Выбрать главу

Lepszych przyjaciół mieć nie mogła.

Ram i Rok też byli przyjaciółmi. Podczas gdy czterej biali starcy pożądliwie przeglądali dary, ona przyjrzała się wszystkim swoim towarzyszom z Królestwa Światła.

Jacy oni piękni, wszyscy co do jednego! Jaka niezwykła wspólnota łączy mieszkańców jej nowej ojczyzny! Cieszyła się, że podczas tej wyprawy zbliżyła się bardzo do tajemniczego Armasa, tym bardziej że w grupie młodych przyjaciół właśnie on zachowywał największą rezerwę. Vida okazała się fantastyczną istotą, taka prosta, a mimo to tak niewiarygodnie uzdolniona. I nigdy tymi swoimi uzdolnieniami nie chwaliła się przed innymi. Nieoczekiwanie Indra napotkała lekko zdziwione, żartobliwe spojrzenie.

Sol…

Co ona tu robi? myślała Indra. Dlaczego ona tu jest? Moja krewna, jeśli wolno tak nazywać kogoś, od kogo dzieli człowieka piętnaście pokoleń. Ale Ludzie Lodu zawsze odczuwali więź rodzinną, nie bacząc na różnicę czasu. Marco, na przykład. On też nie był blisko spokrewniony z Indra, ale zarówno ona, jak Marco i Sol odczuwali to samo: należę do nich. Jesteśmy częściami jednej rodziny.

Indra bardzo chciała porozmawiać trochę z Sol, bo jakoś dotychczas nie było po temu okazji, ale przeszkodziły im w tym syczące głosy starców.

Biorąc pod uwagę wygląd dyktatorów, to naturalnie nieporozumieniem jest nazywać ich starcami. Nikt tym mianem nie określa sześćdziesięciolatków. Tyle tylko, że tutaj nikt nie wierzył, iż mogliby liczyć sobie właśnie tyle. Musieli żyć setki lat, może nawet tysiące, nikt nie wie dokładnie. I mimo swego stosunkowo młodego wyglądu sprawiali wrażenie starców, przede wszystkim świadczyły o tym ich ruchy oraz przestarzałe poglądy, a także brak zdolności do przyjmowania i akceptowania rzeczy nowych.

Kiedy już Przyjaciele Porządku obejrzeli dokładnie dary, zwrócili się ku gościom.

– Nie jesteśmy zadowoleni – stwierdził wyniośle Najbielszy ze Wszystkich. – Nic mniej wartościowego niż święte kamienie nie może być plastrem na nasze rany po wielu latach z wybranym.

– Aż taki był nieznośny? – mruknął Marco. – Ale dobrze, podyskutujmy o tym w spokoju! Indra, Armas, siadajcie na swoich miejscach!

– Na jakich miejscach? – zapytała Indra.

Na te słowa w oczach Strażnika Góry ponownie zapłonął gniew.

– Czy Wasza Wysokość potwierdzi, że pozwoliliście swoim gościom stać przez cały czas? Jak jakimś służącym? Chodźcie, przyjaciele! Opuszczamy ten kraj, nie mamy o czym z nimi dyskutować!

– Nie, zaczekajcie, zaczekajcie! – zawołał Najbielszy, machając rękami. – Musicie przecież wziąć wybranego! I nie zabierzecie chyba z powrotem waszych darów, to przecież nie…

– Aha, więc jednak je chcecie? I chcecie też pozbyć się chłopaka? Dobrze, w takim razie powinniście zachowywać się przyzwoicie. Pozwoliliśmy wam kierować krajem tak, jak wam się podoba, i przez wszystkie te lata dawaliśmy wam ochronę. Ale wy odpłaciliście się nam marnie, a jeszcze gorzej rządziliście tym krajem. Przedstawimy waszą sprawę na posiedzeniu Wielkiej Rady, w której skład wchodzi Ram, Rok, a także i ja, Marco i Dolg. Jak widzicie, Królestwo Światła przysłało wam swoich najlepszych obywateli. Z waszej strony oczekiwaliśmy trochę więcej szacunku!

Najbielszy ze Wszystkich łaskawie uniósł rękę.

– Spokojnie, Obcy! Po prostu przedstawiliśmy nasze zasady, nie chcieliśmy oddawać najdroższego, co mamy byle komu. Podyskutujmy teraz i pokażcie nam w końcu szlachetne kamienie! Mówiliście, że będzie z wami opiekun kamieni. Kto to jest?

Strażnik Góry wskazał na Dolga, wciąż jeszcze z twarzą wykrzywioną gniewem na bezwstydne przyjęcie, jakie tutaj zgotowano jego synowi.

– On? – spytał Najbielszy ze Wszystkich z niedowierzaniem. – Ale to przecież tylko mały Lemur!

