Выбрать главу

Cóż za groteskowa sytuacja, uznała Indra. Siedzę tu przyciskając dziesięciolatka do ziemi, nie, on chyba nie ma jeszcze dziesięciu lat, i opowiadam mu makabryczne historie w świecie pogrążonym w ciemnościach, wypełnionym hukiem wiatru i wody, a on po prostu domaga się jeszcze.

– Armas! – zawołała desperacko. – Marco! Ram! Gdzie wy jesteście?

W końcu z bardzo daleko dotarła do niej odpowiedź. Bogu dzięki! Jeszcze jedna taka wstrętna historia, a dostałaby morskiej choroby. Nakazała Reno, by zachowywał się przyzwoicie, to opowie mu o królu, który ścinał głowy wszystkim swoim żonom, a na dodatek o wampirach, ale to później, kiedy grzecznie i spokojnie wejdzie do Królestwa Światła.

Chłopak obiecał, wstali więc i mogli ruszać dalej. Ponieważ jednak Reno nie znał drogi, a poza tym bał się ciemności, poprosił, by Indra szła pierwsza.

Choć to bardzo głupie, dziewczyna wyraziła zgodę. Oczywiście ostrzegła go, by nie próbował uciekać, bo wtedy ona rzuci go bestiom i nikt go już nie uratuje. Obiecywała mu to bez cienia wyrzutów sumienia. Takie wyrzuty miałaby z pewnością Miranda. Ona nie straszyłaby nikogo potworami, ponieważ żywiła ciepłe uczucia dla wszystkich stworzeń, także dla najgorszych. Indra tego rodzaju skrupułów nie miała.

Nie zaszła jednak daleko po wijącej się skalnej półce, gdy mały łobuz popchnął ją i zaczął uciekać.

Indra upadła, osunęła się o jakieś półtora metra w dół. To wystarczyło, by chłopak zdążył zbiec, i Indra mogła tylko przeklinać swoją bezmyślność. Czy naprawdę uwierzyła, że zdołała zdobyć zaufanie chłopca po tych kilku zdaniach, jakie ze sobą wymienili? Te zdania były poza tym idiotyczne, zupełnie pozbawione stylu.

Wyczołgała się na górę i ruszyła dalej wąską ścieżką wzdłuż skalnego nawisu. Uznała bowiem, że chłopak tędy poszedł, wydawało jej się, że słyszała jego kroki. Pomyliła się jednak. Byłoby zresztą bardziej naturalne, gdyby chłopak próbował wrócić pod bramę wiodącą do Nowej Atlantydy.

Czy powinna zawrócić?

Nie, teraz słyszała głosy przyjaciół daleko przed sobą, będzie musiała im wytłumaczyć, że miała chłopca w rękach i ponownie go utraciła.

Skalna półka wkrótce się skończyła i Indra znalazła się w jakimś szerokim pasażu. Było tu tak ciemno, że posuwała się do przodu, macając rękami górską ścianę po jednej stronie. Bogu dzięki przynajmniej za to, że zdążyła się przebrać! Wysokie obcasy tutaj…

Znowu zaczęła wołać, ale teraz znajdowała się w obrębie szalejącego wichru, który porywał i unosił jej głos. Żadnej odpowiedzi nie słyszała.

No trudno, ma przecież ścieżkę, którą dobrze zna, może posuwać się naprzód. Prędzej czy później powinna…

Ścieżka? Co się z nią, u diabła, stało?

Och, przeklęta ciemność!

Indra nienawidziła całej tej ekspedycji. Nieustannie popełniali jakieś błędy, a to, co stało się teraz to już szczyt niepowodzenia. Wygodne krzesło, albo najlepiej rozkoszne łóżko, które czeka na nią w domu… Och, móc się na nie rzucić z dobrą książką lub krzyżówką, z mnóstwem czekoladowych ciastek pod ręką. Cóż za rozkoszna myśl!

Zamiast tego musiała krążyć po omacku w mrocznym, nieznajomym kraju, gdzie żadna żywa dusza nie odpowiadała na jej wołania, a na dodatek zgubiła drogę i wszystko wyglądało inaczej, niż kiedy przechodzili Przełęcz Wiatrów w drodze do tej idiotycznej Nowej Atlantydy.

Potknęła się i rzuciła wiązankę przekleństw godnych ordynarnego kowala, który dotknął palcem rozżarzonego żelaza.

Jestem łagodnym, dobrym i skłonnym do współpracy stworzeniem, myślała Indra, ale to wystawia na próbę moją równowagę psychiczną.

– Marco, do diabła, odpowiedz mi! – wrzasnęła pod wiatr. Bez rezultatu.

Nagle poczuła, że stąpa po równiejszym gruncie.

Przystanęła, pochyliła się i rękami badała podłoże.

