwyczajnych spotkań przykrytą szarym dywanem.

Serce waliło mi młotem i czułam te uderzenia nawet w gardle, bałam się żeby nie zrobić nic niezgodnego z ceremoniałem. Wszystko jednak poszło dobrze. Brata, który udzielał mi chrztu co prawda nie znałam, ale nasz starszy zboru Jochen stał obok chrzcielnicy i uśmiechał się do mnie. Widziałam w jego jasnych, łagodnych oczach dumę i błogosławieństwo. Nareszcie przyszła moja kolej, w sali panowała zupełna cisza. Celebrans ujął mnie za rękę i wprowadził do zimnej, sięgającej bioder wody, do której niełatwo było wejść. Następnie położył rękę na moich ramionach i zdecydowanym ruchem pociągnął w dół. W ułamku chwili znalazłam się cała pod wodą. Piekły mnie oczy, musiałam odkaszlnąć i wtedy spora ilość zimnej wody dostała mi się do gardła, uszu i nosa. Trwało to zaledwie kilka sekund, pełnych wrażeń, strach zaś, że się utopię, czułam długo. Przerażona chwyciłam dłoń celebransa, a potem było już po wszystkim. Raptownym szarpnięciem wynurzył mnie z wody, a ja stałam, trzęsąc się cała, przed gminą. Szczęśliwe twarze patrzyły na moje mokre oblicze, a mnie ociekającą wodą powoli wypełniło radosne uczucie, jakiego jeszcze nigdy nie doznałam. I to wszystko zawdzięczałam Roswicie, gdyż to ona była tą, która przyprowadziła mnie przed oblicze Jehowy! Była tą, która uczyniła mojego ojca i mnie szczęśliwymi. Bez niej na zawsze zgubiłabym nieświadomie swoją duszę. Wyobraziłam sobie: Jezusa zmuszonego do zgładzenia mnie, niekochającego mnie Jehowę, i to, jak ginęłabym w Armagedonie, na świętej, ostatecznej wojnie, zamiast trafić do ziemskiego raju.

– Jehowa! – wrzasnęłam pod wpływem impulsu. Patrzyłam w kierunku Roswithy i ojca, czując się wolna jak ptak.

– No, wychodź, Hannah – odezwał się brat Jochen, wyciągając mnie ze świętej chrzcielnicy i wyciskając przez chwilę wodę z moich mokrych włosów.

– Zimno ci? – zapytał.

Przytaknęłam i cała drżąc, poszłam się przebrać. Moja piękna, nowa sukienka, mokra i zimna przykleiła się do ciepłego ciała. Przez chwilę musiałam pomyśleć o mojej zmarłej Matce odczułam dziwną ulgę, że umarła.

– Przecież inaczej Roswitha nie stałaby się moją mamą – wyjaśniłam Brigitte, siostrze w wierze, która podała mi ręcznik i suche ubranie. Po prostu musiałam z kimś porozmawiać w tej ważnej chwili.

Siostra przytaknęła i objęła mnie.

– Moja Mama była ateistką – zwierzyłam się cicho i poczułam nagle, że jest mi bardzo bliską osobą.

– Wiem – powiedziała ku mojemu zdziwieniu. – Twój ojciec opowiadał o tym bratu Jochenowi.

Popatrzyłyśmy na siebie.

– Pozwalając sobie na bycie coraz szczęśliwszą, Hannah, na pewno nie spowodujesz, że Jehowa cię opuści.

Przytaknęłam. Mogłabym uściskać cały świat.

Rebekka, moja przyjaciółka, nie została ochrzczona i stopniowo dochodziły do mnie nowe, niepokojące szczegóły tamtej sprawy. Podobno na dobre pokłóciła się z rodzicami.

– Gdzie jest Rebekka? – zapytałam ojca, gdy przez tydzień nie pojawiała się na naszych zgromadzeniach w Sali Królestwa.

– Rebekka sprawia swoim rodzicom ogromny kłopot – wyjaśnił, patrząc na mnie zatroskany.

– Jej młodszy brat powiedział, że nie chciała przyjąć chrztu… – przypomniałam zakłopotana.

Ojciec spoglądał niepewnie na obecną przy naszej rozmowie Roswithę, przewijającą Benjamina, która po chwili skinęła głową.

– Johannes jest bardzo nieszczęśliwy z powodu córki, dlatego wywiózł ją na pewien czas do Monachium, do swojego brata.

Wiedziałam, że wujek Rebekki przewodniczy w stolicy Bawarii zborowi świadków Jehowy, i że jest surowym przełożonym i mądrym człowiekiem. Postanowiłam napisać do niej list i zdać relację z mojego cudownego chrztu. Może zrozumie, co straciła.

– Mogę dostać jej adres? – poprosiłam ojca, który miał minę, jakby się wahał, i znowu spojrzał na macochę. Odruchowo i ja odwróciłam głowę w jej kierunku. Właśnie bardzo ostrożnie i delikatnie zakładała Benjaminowi śpioszki. A jednocześnie kręciła głową z wyraźną dezaprobatą.

– Nie, Hannah, to niedobry pomysł – wtrąciła się uprzejmie.

– Chciałabym go jednak… – zaczęłam ostrożnie.

– Hannah, słyszałaś przecież, co powiedziała Roswitha – natychmiast przerwał mi zniecierpliwiony ojciec. – Nie chcemy.

– Ale dlaczego?

– Jeszcze tego nie rozumiesz. – Roswitha położyła Benjamina do łóżeczka.

– To wyjaśnij mi – poprosiłam stanowczo. – W końcu Rebekka jest moją jedyną przyjaciółką.

– Niedługo będzie z nią znowu wszystko w porządku – obiecała mi Roswitha i musiałam się tym zadowolić. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że upłynie wiele czasu, zanim ją znowu zobaczę.

Tej jesieni skończyłam czternaście lat i jak zwykle nie obchodziliśmy moich urodzin. Nie świętowaliśmy zresztą niczyich urodzin, tak samo ignorowaliśmy Boże Narodzenie i Wielkanoc.

– To pogańskie zwyczaje – wyjaśniła mi kiedyś, przed wielu laty, Roswitha, wykrzywiając z obrzydzeniem twarz.

Jeden, jedyny raz, przez cały ten okres, kiedy chodziłam do szkoły podstawowej, dostałam zaproszenie na urodziny od koleżanki z klasy. Przyszła do nas niedawno i dlatego jeszcze nic nie wiedziała o religijnych obyczajach mojej rodziny. Roswitha chwyciła zaproszenie, kiedy podekscytowana, dumnie przyniosłam je do domu, i na moich oczach wrzuciła do kubła na śmieci.