„Armas? On taki wspaniały i wartościowy?”
„My też tak uważamy. Ale tak to jest”.
Theresa siedziała przez jakiś czas pogrążona w myślach.
„Wiem o tym. Ja też wcale nie jestem wolna od różnych nieprzyjemnych uczuć. W świecie zewnętrznym, kiedy teraz o tym myślę, żywiłam awersję do określonych ras ludzi. Nigdy się do tego nie przyznawałam, nawet sama przed sobą. Teraz jednak, kiedy minęło tyle czasu, łatwiej mi sobie to uświadomić”.
Strażnik Góry skinął głową.
„Tego rodzaju awersję żywi z pewnością większość z nas i nic nie można na to poradzić. Najważniejsze, byśmy nigdy nie pozwalali własnej nietolerancji wydobyć się na światło dzienne ani też nie zgodzili się działać według jej nakazów”.
Indra zadrżała, przypominając sobie tamtą rozmowę. Zastanawiała się, czy Ram zna wątpliwości Obcych, jeśli chodzi o mieszanie się ras.
Rozumiała bardzo dobrze, że tutaj w Królestwie Światła jest to problem dużo poważniejszy niż w świecie zewnętrznym. Tam chodziło bowiem o odmienne rasy ludzi. Tutaj istnieją także inne gatunki. Nieludzie. Jak na przykład Obcy, istoty ziemi, elfy i istoty natury oraz Lemurowie.
Na szczęście usłyszała, że nadchodzi Oko Nocy, więc przestała zgłębiać zbyt trudne problemy.
Poprosiła go, by usiadł, i zaproponowała mu słodycze, które zawsze miała pod ręką. Podziękował, dopiero co zjadł śniadanie.
Oko Nocy należał do tych nielicznych w grupie przyjaciół, którym dorosłość nie dodała urody. Jako młody chłopiec był bardzo przystojny z tą ciemną skórą i czarnymi włosami oraz klasycznymi rysami. Teraz rysy stały się ostrzejsze, jak to bywa u części Indian. Twarz zrobiła się trochę zbyt kanciasta, harmonia uległa zburzeniu.
Ale to nie miało znaczenia. Wszyscy lubili Oko Nocy, lubili tę serdeczną surowość w jego oczach i poczucie bezpieczeństwa, jakie wokół siebie roztaczał.
Był ubrany tak, jak powinien się ubierać Indianin: w miękkie skóry z frędzlami na ramionach, na plecach i przy spodniach, z barwnymi ozdobami i w mokasynach.
– Od dawna nie nosisz swojej pięknej przepaski na czoło – stwierdziła Indra zaskoczona. – Zmieniłeś też uczesanie. Czy to jakiś rytuał, czy…?
– Nie – uśmiechnął się do niej tak szeroko, że błysnęły silne zęby. – Mam ci wyjawić tajemnicę?
– Tak – potwierdziła Indra z zapałem.
Oko Nocy mówił szeptem:
– Przepaska była tak brudna i zniszczona, że mama musi mi utkać nową. Tymczasem nie pozwoliła mi dłużej nosić starej, więc obciąłem sobie włosy.
– Jest ci w tym bardzo do twarzy – rzekła z uznaniem. – Dodaje ci chłopięcości. A jak tam nasze najmłodsze dziewczynki? Siska, Sassa i Berengaria. Nie widziałam ich od jakiegoś czasu.
– Będziesz zaskoczona – mruknął i sprawiał wrażenie, że mówi ze smutkiem. – Berengaria zrobiła się strasznie dojrzała.
Indra zrozumiała, co Oko Nocy ma na myśli. Koleżeństwo z czasów dzieciństwa zostało zagrożone.
Impulsywnie położyła rękę na jego ramieniu.
– Oko Nocy, mam problem, który bardzo chętnie przedyskutowałabym właśnie z tobą. Zdaje mi się, że oboje jedziemy na tym samym wózku…
– Tak, o co chodzi, Indro?
Indra głęboko wciągnęła powietrze i już miała zaczynać, ale właśnie wtedy przyszedł Rok.
– Innym razem – rzekła cicho.
– Tylko nie zapomnij – poprosił Oko Nocy.
Obiecała, że będzie pamiętać, po czym oboje wyszli na dwór do Roka i jego gondoli.
15
Zdumiona Indra rozglądała się wokół po łąkach przed bramą do Przełęczy Wiatrów.
Ile ludzi! To prawdziwa wojenna wyprawa, inwazja. Wszyscy jednak zapewniali, że krew nie może popłynąć, cały proces powinien się dokonać pokojowo.
Trochę w to wątpiła.
