W oczach czterech ubranych na biało mężów pojawił się paniczny strach.
– Ależ Wasza Wysokość!
Wybrany triumfował, mogąc im tak okropnie dokuczyć.
– Poczekajmy, dopóki nie przyjdą nasi towarzysze – rzekł Ram spokojnie.
Indra przyglądała się chłopcu, który teraz prowadził rokowania z czterema swoimi ziomkami. Na czole chłopca dostrzegła znak, który w pierwszej chwili wzięła za znak kastowy, teraz jednak przekonała się, że to wrodzone znamię, mające niemal dokładnie taki sam kształt jak znak słońca, który tylekroć widywała.
– Czy on dlatego został wybranym? – zapytała Roka, ponieważ Ram był zajęty ze starcami.
– Częściowo tak – odparł Rok. – Poza tym urodził się we właściwym dniu, a jako niemowlę wybrał właściwe symbole ze zbioru różnych przedmiotów.
Dokładnie tak, jak mały lama, pomyślała Indra. Wygląda to na bardzo stary rytuał. Sięgający może nawet do czasów Atlantydy?
– Wybrany czy nie, to jest małe monstrum – mruknęła pod nosem.
– Nie ty jedna masz o nim takie zdanie – odpowiedział Rok. – I właśnie dlatego ciebie wyznaczono na jego opiekunkę w Królestwie Światła.
– Ale dokładnie dlaczego? Dlaczego właśnie ja?
Wtrącił się Armas:
– Powinniście byli wyznaczyć Siskę. Ona była tak samo arogancka i świadoma swego znaczenia, kiedy przyszła do nas z mrocznych lasów. A poza tym ona jest prawdziwą księżniczką. Jak widać, tytuły wiele znaczą dla tych ważniaków.
– Siska jest za młoda – stwierdził Rok. – Nie dałaby sobie rady z tak trudnym zadaniem. Poza tym nie mogliśmy ryzykować, że ci dwoje zakochają się w sobie.
Indra miała na końcu języka mnóstwo protestów, nie zdołała ich jednak wypowiedzieć, bo zameldowano przybycie nowych gości.
– Och, Bogu dzięki – westchnęła cała piątka jednocześnie.
Wszyscy patrzyli w stronę drzwi, Reno z uwagą, ubrani na biało starcy bardzo, bardzo chłodno z pogardliwymi minami. Nie oczekiwali niczego wyjątkowego…
Ale wkrótce unieśli w górę brwi. Zdumieni przyglądali się czworgu wchodzącym do pokoju.
Strażnik Góry był Obcym. Wiedzieli, że nie mają się czego obawiać z jego strony, ponieważ Atlantydzi znajdowali się pod opieką Obcych i znali ich z wielkiej tolerancji. Ten jednak był bardzo zagniewany, wszyscy to widzieli.
Poza tym przybył pewien młody człowiek, nie tak wysoki jak dwaj pozostali mężczyźni, ale piękny niczym bóg z całkiem czarnymi oczyma i czarnymi lokami wokół bladej twarzy.
Za nim szła kobieta tak urodziwa, tak zagadkowo daleka i eteryczna, że wprost trudno było się zorientować, kim jest.
Ale dopiero czwarta postać sprawiła, że pootwierali usta i gapili się, nie zważając, że wyglądają bardzo nieładnie i tracą wiele ze swojej godności.
Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że to właśnie jest ów książę Czarnych Sal. Było też jasne, że i on płonie gniewem.
Młody Reno cofnął się parę kroków, szukając opieki u starców, z których tak często sobie drwił. Patrzył jednak na przybyszów pogardliwie, nie okazywał im żadnego zainteresowania.
Pierwszy zabrał głos Strażnik Góry:
– Jakim prawem odnieśliście się tak lekceważąco do mojego syna?
Marco dodał:
– I do mojej kuzynki Indry?
– A także do trojga wysoko postawionych Lemurów – powiedział Dolg swoim łagodnym głosem, w którym jednak teraz pobrzmiewała groźba. – Dwaj z nich to czołowi Strażnicy w Królestwie Światła!
Starcy drgnęli, ale natychmiast się opanowali. Głos zabrał Najbielszy ze Wszystkich:
– Rzecz polega na tym, iż nie mieliśmy jeszcze czasu obejrzeć, jakie dary oni z sobą przynieśli w ramach rekompensaty za to, że wychowaliśmy ten drogocenny skarb – rzekł wyniośle. – Jestem pewien, że sprawią nam one przyjemność i tym samym to niewielkie nieporozumienie zostanie wyjaśnione.
– Prosiliście też o to, by pozwolono wam zobaczyć święte kamienie Królestwa Światła – przerwał mu Strażnik Góry.