Ścieżka! Bez wątpienia to ścieżka, dzięki Bogu czy komu tam mam dziękować, bo przecież to nie Boga prosiłam o pomoc.

Dziękuję mimo wszystko, zawsze ktoś przyjmie moją wdzięczność.

Jaka fantastyczna ulga! Długo kluczyła po okropnie nierównym terenie, wspinała się w górę i zjeżdżała w dół, obijała się o skały, ale teraz jest uratowana.

Gdyby tylko wiedziała, w którym kierunku…?

Człowiek kompletnie traci orientację w takim miejscu, w którym nie widzi nic poza ciemniejszymi cieniami na tle mroku. Indra krążyła niczym zabłąkany bumerang. Trudno, trzeba iść w kierunku, który uważa się za właściwy.

Wkrótce potem, gdy wyszła na otwarty teren, uświadomiła sobie, czując nieprzyjemny dreszcz: szła po prostu inną ścieżką.

Niech to diabli! Stanęła bez ruchu.

Ram nie powiedział przecież, że w Przełęczy Wiatrów jest więcej ścieżek. Wprost przeciwnie, mówił, że Przełęcz przecina jedna droga, a innych nie ma.

Jakim sposobem można trafić na ścieżkę, która nie istnieje?

Mogłaby przysiąc, że przedtem tędy nie szła. Krajobraz, którego nie widziała zbyt dokładnie, wydał jej się zbyt otwarty, znajdowała się na jakimś płaskim wzniesieniu, na łące, jeśli tak można to nazwać. Bowiem żadnej wegetacji w tym ponurym, przewianym pasażu nie było. Podłoże jednak okazało się miękkie, pochyliła się, żeby zbadać je dokładniej. Ziemia. Ale żadnej trawy.

Czegoś takiego w drodze do Nowej Atlantydy zdecydowanie nie mijali.

Indra zabłądziła. I ten przeklęty wiatr, który wyje nad uszami, tak że nie słychać nic poza tym! Nawet huku fal, a więc nie ma w pobliżu tego wielkiego, szarpanego sztormem morza, którego brzegiem szli.

– Marco! – zawołała tak głośno jak to możliwe. – Ram! Strażniku Góry, Dolg, Rok, Vida! Sol! Armas!

Miała ośmioro towarzyszy, ale żadne z nich nie odpowiadało. Reno by jej i tak w żadnych okolicznościach nie odpowiedział. Chociaż…?

– Reno! Widziałam tutaj żądne krwi stworzenia. Nie zaatakowały mnie. One szukają ciebie.

Niepotrzebne kłamstwo! Chłopak był już pewnie tak daleko, że niczego nie słyszał.

Ruszyła przed siebie po otwartej płaszczyźnie, przygotowując się jednocześnie do przywołania Marca lub Dolga telepatycznie. Wiedziała jednak, że tego nie potrafi. Po prostu nie ma takich zdolności. Trzeba będzie iść po tym, co najwyraźniej stanowiło ścieżkę.

Oczy Indry przyzwyczaiły się już do ciemności na tyle, że mogła stwierdzić, czy w pobliżu znajduje się jakaś górska ściana czy nie. Poza tym nie widziała kompletnie nic. Stawiała więc stopy ostrożnie, powoli, wymacując przedtem podłoże.

Ścieżka wciąż tu jeszcze była. Wiodła teraz pomiędzy ciasno obok siebie stojącymi niewielkimi skałami. Wyglądało na to, że prowadzi ku kolejnej górze. Mogła oczywiście w każdej chwili skręcić w jedną lub w drugą stronę, a wtedy Indra z pewnością dotarłaby do właściwego szlaku.

Tylko że przedtem nie widzieli żadnych krzyżujących się ścieżek. Zresztą widzieć a widzieć! Ram zapalał swoją latarkę tylko w razie niezbędnej konieczności. Och, jakże pragnęła teraz mieć latarkę!

Pang! Indra wyszła wprost na górską ścianę. Uderzyła tak, że rozległo się coś jakby echo.

Co to za dźwięk? Indra uniosła rękę i postukała mocno w skałę. Co to może być? Żadna skała nie wydaje przecież takich dźwięków!

Indra przesunęła dłonią po czymś, co mogło być stalowymi lub żelaznymi drzwiami. Szukała jakiegoś skobla lub zamka, jak one mogły być zamknięte? Na klucz? A może za pomocą elektrycznych kodów takich, jakimi posługują się Strażnicy? Po prostu wpadła po uszy.

Nie, drzwi były zamknięte jedynie na prosty żelazny skobel. Nawet kłódki ani śladu.

Indra rozejrzała się wokół, jakby szukała rady i pomocy swoich towarzyszy, ale nadal nikt nie odpowiadał na jej regularnie powtarzane nawoływania.