Pojęcia nie miała, że w Królestwie Światła jest tylu Strażników. Stali gotowi do drogi w licznej grupie, charakterystycznie ubrani. Nie chciała używać słowa „mundur”, na to te ich ubrania były zbyt jasne, lekkie i delikatne, ale przecież wszystkie wyglądały dokładnie tak samo, więc pewnie określenie „mundur” byłoby na miejscu. Czuła się odrobinę niepewna, ale zdawało jej się, że w oddali widzi też gromadkę duchów.
Po chwili zaskoczyła ją inna grupa. Najpierw nie mogła się zorientować, kim są ci ludzie, wkrótce jednak pojęła. To Atlantydzi, niedawni więźniowie, którzy teraz zostali uwolnieni i poddani działaniu światła Świętego Słońca. Dostrzegała Księcia Słońca i jego małżonkę. Pewnie nie należało określać ich jako młodych, wyglądali jednak na zdecydowanie młodszych, zdrowszych i silniejszych, niż kiedy widziała ich po raz ostatni. Byli też radośniejsi, pełni oczekiwań. Wszyscy Atlantydzi tak wyglądali. To ich wyprawa. Książę miał nadzieję, że ponownie przejmie kierowanie swoim nieszczęsnym krajem.
Minął już miesiąc od czasu, gdy przybyli do Królestwa Światła. Teraz, odzyskawszy siły, byli gotowi na wszystko.
– Wygląda na to, że dotychczas nikt nie odkrył, iż więźniowie uciekli z groty – powiedziała Indra do Roka, gdy wysiadali z gondoli.
– Nie, wtedy władcy Nowej Atlantydy zachowywaliby się zupełnie inaczej. Jednak żadne informacje tego rodzaju nie nadeszły.
W wyprawie uczestniczyło również kilkunastu Obcych. Indra dostrzegła Strażnika Góry i Strażnika Słońca, a także stanowczego Talornina. Teraz nadeszła pora zemsty za wszystkie upokorzenia, jakich doznał ze strony Przyjaciół Porządku. Pozostałych Obcych nie znała. Łatwo ich jednak było odróżnić od innych, a to dzięki wspaniałemu wzrostowi i niezwykłej powierzchowności.
Już dawno odszukała wzrokiem Rama, który sprawiał wrażenie bardzo zajętego i nawet nie spojrzał w jej stronę, gdy przybyli. Indra znalazła Dolga, stojącego razem ze swoim ojcem, Mórim, i Markiem.
– Hej, Indra! – zawołał Dolg przyjaźnie.
– Hej! Słyszę, że zgodziłeś się ciągnąć mnie za sobą. Postaram się być mała i niewidoczna, ale nie pozbędziesz się mnie.
Wszyscy trzej mężczyźni uśmiechali się. Indra zawsze czuła się świetnie w ich towarzystwie.
W tej samej chwili rozległ się sygnał i Ram z Rokiem otworzyli ledwo widoczną bramę.
Znowu trzeba będzie wejść w ten huczący kocioł pełen wichru, wody i ciemności, pomyślała Indra z cichutkim westchnieniem. Za nic na świecie jednak nie wyrzekłaby się udziału w tej wyprawie.
Najwidoczniej ekspedycja została starannie przygotowana, wszyscy znali teraz swoje miejsca. Indra szła krok w krok za Dolgiem, deptała mu czasem po piętach, przyspieszając w obawie, że mogłaby zostać w tyle. Nie zapalono ani jednej latarni, chodziło widocznie o to, by wejść do Nowej Atlantydy niepostrzeżenie.
W czole pochodu pojawiły się jakieś problemy i wszyscy stanęli. Dolg i Indra znaleźli spokojną niszę, gdzie nie było słychać tak bardzo huku wiatru i wzburzonej wody.
– Uff, to naprawdę męczące – rzekła otwarcie.
– Chyba nie aż tak jak twoja praca z Reno, prawda?
– Rzeczywiście, masz rację. Wolę wzburzone morze i sztormy niż tego małego nędznika.
Dolg uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał.
– Jesteśmy zmartwieni. Ram powiada, że dokonałaś cudów z tym chłopcem, ale to wciąż jeszcze za mało. Nie możemy brać ze sobą do Gór Czarnych takiego rozpuszczonego, aroganckiego bachora. Nie może się też znaleźć w pobliżu Słońca, które ze sobą weźmiemy, bo byłoby jeszcze gorzej, i mogę ci zagwarantować, że on nie podejdzie do jasnego źródła.
– Tylko Shira może to zrobić. I ty.
– Nie, nie – uśmiechnął się ze smutkiem. – Farangil w moich rękach unicestwił zbyt wiele ludzkich istnień.