– Pójdę z tobą – powiedziała, podążając za mną radośnie. Schroniłam się przed nią w jednej z tych ciasnych toaletowych kabin, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Tam odkryłam niemiłą niespodziankę: dostałam okres! A przecież to nie powinno się jeszcze dzisiaj zdarzyć. W ciągu ostatnich paru miesięcy zauważyłam, że od czasu pierwszego strasznego krwawienia kolejne miały miejsce zawsze po około trzydziestu dniach spokoju, Teraz zaczęło się wcześniej, a ja nie miałam przy sobie ani jednej podpaski. Oszołomiona oparłam się o drzwi kabiny i zaczęłam płakać ze strachu. Właściwie kwiliłam najciszej, jak to tylko było możliwe, ale Marie mimo wszystko usłyszała.
– Hannah? – zawołała ściszonym głosem. – Wszystko w porządku? – Zagryzałam wargi, żeby głośno nie szlochać, ale mi się to nie udało. Trzęsącymi się rękami zaczęłam rozwijać rolkę szarego, szeleszczącego papieru toaletowego, aby go sobie podłożyć. Nie przypuszczałam jednak, żeby to wystarczyło.
– Marie? – wyszeptałam w końcu cichutko. – Tak?
– Masz może… przy sobie podpaskę? Dostałam okres… zupełnie niespodziewanie…
– Biedactwo – zareagowała przyjaźnie i uśmiechnęła się cicho. – Też mi się to już raz przydarzyło. Czekaj, sprawdzę.
Usłyszałam dźwięk zamka błyskawicznego, Marie otwierała swój plecak.
– Mam – wyszeptała i po sekundzie podała mi przez szparę pod drzwiami.
– Tutaj.
Drżącymi palcami chwyciłam, nie mając pojęcia co trzymam w ręce. To był mały, miękki, biały rulonik, zapakowany w przeźroczystą, plastikową folię. Z całą pewnością nie była to podpaska. Czyżby Marie chciała sobie ze mnie żartować?
– Co to jest? – zapytałam podejrzliwie i poczułam się wystawiona na pośmiewisko.
– No, tampon – odpowiedziała zdziwiona. – Podpaski niestety nie mam, ale tampon przecież i tak jest o wiele lepszy – wyjaśniła. – Ale włóż go…
Usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi od naszej toalety.
– Ucisz się! – przerażona, przerwałam jej w pół słowa. Marie zamilkła.
Kalka dziewcząt z naszej klasy weszło do ubikacji.
– Ty chyba jesteś ta nowa? – zwróciła się z pytaniem do Marie Deborah.
– Tak, to ja – odpowiedziała.
– Nie przeszkadza ci, że musisz siedzieć z tą durną ciotką Jehową? – kontynuowała, chichocząc Deborah.
– Ciotką Jehową – powtórzyła ze zdziwieniem Marie.
– Tak, Hannah jest kompletnie zwariowaną sekciarką – dodała teraz Amanda i parsknęła śmiechem. – Nie widziałaś, jak idiotycznie się ubiera i zarozumiale człapie tymi swoimi nogami.
– Nie, właściwie zupełnie na to nie zwróciłam uwagi – powiedziała chłodno Marie. – Uważam ją tak czy siak za sympatyczną dziewczynę.
– Sympatyczną… – powtórzyła Deborah, robiąc wielkie oczy. – Hannah jest ograniczona, no zresztą już wkrótce sama się przekonasz…
– Prawie każdego dnia biega ze swoją otyłą, zbigociałą matką od domu do domu i plecie ludziom coś o Bogu. Nie wolno jej chodzić do kina ani spotykać się z nami, ani wyjeżdżać na szkolne wycieczki, ani brać udziału w kursie pływania, na który nie zgodzili się jej rodzice – ciągnęła dalej Amanda.
– Nie wolno jej świętować własnych urodzin ani Bożego Narodzenia, ponieważ to wszystko jest grzechem, grzechem, i jeszcze raz grzechem… – dodała, chichocząc, Xenia.
– Mówicie o niej w taki sposób… – stwierdziła ze zdziwieniem Marie.
– Tak, ale ona nie jest normalna – natychmiast zareagowała, przybierając obronną pozę Deborah.
