Nie przestawała jej dręczyć myśl, że sobie z tym nie poradzi, ale usiadła na kamiennej ławce i zamknęła oczy, próbując się skoncentrować.
Do diabła, Mirando, jak ty to robisz?
Najbardziej rozpraszało ją wciąż dające o sobie znać poczucie czegoś nieznanego. Przekonanie, że coś się dzieje z nią samą.
Nie mogła się pozbyć tego wrażenia, przerażało ją to swoją tajemniczością.
10
Ram i jego przyjaciele zaczynali się poważnie niepokoić. Przeszukali dokładnie okolice ścieżki, ale nie znaleźli nawet śladu Indry.
– Musimy iść dalej – rzekł Ram. – A to nie będzie łatwe. Nie chciałbym, żebyśmy się rozproszyli. Przełęcz Wiatrów jest trudna do przebycia, pełno w niej skał i nawisów.
Marco poprosił, by zaczekali. Chciał spróbować odnaleźć Indrę poprzez swoją mentalną siłę.
– Ona jest kiepskim medium – powiedział. – Ale decyduje siła wysyłającego informacje. Może zechcecie mi pomóc, wszyscy, którzy to potrafią. Dolg? Strażnik Góry? Armas, potrafisz?
– Spróbuję. Właśnie prowadzę trening.
– Znakomicie! Sol, z tobą trochę poczekamy. Ty możesz przenikać przez różne rzeczy, więc twoje możliwości wykorzystamy, kiedy już zlokalizujemy Indrę.
– Świetnie – uśmiechnęła się Sol szeroko. – Bardzo chciałabym być pożyteczna.
Nikt nie przejmował się teraz wybranym chłopcem. Skrępowano mu ręce i przywiązano do Roka, tak że musiał towarzyszyć Strażnikowi, gdziekolwiek ten się ruszył. Reno, obrażony i zły, dziwił się całemu temu zamieszaniu wokół zwyczajnej, prostej kobiety, która zniknęła. To jacyś szaleńcy, czy to nie jego osobą powinni się zajmować? A on, nieszczęsny, oczekiwał triumfalnego pochodu!
Tymczasem żadnej wspaniałej eskorty złożonej z żołnierzy i służących, niosących skrzynie z jego skarbami. A w zamian to! Reno wściekał się w duchu z powodu upokorzenia, przywykł przecież, że wszyscy go podziwiają i noszą na rękach.
Ale on się zemści! Mógłby przebijać nożem tych wszystkich ludzi, a potem stać i z rozkoszą patrzeć, jak…
Oświetlałby ich kieszonkową latarką i śmiał się w szalonym triumfie!
Marco, Dolg i Strażnik Góry z synem usiedli na kamieniach i koncentrowali myśli na Indrze. Reszta przyglądała im się w milczeniu. Czas mijał.
– Ja marznę – powiedział Reno z wyrzutem.
– Ciii – szepnęli równocześnie Ram, Rok i Vida.
Sol podeszła do chłopca i ze złośliwym uśmiechem otoczyła jego barki ramieniem.
– Teraz lepiej?
Reno jęknął, czując straszne gorąco spływające na niego z ramienia czarownicy. Zanim jednak zdążył się wyrwać, Sol odeszła. Od tej chwili przestał narzekać.
Czterej siedzący na kamieniach mężczyźni spoglądali po sobie. Pytająco, ze zdziwieniem.
Żadnej odpowiedzi od Indry. Ponownie ujęli się za ręce i próbowali raz jeszcze skupić swoje myśli. Cichutko szeptali: „Indra, Indra, słyszysz nas?”.
Sytuacja stawała się bardzo nieprzyjemna. Czyżby ona nie żyła? Może wpadła do wzburzonej wody i utonęła? Może zbyt krótko żyła w blasku Świętego Słońca?
– Mam wrażenie, jakby coś do mnie docierało – mruknął Dolg.
– Czasami wydaje mi się, że już, już nawiązuję kontakt, ale jest coś, co mi przeszkadza.
– Sol, chodź tutaj – poprosił Marco.
Natychmiast usiadła między nim a Dolgiem i ujęła ich za ręce.
– Pomogło – szepnął Strażnik Góry.
Skulona na kamiennej ławce Indra wydała jęk.
Coś przepływało przez jej świadomość, jakiś strumień energii z innego źródła.
Odbieram sygnały, pomyślała z egzaltacją. Mirando, ja potrafię, mogę odebrać sygnał!
To, że nie ona wysyła te sygnały, zrozumiała z wiadomości, jaka do niej dotarła: „Indra, Indra, słyszysz nas?”.
– Tak! – zawołała głośno.
Wszyscy zebrani w grocie spojrzeli na nią zdziwieni.
„Gdzie jesteś?” dotarło do niej znowu.
