Spokojna Indra nie może zostać wytrącona z równowagi.
Do domu. To najlepsze! Tam odzyska spokój. Weźmie nasenną tabletkę i… Nigdy przedtem nie używała środków nasennych.
Och, ratunku, muszę się z tym jakoś uporać.
Leżała w łóżku i wpatrywała się w kopułę sufitu, który przesłaniano właśnie okiennicami na noc. Pasy światła robiły się powoli coraz węższe, aż w końcu zniknęły całkiem. Tabletki nasenne nie zdążyły jeszcze zadziałać. Indra wyciągnęła rękę i zapaliła lampę. Łagodne światło rozjaśniło mrok na tyle, że mogłaby czytać, gdyby chciała, ona jednak leżała po prostu bez ruchu i liczyła złote gwiazdy na kopule. Jeśli zgasi światło, gwiazdy również zgasną.
Wszystko było takie piękne i doskonałe w tym pokoju, wszystkie barwy znakomicie dobrane tak, by oczy mogły odpoczywać, a zmysły znaleźć ukojenie. Całkiem nieoczekiwanie zaczęła płakać. Był to ten rodzaj płaczu, który powstaje gdzieś w głębi piersi, narasta i siłą wydostaje się na zewnątrz. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy w ogóle ostatnio płakała. Prawdopodobnie na pogrzebie mamy i Filipa.
Ale to było bardzo dawno temu.
Teraz nie wiedziała, dlaczego zrobiło jej się tak przykro. A może tak, może wiedziała. W ostatnich dniach jej ciało i dusza przeżywały ogromne napięcie. Lęk. Niepewność.
– Ja nie chcę – wyszeptała, zanosząc się szlochem. – Ja przecież nie chcę. To wszystko jest kompletnie beznadziejne, on w ogóle nawet na mnie nie spogląda, a gdyby wiedział o moich uczuciach, wyśmiałby mnie albo się rozzłościł, w najlepszym razie byłby nieprzyjemnie poruszony. Chcę mieć normalnego chłopaka, chcę się z nim przekomarzać, chcę odnosić się do niego z ironią, nie chcę czuć się taka podporządkowana, taka bezradna i… odmienna.
Tak, bo dla niego była z pewnością odmienna. On zwykle przebywał w towarzystwie Lemurów. A według Lemurów ludzie znajdują się parę stopni poniżej. Ludzie to istoty, którymi należy się opiekować, uczyć je, ale nie trzeba się z nimi spotykać.
Żeby tylko mogła stłumić ten rwący, nie dający spokoju głód ciała! Próbowała sobie wmawiać, że pierwszy lepszy mężczyzna dałby jej ukojenie, wiedziała jednak, że to nieprawda. Nigdy przedtem tak tego nie odczuwała. Potrzeby ciała były jedynie niewielkim fragmentem jej pragnień w ogóle. Chciała przyjaźni. Koleżeństwa. Oddania i zrozumienia bez słów.
Pragnęła tego wszystkiego i pragnęła to otrzymać wyłącznie od niego.
– Co, do diabła, się ze mną dzieje? – prychnęła ze złością i wytarła nos w jedną z tych eleganckich papierowych chusteczek, które zawsze znajdowały się w szufladzie jej nocnej szafki. – Dłużej tak nie wytrzymam, wyniszczy mnie to, stracę poczucie humoru, własną tożsamość i moją słynną beztroskę. Spokój ducha. Co się stanie z tą Indrą, którą wszyscy znają, z tą, która omija wszelkie trudności i unika cięższej pracy?
To jest właśnie to, co się ze mną zaczynało dziać, a czego nie mogłam pojąć.
Podjęłam się pracy z tym nieznośnym smarkaczem z Nowej Atlantydy, ponieważ to on mnie o to prosił. On mnie wybrał. Chciałam pokazać, że jestem godna zaufania. No, ale to też świadczy, że on zauważa, iż istnieję.
Więcej nie wolno mi żądać.
Nareszcie na jej wargach pojawił się delikatny uśmieszek.
– Do diabła, jaka się zrobiłam wrażliwa – powiedziała głośno.
W końcu środki nasenne zaczęły działać. Bogu dzięki, pomyślała Indra.
W chwilę później spała. Ale wciąż trzymała w ręce mapę, którą dostała od Rama. Mapę, która w łóżku, we własnej sypialni, nie była jej do niczego potrzebna.
13
Indra przeżyła jeszcze mnóstwo nieporozumień z Reno. Zdarzały się każdego dnia. Przede wszystkim próbowała go jakoś nakłonić do współpracy z innymi ludźmi. Na razie jednak nie mogło być w ogóle o tym mowy. Był bardzo wyniosłą istotą. Nie zamierzał się spotykać z pospólstwem.