Oszołomiona, stałam wciąż cicho, w bezruchu w zamkniętej kabinie, a łzy płynęły mi po twarzy, ale nie z powodu podsłuchanej, nie pierwszy zresztą raz, rozmowy dziewcząt na mój temat, lecz dlatego, że stało mi się coś jeszcze bardziej strasznego. W czasie kiedy one mnie obgadywały, rozpakowałam z folii ten dziwny, miękki tampon i po krótkiej chwili zrozumiałam, jak należy go użyć. Co robić? Do końca lekcji pozostawały jeszcze cztery godziny, a moje krwawienie było nazbyt silne, aby szary, twardy papier toaletowy mógł je wchłonąć, nie przepuszczając dalej. Wzięłam go więc ostrożnie i włożyłam tam, skąd sączyła się krew. Na początku wydawało mi się, że coś nie pasuje, wtedy bardzo delikatnie wcisnęłam go głębiej i stało się! Mój palec wszedł za tamponem do jasnego, nieznanego otworu. Wyczułam w nim ciepłą, miękką tkankę, a mnie przeszedł dziwny dreszcz. Tampon zniknął gdzieś we wnętrzu mojego ciała, chwilami miałam mieszane uczucia, a krople krwi jakimś cudem przestały się sączyć, tak jakby nigdy ich tam nie było. Stałam, trzęsąc się i wsłuchując w samą siebie. – Czym było to jedyne w swoim rodzaju doznanie, gdy dotykałam tego ciepłego miejsca między moimi udami? Wzbraniałam się przed tym, ale nie umiałam się powstrzymać, musiałam jeszcze raz to powtórzyć. Ponownie, dotykając się, sprawiłam że przeszyło mnie to dziwne uczucie. Dziewczyny opuściły już toaletę, ponieważ rozległ się dzwonek na lekcję.
– Hannah? – zawołała cicho Marie.
– Zaraz wychodzę – odparłam szeptem, zachrypniętym głosem.
– Wszystko dobrze? – zapytała.
– Tak, idź już, zaraz cię dogonię…
– W porządku – powiedziała i po chwili usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Stałam jak sparaliżowana, ostrożnie dotykając jeszcze kilka razy swoje podniecone ciało i wciąż na nowo pojawiało się to ciepłe, łaskotliwe uczucie. Czy tak można?
Dotykanie się w ten sposób jest zabronione, przyszło mi nagle na myśl. Roswitha biła czasami po rękach nawet moich młodszych braci, kiedy widziała, jak zabawiali się, wkładając je w spodnie od piżamy.
– Ale to łaskocze tak miło… – wyjaśnił raz Jakob.
– Fe, to jest brzydkie i zabronione – odpowiadała Roswitha, robiąc przy tym surową minę. Jakob musiał iść później umyć ręce.
– Ale to jest milutkie, takie… – mruczał pod nosem i patrzył zmieszany na swoją uderzoną rękę.
– Jehowa cię ukarze, jeśli jeszcze raz będziesz tak się bawił – ostrzegła Roswitha.
Strasznie zawstydzona ubrałam się. Długo i dokładnie mydliłam ręce, postanawiając, że – najszybciej jak to będzie możliwe – zapomnę o tym, co właśnie odkryłam. A z Marie nie chciałam mieć więcej nic wspólnego. Może trafiła do naszej klasy wyłącznie po to, by mnie sprawdzić? Może za jej bladą, niewinną twarzą kryje się tak naprawdę szatan, który chciał mnie skusić do grzechu?
Dlaczego dotykałam się w to miejsce?
Jehowa na pewno to widział.
Nagle zrobiło mi się niedobrze ze strachu.
Po południu, po powrocie ze szkoły, patrzyłam przez okno swojego pokoju tak długo, aż mnie zapiekły oczy. Niebo było szare – wyglądało tak, jakby nie mogło się zdecydować, czy zaraz lunąć deszczem, czy też pozwolić przedrzeć się słońcu przez chmury. Tysiące myśli przychodziło mi do głowy. Cóż ja najlepszego zrobiłam? Czym obdarowała mnie ta Marie? Czy rzuciła na mnie czary? Czułam się brudna i zepsuta, strasznie się bałam. Zrozpaczona myślałam o Jehowie, który w każdej chwili może mnie zobaczyć, i nagle byłam pewna, że wkrótce muszę umrzeć – wtedy, gdy nastanie Armagedon i wszyscy niewierzący ludzie zostaną zgładzeni.
Łzy strumieniem ciekły mi po twarzy i mimo że ją przecierałam – przerywając ich potok – nie opanowałam płaczu. Brzydziłam się ich nawet, moje całe ciało wydało mi się naraz skażone i zepsute.
Cóż się stanie, kiedy Jehowa wyśle z nieba na ziemię Jezusa, aby mnie zgładził? Trzęsłam się cała, przyciskając do zimnej szyby gorące czoło. „Nie chcę tego, Jezu!” – będę krzyczeć. To był szatan, który rzucił na mnie czary…