Och, co ja zrobię, jak ja im to wytłumaczę? myślała gorączkowo. Ile oni są w stanie pojąć?
„W grocie”, odparły jej myśli. „Poszłam niewłaściwą ścieżką”.
„W grocie, znakomicie! To góra utrudniała kontakt. Gdzie?”
Teraz bądź precyzyjna, Indro, upomniała sama siebie. „Zabłądziłam. Pamiętam, że szłam po jakimś otwartym płaskowyżu. Potem znalazłam się w prawdziwym labiryncie małych, ale dość wysokich skał, jeśli rozumiecie, co mam na myśli”. (Nie, uff, nie mogę tracić energii na niepotrzebne gadanie). „I wpadłam wprost na górską ścianę, w której były metalowe drzwi. Nie widziałam nic, bo Ram nie dał mi latarki…” (Uff, znowu plotę bez sensu!) „I zaraz potem spadłam na dół”.
„Głęboko?”
„Tak. Uważajcie!”
Chciała jeszcze opowiedzieć im o uwięzionych Atlantydach, ale Marco, czy kto to teraz był, przerwał jej: „Nie mów nic więcej! Zaczynamy szukać. Skontaktujemy się z tobą znowu, jeśli będzie trzeba”.
Z uczuciem niewypowiedzianego triumfu patrzyła na zebranych w grocie ludzi. W ich twarzach czytała zarówno sceptycyzm, jak i podziw oraz troszeczkę bardzo niepewnej nadziei.
– Są w drodze do nas – oznajmiła spokojnie, bo chyba nie warto przesadzać z uczuciami triumfu.
Nagle drgnęła.
Obok niej stała Sol, wszyscy Atlantydzi cofnęli się niepewnie na widok tej nieoczekiwanej zjawy.
– Sol? Skąd się tu wzięłaś?
Najbardziej znana wiedźma Ludzi Lodu śmiała się z diabelską radością.
– Zlokalizowaliśmy cię, a ja przeszłam przez wszystkie przeszkody, bo przecież mogę się przenosić w czasie i przestrzeni. To są właśnie korzyści z tego, że jest się duchem. Albo marą, jeśli wolisz.
– Nie jesteś żadną marą, Sol! Jesteś całkiem realnym duchem i za to cię kocham. A gdzie reszta? Gdzie oni są?
– Wciąż cię szukają. Pójdę teraz, żeby im wskazać drogę. Chciałam tylko zobaczyć, gdzie jesteś. A kim są ci ludzie? Więźniami?
Indra wyjaśniła. Sol rzuciła parę brzydkich słów na temat Nowej Atlantydy, po czym zniknęła. Najpierw w grocie zapanowało milczenie.
– Co to było? – zapytał wreszcie wódz bezbarwnym głosem.
– Jak powiedziałam, dysponujemy wielkimi psychicznymi możliwościami. To była moja kuzynka, Sol z Ludzi Lodu. Wkrótce przyjdą także inni. Jesteście uratowani.
Obiecywała może trochę na wyrost, ale ślepo ufała swoim przyjaciołom. Marcowi i Dolgowi, rzecz jasna, lecz także Strażnikowi Góry i Ramowi, Rokowi i Armasowi. I Vidzie. Wszyscy oni byli wspaniałymi istotami, również Sol, która przecież w niczym nie przypominała anioła.
Widocznie jednak nie trzeba być aniołem, by postępować jak porządny człowiek.
Atlantydzi nie wiedzieli, co o tym wszystkim myśleć. Zdecydowali, że poczekają i zobaczą. Siedzieli w milczeniu. Najwyraźniej zachowywali rezerwę, a niektórzy po prostu zwątpili.
No to teraz zobaczycie coś naprawdę niezwykłego, pomyślała Indra. Uznała, że następny ruch należy do niej.
– Może powinniśmy pójść do strażnika, by pokazać moim przyjaciołom drogę? – zaproponowała nieśmiało.
Uznano pomysł za słuszny, ale ponieważ wszyscy chcieli jej towarzyszyć, wódz musiał dokonać wyboru. Z Indra poszło dwanaście osób, wśród nich sam wódz i ta władcza kobieta, która pierwsza zabierała głos, prawdopodobnie jego małżonka. Trudno im było się poruszać, ale natychmiast wyciągnęły się do nich pomocne ręce podwładnych.
Kiedy posuwali się wąskim korytarzem, nikt nic nie mówił. Milczeli, dopóki nie znaleźli się w zewnętrznej grocie. Była ona teraz oświetlona pochodniami, które ze sobą zabrali, i Indra mogła zobaczyć występ, z którego spadła. Znajdował się zaledwie dwa metry ponad grotą, więc rzeczywiście można było unieść rękę i ściągnąć kogoś, kto się tam znajdował, w dół. Ale już do poziomu, na którym znajdowały się drzwi, było strasznie daleko.