– Chcę tam pójść… – lamentowałam wtedy. Roswitha pokręciła jednak głową. – Wiesz przecież, że nie możesz bawić się z tymi dziećmi – mówiąc to, wzięła mnie w ramiona, próbując pocieszyć.
– Ale to moje pierwsze zaproszenie – wyszeptałam.
– Hannah, zapomniałaś, o czym opowiadał brat Jochen na ostatnim zgromadzeniu? – Zapytała szczerze zatroskana. Pokąsałam głową, przypominając sobie z trwogą o ostrzeżeniu brata Jochena, dotyczącego marnowania czasu w towarzystwie ludzi z zewnątrz.
– Wiesz, co może się stać, kiedy się zaprzyjaźnisz akurat z tymi spośród twoich rówieśników? – skinęłam głową. – Jehowa mógłby mnie odepchnąć od sie – - wyszeptałam. Roswitha przytaknęła. – No właśnie, moja mała. – A Jehowa widzi wszystko, co robisz, a nawet może wejrzeć w twoje myśli. Czyż to nie cudowne? Tak, on jest zawsze przy tobie i strzeże cię.
Uśmiechnęła się do mnie. – I chroni cię przed podszeptami szatana i jego demonów.
Trzęsłam się cała i znowu zaczęłam myśleć o potworze pod moim łóżkiem. W końcu to Roswitha go pokonała.
– Dzieci w twojej klasie, które teraz jeszcze tak swawolnie się bawią, zostaną już niebawem przez Boga zgładzone – przypomniała mi z całą powagą.
– A przecież nie chcesz z nimi umierać, prawda?
No, oczywiście, że nie chciałam. I dlatego wymazałam ze swojej pamięci dzień, w którym dostałam swoje pierwsze urodzinowe zaproszenie i cieszyłam się, że z niego nie skorzystałam.
Jednakże to wszystko działo się wiele lat temu. Teraz była czternasta rocznica moich urodzin i poczułam się w tym dniu jakoś dziwnie nieswojo. Zaczęło się od tego, że Roswitha, ojciec i brat Jochen po spotkaniu wzięli mnie na stronę, żeby ze mną porozmawiać.
– Zrobiłam coś nie tak? – zapytałam wystraszona, ponieważ czasami zdarzało się, że brat Jochen z racji pełnionej funkcji zabierał głos w sprawach dotyczących dzieci i młodzieży z naszego zboru, sprawiających zmartwienia czy kłopoty.
Ojciec pokręcił głową, a Roswitha położyła uspokajająco rękę na moim ramieniu.
– Nie, Hannah, nic nie przeskrobałaś – dodał także brat Jochen, uśmiechając się do mnie. – Ale mamy poważny powód, żeby wspólnie porozmawiać.
Patrzyłam w milczeniu.
– Siostra Roswitha doniosła mi, że w twoim życiu nastąpiła istotna zmiana.
Uniosłam głowę zmieszana.
– Hannah, twoje ciało dojrzewa, prawda? – kontynuował. Zrobiłam się czerwona jak burak.
– Nie musisz czuć z tego powodu zażenowania. – Wtrąciła Roswitha.
– Powiększył ci się biust i dostajesz okres – ciągnął brat Jochen, uśmiechając się. Zmuszona do słuchania tego wszystkiego dostałam nudności i zawrotów głowy.
– Roswitha opowiadała mi, że masz w związku z tym jakieś pytania, tak…?
Miałam ich tysiące, ale milcząc, zaprzeczyłam ruchem głowy. Nie chciałam rozmawiać z bratem Jochenem ani o moim zaokrąglającym się biuście, ani o tym uciążliwym krwawieniu, którego przyczyny w dalszym ciągu nie rozumiałam. Byłam przerażona z powodu rozmów Roswithy na ten temat z bratem Jochenem, to mnie krępowało i nie chciałam, żeby starszy zboru cokolwiek wiedział o zmianach zachodzących w moim ciele.
– Możesz ze mną porozmawiać o wszystkim – powiedział spokojnie brat Jochen.
– Nie chciałabym jednak o tym mówić – wyszeptałam zakłopotana.
Zapanowało długie, straszliwe milczenie, trwające, jak mi się wydawało, całą wieczność. W tej ciszy usłyszałam bicie własnego serca i poczułam na sobie ich badawcze spojrzenia. Wydawało mi się przez chwilę, która trwała nieznośnie długo, że siedzę przed nimi zupełnie naga. Zażenowana, kręciłam się niespokojnie na krześle.
– Jeśli rzeczywiście nie masz pytań, to nie chcemy cię dzisiaj dłużej męczyć – powiedział nareszcie brat Jochen, wstając z miejsca. Odetchnęłam z ulgą i podnosząc się z krzesła, chciałam jak najszybciej stamtąd uciec.
