Выбрать главу

Jak dawno? chciała zapytać. Uznała jednak, że nie wypada.

– I co się stało? – zapytała cicho.

Ram westchnął.

– Uczestniczyliśmy w wyprawie do Królestwa Ciemności. Kilku młodych ludzi chciało iść dalej do Gór Czarnych…

– Między innymi ona?

– Nie. Ale podczas ekspedycji stało się dla mnie jasne, że dziewczyna, z którą zamierzałem się ożenić, interesuje się innym jej uczestnikiem. I to on chciał iść do Gór Czarnych. Próbowałem wybić im z głów tę ideę, bowiem tego rodzaju eksperymenty zawsze kończyły się źle. Tym razem także. Nigdy więcej ich nie zobaczyliśmy.

– Och – szepnęła Indra wzburzona. – A dziewczyna?

– Ona chciała czekać. Nie mogła wyjść za mąż za innego, dopóki nie miała pewności, czy tamten żyje czy nie. Ale, jak powiedziałem, to było bardzo, bardzo dawno temu.

Umilkli. Oboje myśleli teraz o tym, co Jori opowiadał na temat żarłocznych istot przypominających larwy. Ram widział również Svilów, podobne do szczurów stworzenia, które wprawdzie nie zjadają ludzi, ale absolutnie nie są do nich przyjaźnie nastawione.

W Górach Czarnych istniało z pewnością więcej różnych potworów. Poza tym jeszcze ta różnica czasu. Na zewnątrz w Ciemności człowiek starzeje się tak szybko, równie szybko jak na Ziemi. Rywal Rama z pewnością nie… Chyba że był nieśmiertelny dzięki temu, że przebywał w Królestwie Światła pod Świętym Słońcem.

– Czy ja ją znam? – zapytała Indra.

– Nie sądzę. Ona pracuje w ratuszu.

– Więc często ją widujesz?

– Niemal codziennie. Ale teraz to już przestało być ważne – odparł lekko. – Chociaż wtedy moja duma została zraniona.

Zastanawiam się, myślała Indra, czy on jeszcze nie ma nadziei. W przeciwnym razie dlaczego się nie ożenił?

– No ale teraz jesteśmy tutaj – rzuciła, zmieniając temat.

Jak to dobrze, że można rozmawiać w różnych językach, a mimo to się porozumiewać.

– Tak, zaszliśmy już bardzo daleko – powiedział Ram. – Ale nie wygląda to wszystko zbyt zabawnie.

Nagle Indra poczuła, że chciałaby zrobić coś dla Rama, domyślała się, jaki jest samotny. Pewnie dlatego ciągle jest w ruchu, zawsze tam, gdzie go potrzebują.

Ale co można zrobić dla człowieka o takiej wysokiej pozycji, kiedy samemu jest się równie nieważnym i irytującym jak ukłucie komara?

Armas coraz bardziej interesował się Indrą. Dziewczyna zawsze była pociągająca z tymi swoimi ciemnymi, lśniącymi włosami, z pięknie zarysowanymi brwiami, a przede wszystkim wspaniałą cerą. Nie była to uroda à la Miss World, rysy miała dość nieregularne, ale posiadała mnóstwo wdzięku, który sprawiał, że nie dostrzegało się braków. Irytowało go tylko powłóczyste, ironiczne spojrzenie Indry. Armas nigdy nie wiedział, czy dziewczyna traktuje go jak kompletne zero, czy też jest w tym spojrzeniu świadomość wspólnoty. Nie była taka prostolinijna jak Miranda. Zdawało się, że Indra spoczywa gdzieś w głębi własnej osobowości, totalnie niezainteresowana tym, co inni o niej sądzą. Byleby tylko jej było wygodnie.

Podczas tej wyprawy zaskoczyła wszystkich. Żadnego użalania się nad sobą w czasie trudnego przejścia przez Przełęcz Wiatrów. Tylko akceptacja sytuacji i od czasu do czasu jakaś krytyczna uwaga, zresztą pełna humoru.

Poczucie humoru miała wspaniałe. Nigdy też nie udawało się nikomu zbić jej z tropu. We właściwy sobie sposób przyjmowała wszelkie przeciwności ze spokojnym: „To się z pewnością ułoży”. I nic ją nie obchodziło, co dzieje się wokół.

Inni chłopcy z kręgu przyjaciół podkochiwali się w niej po kolei. Indra jednak zdawała się nie widzieć ich zainteresowania albo też nie chciała tego widzieć. Nigdy więc do niczego nie doszło.

Armas wiedział od Eleny, że Indra na Ziemi miała jakieś historie z chłopakami i że zdobyła spore doświadczenie erotyczne. Wcale mu się to nie podobało. On sam został wychowany w cnocie, po części dlatego, że jego rodzice przybyli tutaj w osiemnastym wieku, kiedy obowiązywały inne zasady moralne, a po części dlatego, że jest synem Obcego, a to zobowiązuje. Jego narzeczona musi być starannie wybrana z najlepszych. A Indra raczej się nie kwalifikowała do takiej kategorii.