– Błąd – odparł Strażnik Góry krótko. – I nie wypowiadaj się pogardliwie o Lemurach! Jeśli chodzi o szlachetne cechy… Zresztą, dość o tym! Usiądźmy teraz i porozmawiajmy.

Indra domyśliła się, że walka o prestiż wciąż jeszcze jest przed nimi. Atlantydzi patrzyli z góry na wszystkich, z niewielkim wyjątkiem dla Obcych, których jednak również próbowali upokarzać, choć nie mieli odwagi czynić tego otwarcie.

Nie dowiedziała się jednak, jak się zakończy próba sił, ponieważ nagle wydarzyło się coś tak zaskakującego, że nawet czterech białych starców się skuliło.

7

W pokoju rozległ się jakiś dziwny, metaliczny głos.

– Co to znowu za zabawa – warknął ponuro, z irytacją. – Dlaczego marnujecie czas? Chcę je zobaczyć!

Ubrani na biało mieli posępne miny. Dwóch się zarumieniło.

– Naturalnie, Wasza Niepokalana Wysokość – odparł Najbielszy ze Wszystkich nerwowo. – Natychmiast wyślemy ich na górę. Całą dziewiątkę. Wasza Wysokość?

– Nie, nie, nie, nie miałem na myśli tych nic nie znaczących kreatur. Chodzi mi, rzecz jasna, o kamienie! One są moje!

Na sekundę zaległa cisza. Twarze białych wydłużyły się. Tamtemu pachniały kamienie!

– Nie dostaniecie ich – rzekł Strażnik Góry krótko.

– Co? Ja nie dostanę? W tym kraju ja decyduję, co kto może mieć. – Wściekłość dosłownie tryskała z megafonu. Potem rozległy się trzy krótkie słowa: – Schodzę na dół.

Po nich zapanował ogólny chaos.

– Jego Najdoskonalsza Niepokalaność schodzi na dół – jęknęli czterej biali i zaczęli biegać bezradnie po pokoju.

– Stójcie prosto! – zawołał Najbielszy do gości. – W równym szeregu! Ram, twój oddział jest niepoprawny, pojęcia nie ma o dyscyplinie. Nie, Wasza Wysokość Reno, wy stójcie tutaj. Przy nas. Straże! Straże! Zaprowadzić porządek wśród gości! Straże!

Żaden z gości się nie poruszył. Spokojnie obserwowali bezładne poczynania gospodarzy. Strażnicy weszli do środka i zmusili grupę z Królestwa Światła, by ustawiła się w równych szeregach, klęli, że znowu jest ich nieparzysta liczba, któryś zdmuchnął jakiś pył z ramienia Roka i skrytykował niekonwencjonalny strój Sol, poszturchując ją przy okazji, aż musiała trzepnąć go po ręce.

Strażnik wrzasnął głośno i przerażony przyglądał się swojej dłoni. Pojawiły się na niej rozległe oparzenia. Reno zareagował na to pełnym przejęcia chichotem, widocznie mu to zaimponowało.

Zamieszanie ucichło natychmiast, bo wszyscy teraz patrzyli na Sol, która z rozpłomienionymi oczyma Ludzi Lodu podeszła do czterech białych wysokości.

– Jeśli nadal będziecie się zachowywać jak gromada kur, które zamierzają znieść jajka, to przemienię was właśnie w takie kury. Ładnie to będzie wyglądać, gdy przyjdzie tu ten stary zrzęda z megafonu, prawda? Jaką rasę wolicie? Angielską czy włoską białą?

Ram zapomniał poprosić Sol, by była ostrożna z aparatami mowy. Miała je na sobie oba, również ten, który sprawiał, że przeciwnicy rozumieli, co mówi, chociaż wygłaszała swoją tyradę w staronorweskim.

W tym momencie z głuchym łoskotem zatrzymała się winda i zaraz otworzyły się drzwi.

Dwie kobiety wydobyły z windy i postawiły na podłodze mężczyznę, którego trzymały pod pachy i za kolana, unosząc go nieco nad ziemię. Pozostawał ciągle w pozycji przypominającej literę Z, widocznie nie był w stanie utrzymać się na własnych nogach. Obie kobiety podały mu dyskretnie ręce i w końcu zdołał się wyprostować.

Był potwornie stary. Jego twarz pokrywała żółtobiała skóra, pomarszczona tak, że właściwie nic nie znajdowało się na swoim miejscu. Prawie nie widziało się jego oczu, a kąciki ust karykaturalnie zwisały. Nos i uszy miał bardzo długie, tak jak to bywa u starych ludzi, tutaj jednak osiągnęło to stan ekstremalny. Kilka brudnobiałych kępek włosów „upiększało” czaszkę.