Z całego grona przyjaciół Indra znała najmniej właśnie Armasa. Podobnie jak Oko Nocy. Indianin jednak był bardziej otwarty, nietrudno było się do niego zbliżyć. Armas natomiast wciąż miał jakieś zajęcia w innych miejscach, zlecane mu przez Obcych i Strażników, bardziej też z natury zamknięty, odnosił się do wszystkich z rezerwą.
Ale nie można mu odmówić życzliwości. Potrafił też żartować, bez mrugnięcia okiem przyjmował drastyczne niekiedy przejawy poczucia humoru Indry.
– Czy wiesz, dokąd my lecimy? – zapytała go teraz.
– Nie. Nie więcej niż ty. Do południowej części. Po to, by zabrać stamtąd wybranego chłopca. Kropka.
– Dlaczego nie wiemy nic więcej?
– Ojciec powiedział, że lepiej wypełnimy zadanie, jeśli nie będziemy za dużo wiedzieli.
– Muszą tam jednak mieszkać jacyś ludzie. Skoro zabierzemy chłopca. Chodzi mi o to, że nie jest to ani małpa, ani dziecko wychowane wśród zwierząt.
– Tyle to i ja się domyślam.
Armas przyjrzał się jej badawczo.
– Jesteś prawie niepodobna do siebie. Zawsze miałaś swój styl, ale teraz wyglądasz wyjątkowo. Niemal… – uśmiechnął się lekko. – Niemal klasycznie.
– Dziękuję – odparła onieśmielona. Złożyła ręce na kolanach. – Tak, o rany, jaka jestem elegancka! A jakie zabrałam ze sobą wspaniałe kreacje! I buty! Sandałki z cieniutkich złotych rzemyków na obcasach wysokich i cienkich jak szpile. A do tego długa, biała suknia. Mogłabym w niej odgrywać Medeę albo Antygonę, gdyby było trzeba. Powinieneś mnie w tym zobaczyć!
– Z pewnością tak się stanie – uśmiechnął się Armas. – Ja też zapakowałem niebywale wytworne ubranie. Nikt by nas tak nie stroił, gdybyśmy wybierali się w odwiedziny do małp.
– A powinni – mruknęła Indra. – Zwierzęta też mają prawo cieszyć się naszą niezwykłą urodą.
Armas uśmiechnął się szeroko.
– Polecono mi także, bym przypomniał sobie najlepsze maniery.
– Tak? A co sądzisz o moich? Jak się zachowuję?
– Jak dotychczas, nie było to przesadnie eleganckie – zachichotał Armas. – Myślę jednak, że potrafisz, jeśli tylko zechcesz.
– Uruchomię ukryte rezerwy – zapewniła Indra.
Oparła się i zaczęła spoglądać na dół. W tej chwili lecieli nad wspaniałymi lasami Królestwa Światła, znajdowali się już daleko na południu, tam gdzie młodzi nie bywali zbyt często. Indra wiedziała, że mieszkają tam ci, którzy wstali z martwych, którzy na ziemi spędzili krótkie i nieszczęśliwe życie i których miody chłopiec, Dolg, uratował dzięki swemu szafirowi. Otrzymali teraz szansę na nową i godną egzystencję. W tych okolicach również przebywały duchy. Duchy Móriego oraz Ludzi Lodu. Młodzi podróżnicy nigdy ich tu nie odwiedzali, ponieważ Móri zapewniał, że duchy chciałyby żyć własnym życiem. Było ich jednak tak wiele, że raczej nie można mówić o eremickiej egzystencji.
Gdzieś tutaj miało się też znajdować duże miasto Lemurów, na razie jednak Indra niczego takiego nie dostrzegała. Podróż przebiegała bardzo szybko, lasy przepływały jej przed oczyma niczym zielona gęsta smuga.
Indra westchnęła cichutko. Gdzieś w tym zielonym morzu znajduje się Tsi-Tsungga, chociaż właściwie chyba nie tutaj. Przebywał zwykle w pobliżu Sagi, gdzie mieszkali jego przyjaciele.