Najbielszy ze Wszystkich nabożnie złożył swoje wyszorowane do czysta ręce.
– Tak, chcieliśmy zdecydować, który z nich sprawi nam największą radość. Zresztą myśleliśmy o obu. Za obrazę, której, jak sądziliśmy, dopuszczono się wobec nas, ponieważ nie przybyli tutaj osobiście Obcy. Bo my nie prowadzimy rozmów z podporządkowanymi.
– Tych pięcioro, których wysłaliśmy tutaj, to zaufani i w pełni godni nasi reprezentanci – odparł cierpko Strażnik Góry. – To było pierwsze zadanie mojego syna, nie oczekiwałem takiego traktowania z waszej strony. Kamienie natomiast zostaną u nas, nigdy nie mieliśmy zamiaru nikomu ich dawać. Ale przynieśliśmy je tutaj, byście mieli okazję je obejrzeć.
Czterej starcy pochylili razem głowy i mamrotali coś do siebie cicho. Tymczasem nowo przybyli zobaczyli chłopca. Był on teraz bardzo spokojny, prawie grzeczny.
W końcu zdaje się biali osiągnęli porozumienie. Najbielszy ze Wszystkich powiedział:
– Pragniemy zobaczyć, co wasi wysłannicy przynieśli jako dary.
– To nie są dary, to zapłata za to, że wychowaliście wybranego – odparł Strażnik Góry. – Proszę bardzo, kufry stoją tam.
Chłopiec niemal cały wszedł do skrzyni, ale Najbielszy ze Wszystkich zaraz go stamtąd wyciągnął. On chciał obejrzeć pierwszy.
Marco, którego ciemna postać ostro kontrastowała z olśniewająco białymi ubraniami starców, patrzył z niezgłębionym wyrazem twarzy, jak pożądliwe palce Najbielszego ze Wszystkich wyciągają kolejne przedmioty z kufrów. Ów rzeczywiście najbardziej na biało ubrany odkładał z niezadowoloną miną aparaty, które wprawiłyby w zachwyt nowoczesnych ludzi na zewnętrznym świecie, ale Najbielszy ze Wszystkich nie chciał instrumentów muzycznych ani skomplikowanych technicznych wynalazków. On pragnął złota i lśniących kamieni. Bogactwa!
Ram próbował mu wytłumaczyć, do czego służą różne aparaty. Podkreślał, że mogłyby mieć wielkie znaczenie dla ludności, dając jej możliwość korzystania z wspaniałych rezultatów badań medycznych, a liczne urządzenia mogłyby uczynić ich życie łatwiejszym. Ram nie powiedział, że widzieli, jak ciężko ludzie muszą pracować na roli.
Najbielszy ze Wszystkich prychnął głośno.
– Ludzie nie mogą żyć zbyt wygodnie. Powinni być trzymani w cuglach, w przeciwnym razie zaczynają się problemy. Pojawiają się żądania, nikt nie chce znać swego miejsca. Spójrzcie tylko, jak perfekcyjnie zarządzany jest ten kraj! A do czego by, waszym zdaniem, doprowadziło to, gdyby ludzie dostawali wszystko, czego chcą? Zapanowałby chaos, taki sam jak w Królestwie Światła! Sami przecież wiecie, jakie okropne jest tam życie!
Indra nie wierzyła własnym uszom. Teraz nareszcie zaczynała się domyślać, co w gruncie rzeczy oznacza to władztwo starców. Wymieniła spojrzenia z Ramem i stwierdziła, że on też wie. A przynajmniej domyśla się, co się tutaj dzieje.
To państwo dyktatury. Zbudowane na perfekcjonizmie i władzy wojskowej. Potworne połączenie.
Ponieważ nie mogła okazywać, że rozumie, co powiedział Najbielszy ze Wszystkich, powstrzymała się z protestami słysząc jego horrendalne twierdzenie o bałaganie panującym w Królestwie Światła. Zauważyła jednak, że i Marco, i Dolg mówią językiem Atlantydów. To, że Strażnik Góry zna ten język, nie dziwiło jej. Że Marco, też nie bardzo, on chyba umie naprawdę wiele. Ale Dolg…?
Może zawdzięcza to swemu długiemu pobytowi w królestwie elfów? Może uzyskał tam zdolność posługiwania się wszystkimi językami? Niewykluczone.
Bardzo dawno temu Indra spoglądała na Marca i Dolga jako potencjalnych kochanków. Teraz była szczerze rada, że ma w nich przyjaciół. Napełniała ją szczęściem świadomość, że może do nich pójść kiedy chce, jeśli zapragnie porozmawiać o ważnych sprawach, a oni wysłuchają ją życzliwie i będą sobie cenić to, że przyszła.