– Jeszcze chwileczkę, Hannah. – Zatrzymałam się niechętnie na słowa brata Jochena. – Tutaj jest dla ciebie książeczka – mówiąc to, wetknął mi ją do ręki. – Możesz w niej przeczytać o tym, co się dzieje z twoim ciałem, kiedy z dziewczyny stajesz się kobietą. Odpowie ci na wszystkie twoje pytania. Została napisana zgodnie z nauką Jehowy, pomoże ci i uchroni przed innymi, a może także przed samą sobą…
– Dziękuję – wybełkotałam, wymykając się w końcu, nie zrozumiawszy ani jednego słowa.
W domu bez wahania schowałam podarunek brata Jochena pod materac swojego łóżka, postanawiając, że nigdy go stamtąd nie wyciągnę.
W szkole jeszcze bardziej trzymałam się z daleka od koleżanek i kolegów. Kilka dziewczyn z mojej klasy zaczęło się ostatnimi czasy malować. Przyglądałam im się coraz baczniej podczas lekcji, z przerażeniem, ale jednocześnie z odrobiną zadowolenia, wyobrażając sobie jak ich pięknie umalowane buźki krwawią i robią się brzydkie w dniu, kiedy następuje koniec świata, kiedy na Ziemi zjawia się Jezus, żeby zgładzić wszystkich niewiernych.
Dziewczyny w każdym razie w ogóle nie wyglądały na wystraszone, a wręcz przeciwnie. Robiły makijaż nie tylko rano, ale także na przerwach w szkolnej toalecie. Malowały się i plotkowały o sobie, o rówieśnikach. Chichocząc, tkwiły z głowami w czasopismach dla młodzieży, o których brat Jochen powiadał, że prowadzą wprost do szatana i jego demonów.
Przerażona starałam się omijać moje koleżanki z klasy, obawiając się, że któregoś dnia mogą mnie wciągnąć w ich nieczyste, niemoralne sprawki.
W dniu poprzedzającym moje czternaste urodziny do naszej klasy przyszła nowa uczennica.
– To jest Marie – przedstawiła ją pani Herzog, nie mając przy tym szczególnie entuzjastycznej miny. Pani Herzog była drobną, starszą, zmęczoną długoletnią pracą nauczycielką, a nasza klasa liczyła już i tak bardzo wielu uczniów. Było nas wtedy trzydzieścioro sześcioro, a Marie powiększyła to grono do trzydziestu siedmiu.
– Gdzie jest wolne miejsce? – westchnęła, przez dłuższą chwilę nie mogąc się zorientować.
– Tylko obok Hannah – zawołała Sabrina, wzruszając ramionami.
– Usiądź więc koło Hannah – poleciła nieznajomej pani Herzog, podprowadzając ją w moim kierunku.
Marie radośnie skinęła głową i zajęła miejsce obok mnie. Zrobiłam się tak mała, jak to tylko było możliwe.
– Cześć – powiedziała przyjaźnie.
– Cześć… – odpowiedziałam z wahaniem, bacznie obserwując moją nową sąsiadkę. Przynajmniej nie była umalowana i jej blada, pociągła twarz wyglądała nieszczególnie wyzywająco. Jednak mimo to była niewierząca. Postanowiłam więcej się jej nie przyglądać oraz nie pozwalać sobie na jakiekolwiek z nią rozmowy. Jednak już na najbliższej przerwie stało się inaczej. Zaczęło się od tego, że Marie lgnęła do mnie i nie odstępowała na krok. Wychodząc z klasy, spacerowała obok mnie po szkolnym korytarzu. Opowiadała wesoło o sobie.
– Przyjechałam z Frankfurtu, ale co za głupota, żeby w połowie roku zmieniać szkołę, i miasto, i wszystkich przyjaciół. – Patrzyła na mnie. – Jednak nie dało się inaczej, mój dziadek nagle bardzo poważnie zachorował, a matka zawsze mu obiecywała, że się nim zajmie, kiedy się znajdzie w takiej sytuacji. Ona jest lekarzem, a on nie mógł przyjechać do nas do Frankfurtu, ponieważ tutaj ma duży dom. Tak więc my przeprowadziliśmy się do niego, mama, brat i ja. Ona pracuje teraz w szpitalu św. Vinzenza.
Przytaknęłam, tym właśnie mnie ujęła. Dlaczego opowiedziała mi to wszystko? Dlaczego nie poszła z tym do innych dziewczyn i nie zaprzyjaźniła się z nimi? Na co liczyła z mojej strony?
– Muszę… muszę do toalety – wyjąkałam nerwowo, gdyż znowu, co w ostatnim czasie zdarzało się często, zakłuło mnie nieprzyjemnie, niemal boleśnie w brzuchu. Wślizgnęłam się do ubikacji.