Nie warto więc zaprzątać sobie nią myśli. Ale urodziwa to jest. Jest też inteligentna. Zabawnie się z nią rozmawia, uświadomił to sobie zwłaszcza podczas tej wyprawy, kiedy okoliczności bardzo ich do siebie zbliżyły.

Na zewnątrz rozległy się stanowcze kroki. Symetryczna machina najwyraźniej znowu zaczynała działać. Trochę to denerwujące, nie wiedzieć, co się z człowiekiem stanie, najważniejsze jednak, że coś w ogóle się dzieje.

5

W skład potężnego konsorcjum, czy jak to nazwać, które rządziło Nową Atlantydą, wchodziło czterech potężnych mężów. Istniał jeszcze jeden, sam najwyższy władca, ale on pokazywał się tak rzadko jak to możliwe. Jego Niepokalana Wysokość…

Ci czterej nazywali siebie Nieskalanymi, a ich imiona wyrażały rangę, jaką osiągnęli: Biały, Bielszy, Najbielszy i Najbielszy ze Wszystkich. Nie były to, naturalnie, ich właściwe imiona, to oni sami tak się ochrzcili w dorosłym wieku.

O tym, że Jego Niepokalana Wysokość zwykł się też od czasu do czasu nazywać Bogiem, nikt nie wspominał. Najbielszy ze Wszystkich siedział w marmurowym pałacu i spoglądał ukradkiem na swoich trzech kompanów.

Już czas najwyższy na trochę zmian, myślał. Jego Niepokalana Wysokość zaczynał przekraczać dane mu prawo. Gdyby do obecnego tutaj kwartetu przyjąć kogoś nowego, Najbielszy ze Wszystkich dokładnie wiedział kogo, człowieka, który był mu wierny niczym pies, to Biały stałby się Bielszym, a Bielszy Najbielszym, Najbielszy zaś otrzymałby godność Najbielszego ze Wszystkich, a on sam… no cóż, tytuł boski bardzo go pociągał.

Ale jak się pozbyć Jego Niepokalanej Wysokości?

– Czy ci przybysze zostali zdezynfekowani? – spytał Bielszy.

– Teraz właśnie poddawani są temu zabiegowi, choć nie wiedzą o tym – odparł Biały. – Zamknięto ich na klucz w pomieszczeniu do sterylizacji.

– Życzyłbym sobie, żeby zostali gruntownie wysterylizowani – mruknął Najbielszy.

– Im mniej ich będzie w Królestwie Światła, tym lepiej dla nas. Ale obecna sterylizacja dotyczy, rzecz jasna, tylko niebezpiecznych zanieczyszczeń.

Ram byłby bardzo urażony, gdyby wiedział, że i jego, i cały orszak poddano tej krótkotrwałej kwarantannie, więc może lepiej, że nie miał o tym pojęcia.

Kogoś niezorientowanego mogłoby zdumiewać, jak staro wyglądają ci czterej oślepiająco biali mężowie. To dziwne, skoro tak długo żyli pod promieniami Świętego Słońca. Nie byli białowłosymi starcami, w żadnym razie, wyglądali jednak na sześćdziesięcio-, siedemdziesięciolatków. Wszyscy. Tylko oni sami wiedzieli, ile naprawdę mają lat.

Odzienie czterech mężów stanowiły mieniące się białe szaty, przypominające togi, i złote sandały. Paznokcie mieli starannie opiłowane i pomalowane bezbarwnym lakierem. Służące podawały im jedzenie, najpierw jednak same musiały go spróbować. To znak, że starcy nie są zbyt kochani w Nowej Atlantydzie, a już w żadnym razie nie tak, jak byli skłonni twierdzić. Podejrzliwość zawsze towarzyszy systemowi opartemu na kontroli.

Najbielszy ze Wszystkich powiedział z cierpką miną:

– Wiecie coś o tych trzech, którzy zostali wezwani? Owszem, Obcego jesteśmy zmuszeni zaakceptować, ale kim jest ten jakiś książę Marco? Z Czarnych Sal? Nigdy nie słyszałem o czymś takim, myślę, że to blef!

– To samo i ja pomyślałem – skinął głową Bielszy. – Oni chcą nam tylko zaimponować, no i ten trzeci, o imieniu Dolg? Rzekomo bardzo szanowany. Równy Obcym? Pozwolę sobie wątpić.

– Czy oni są tego samego marnego kalibru jak ci, którzy już przyszli? Jeśli tak, to odeślemy ich z powrotem. Wszystkich. Zmusimy Talornina, by przyszedł sam. Byłaby to dla mnie najwyższa przyjemność móc go znowu upokorzyć – oznajmił Najbielszy ze Wszystkich złośliwie.