Ale Indra wabiła go i kusiła. Powoli i konsekwentnie.
Chłopak nie miał żadnej świadomości społecznej i Indra wątpiła, czy kiedykolwiek ją zdobędzie. Kiedy podkreślała, że tylko ktoś, kto ma czystą duszę i okazuje szacunek innym, może zbliżyć się do źródła, którego szukają w Górach Czarnych, Reno śmiał się szyderczo.
– To chyba żadna sztuka – prychnął. – Potrafię usunąć z drogi wszystko, co na niej stanie, by przynieść wodę. Chcę mieć taki laserowy pistolet, jak ma Ram.
Nie wymawiaj jego imienia, ty obrzydliwy mały potworze!
– Nie możesz dostać żadnego pistoletu, jesteś nieobliczalny.
– Mogę dostać, cokolwiek zechcę! – wrzasnął Reno i rzucił się na nią z pięściami.
– Przemoc jest przyznaniem się do braku inteligencji – rzekła Indra chłodno.
– Ja jestem wybrany, nikt nie ma prawa mi się przeciwstawiać!
– Rozumiem – odparła spokojnie, trzymając go mocno za ręce. – Ale teraz nie jesteśmy w Nowej Atlantydzie z tymi twoimi wyszorowanymi, białymi idiotami.
Reno splunął na nią, a ona nazwała go gadziną, po czym Reno wrzasnął z wściekłością:
– Straże! Żołnierze! Zabijcie ją! Ona mnie morduje!
– Mogłabym cię zabić, ale się do tego nie zniżę. Jesteś na to za głupi i za nudny.
– Nie jestem!
– Nic nie znaczysz. Jesteś dziecinny. Wcale nie wierzę, że masz dziesięć lat.
– Oczywiście, że mam…
– No to zachowuj się, jak przystało na dziesięciolatka!
– Stara wiedźma!
W środku kłótni do pokoju wszedł Gabriel.
– Jak ty go wychowujesz? – rzekł zaszokowany do swojej córki.
– Tutaj naprawdę potrzeba mnóstwo prochu – odparła Indra z goryczą, zdjąwszy przedtem aparacik mowy, by chłopak nie rozumiał, o czym mówią. – Jestem jedyną osobą, która potrafi przywołać go do porządku, wolno i metodycznie, dlatego zostałam wybrana. Jeśli… Ojcze, to dla mnie prawdziwa przyjemność nauczyć go rozumu.
Gabriel w zamyśleniu potrząsnął głową.
Przeważnie kiedy sprawy układały się całkiem źle, Indra zabierała się do opowiadania bajek. Reno to uwielbiał, siedział cicho tuż przy niej na kanapie i słuchał przejęty. Sympatycznych bajek nie chciał, wobec tego Indra przypominała sobie najbardziej krwawe, jakie słyszała, a tych istnieje przecież mnóstwo w światowych zbiorach. Opowieści o Sinobrodym Reno mógł słuchać nieustannie, pociągał go też myśliwy z Królewny Śnieżki przynajmniej do chwili, gdy chowa nóż do pochwy i pozwala Śnieżce odejść. Kiedy opowiadała o tym, jak w bajce o Jasiu i Małgosi czarownicę wsadzono do pieca, Reno wrzeszczał z radości, a gdy wilkowi z bajki o Czerwonym Kapturku rozpłatano brzuch, Indra musiała powtarzać ten fragment wielokrotnie, bo takie to było rozkoszne!
Gdyby nie to, że groteskowe historie pomagały utrzymać go w ryzach, nie byłaby w stanie opowiadać ich po wielokroć.
Mimo wszystko odczuwała jakiś rodzaj kontaktu z tym chłopcem, wyobrażała sobie, że jest to duże osiągnięcie. Nie bardzo wiedziała, jakiego rodzaju wychowanie chłopak otrzymał, kiedy przygotowywano go do wyprawy w Góry Czarne, zastanawiała się, czy to zamiłowanie do makabry nie jest u niego wrodzone. Jakkolwiek było, cieszyły ją spokojne chwile spędzane na kanapie.
Dopóki nie doszło do kolejnej kłótni. Reno nie mógł pojąć, dlaczego Indra nadal twierdzi, iż każdy człowiek posiada swoją wartość i godność. On przecież stał ponad wszystkimi, a Atlantydzi przewyższają Lemurów i innych mieszkańców Królestwa Światła.
– Ach, ty zaindoktrynowany mały diable – rzekła Indra z wolna. – Powiem ci, że trzeba by co najmniej ze stu takich gówniarzy jak ty, żeby stworzyć jednego Rama.