Dlaczego nigdy nie udało jej się spotkać sam na sam z Tsi-Tsungga w tych tajemniczych lasach? Robiła częste wycieczki, chodziła po miękkich ścieżkach i po szmaragdowej trawie, pod dekoracyjnymi drzewami, których liście lśniły niczym zielonkawe złoto lub srebro. W mrocznych lasach wdychała ciepły zbutwiały zapach ziemi i jej ciało zlewało się w jedno z naturą. To były bardzo podniecające i rozkoszne, a zarazem boleśnie tęskne wyprawy. Nigdy jednak nie spotkała Tsi-Tsunggi. Ona nie, ale Elena i Miranda widywały go często.
Dlaczego tak to jest? Elena była zbyt płochliwa, by odważyć się na przeżycie z Tsi erotycznej chwili. I zbyt surowo wychowana. Miranda zaś, odkąd spotkała Gondagila, nie interesowała się seksem z innymi. Żadna z nich nie wykorzystała okazji, by oddać się fantastycznym przeżyciom z tą istotą natury imieniem Tsi-Tsungga.
Indra w tych sprawach nie miała żadnych skrupułów. Skoro spotykała jakiegoś urodziwego młodego mężczyznę, a on okazywał jej zainteresowanie, to… komu to szkodzi? Nikomu.
Ona mogła dać samotnemu Tsi naprawdę szczęśliwe chwile, wiedziała o tym, przecież chłopcy na ziemi zawsze jej to powtarzali. Jest dobra, wiedziała, co robić, by doprowadzić mężczyznę do uniesienia. Nie znaczy to, że gotowa była iść do łóżka z byle kim, w żadnym razie, miewała jednak erotyczne przygody i dawały jej one sporo przyjemności.
Szczerze powiedziawszy, nie było tych przygód zbyt wiele. A odkąd przybyła do Królestwa Światła, żadnych. Tak się po prostu ułożyło. Jedynym, który mógł rozpalić jej wyobraźnię, był rzeczywiście tylko Tsi-Tsungga.
Z zamyślenia wyrwało ją gwałtowne szarpnięcie gondoli, pojazd wytracał szybkość, schodzili ku ziemi. Lasy pod nimi już się skończyły, patrzyła teraz na rozległe łąki obsypane kwieciem.
Jak Ram widzi mur, nie mogła tego pojąć, ona raczej go wyczuwała, niż dostrzegała. Nie ulegało jednak wątpliwości, że coś przed nimi stawia opór. Tak nietoperz musi odbierać istnienie przeszkody, pomyślała.
Wylądowali miękko i dach się rozsunął. Uderzyło ich w twarze przyjemne powietrze, pełne zapachu kwiatów.
– Gondolą dalej już nie polecimy – wyjaśnił Ram. – Resztę drogi przebędziemy piechotą.
Indra nie miała odwagi zapytać, czy to daleko, na szczęście Armas uczynił to za nią. Ram odparł wymijająco: „Kawałek”.
To mogło oznaczać wszystko. Ale jeśli Miranda mogła wędrować całymi milami po Królestwie Ciemności, to ona też może.
– Nie wiem, czy to widzicie – powiedział Ram. – Tutaj mur nie załamuje się w górze, nie tworzy kopuły, stoi pionowo. Jak wcześniej mówiłem, jest to ściana wzniesiona w obrębie naszych murów.
– Ale przestrzeń po drugiej stronie jest tutaj spora, prawda? – zapytał Armas. – Coś w rodzaju rozległej przybudówki lub absydy?
– No właśnie. Po drugiej stronie pionowego muru znajduje się stosunkowo rozległy teren. No, a oto i brama.
Gdzie? chciała zapytać Indra. Ledwo dostrzegała mur, nigdzie jednak nie zauważyła żadnej bramy.
Ale Ram prowadził ich zdecydowanie, potem wykonał jakiś osobliwy rytuał, który Miranda z pewnością by rozpoznała. Indra raczej przeczuwała, niż widziała, że wielka brama się otwiera, a po drugiej stronie ukazuje się fantastyczny krajobraz. Jednocześnie do uszu wędrowców dotarł dziwny dźwięk, jakiś kosmiczny huk.
2
Indra nie zdążyła niczego więcej zauważyć, bo został jej nałożony na głowę olbrzymi czepek, coś takiego, jak można było oglądać w salonach fryzjerskich w starym świecie. Rozumiała, że to ma chronić jej piękną fryzurę. Vida obciągnęła brzegi tak, że dziwny czepiec szczelnie osłaniał głowę, schodząc na czoło nad samymi brwiami, i zawiązała go mocno pod szyją. Indra dotknęła czepka, sterczał na jej głowie niczym wielki balon.