– Ale czy nikt z was nie wiedział, co to znamię oznacza? Ani że urodziłeś się we właściwym dniu?
Oko Nocy sprawiał wrażenie zbitego z tropu.
– Ja nigdy nie słyszałem o żadnym wybranym, dopiero teraz niedawno… Myślę, że nie wiedział tego nikt w Królestwie Światła, z wyjątkiem was i Strażników, którzy znali wszystkie znaki i w ogóle. W każdym razie nikt z naszego plemienia.
– Chcieliśmy okazać wam szacunek i nigdy nie pytaliśmy, czy nie ma wśród was wybranego – powiedział Talornin z nieprzyjemnym grymasem. Szybko się jednak opanował. – Ty i twoi rodzice będziecie musieli naturalnie przejść przez wszystkie pozostałe próby, zanim stwierdzimy, że to właśnie ty jesteś wybranym. Ale wcale w to nie wątpię.
– Nie musieliśmy odbywać tej idiotycznej wyprawy do Nowej Atlantydy – westchnęła Indra.
– Właściwie nie – przyznał Talornin jakby nieobecny. Patrzył wprost na nią, a Indra z trudem znosiła jego surowy wzrok. – Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, prawda?
– Wiem – odparła starając się, by jej głos nie zabrzmiał niepewnie, choć właśnie tak się czuła. – Może uda nam się przynajmniej uratować tutejszych mieszkańców.
– Jednak zawsze znajdą się tacy, którzy wpadną prosto w objęcia żołnierzy – rzekł Talornin przez zęby, a Indra pragnęła stać się jak najmniejsza, przemienić się w maleńkiego mola, który odlatuje i staje się niewidzialny.
Aż do tej chwili inwazja dokonywała się w tajemnicy, a żołnierze, którzy zaskoczyli Indrę i Oko Nocy, zostali wywiezieni w miejsce, skąd nie mogli przekazać żadnej wiadomości.
Nadchodziły też informacje z innych wiosek. W wielu z nich mieszkańcy sami oddzielili popleczników władz od ludzi uczciwych. Bardzo im były w tym pomocne duchy Ludzi Lodu. Niektóre duchy, jak na przykład radosne wiedźmy: Sol, Ingrid oraz Halkatla, i chłopcy: Kolgrim, Trond oraz wielkolud Ulvhedin, poczynały sobie tak okrutnie ze zwolennikami Jego Niepokalanej Wysokości, że w końcu Cień, który dowodził oddziałem duchów, musiał przywołać je do porządku.
Żywi mieszkańcy Królestwa Światła niekiedy miewali kłopoty z rozstrzygnięciem, na kim tak naprawdę można polegać. Niektórzy z udręczonych poddanych Niepokalanego bali się konsekwencji i pomagali bez specjalnego zapału. Nawet jeśli teraz nie zamierzali donieść o tym, co się dzieje, mogli to zrobić w przyszłości pod presją wydarzeń.
Większość jednak wydawała radosne okrzyki wojenne, co dawało Strażnikom do myślenia. Jori i Armas musieli nawet powstrzymać jakiegoś starca, który zamierzał w pojedynkę rzucić się na podbój znienawidzonych wojskowych koszar w swojej wsi. Że jest starcem, można było poznać po symbolach, jakie nosili wszyscy Atlantydzi, poza tym świadczył o tym jego wygląd. Strażnicy mieli mnóstwo pracy ze stłumieniem zapału u młodych chłopców i dziewcząt ze wsi. W którymś miejscu trzeba było wezwać samego Księcia Słońca. Dopiero on zdołał ostudzić nawet najbardziej rozjuszonych. Radość z tego, że widzą starego władcę, wyciskała im łzy z oczu, Książę Słońca był legendą podobnie jak jego wspaniali współpracownicy, wciąż pamiętano czasy ich rządów w państwie, zanim fanatycy czystości uczynili życie obywateli Nowej Atlantydy trudnym do zniesienia.
Książę Słońca unosił w geście błogosławieństwa ręce nad nieszczęsnymi mieszkańcami swego kraju, w jego roześmianych oczach ukazały się również łzy radości. To była wielka chwila w jego życiu.
Trzej Przyjaciele Porządku, którzy awansowali teraz do godności Bielszego, Najbielszego i Najbielszego ze Wszystkich, nie zdążyli jeszcze uzgodnić, kto ma zostać nowym Białym. A poza tym, kim właściwie był Bielszy, „bielszy niż…”?
Doszło do wielu ostrych kłótni. Trzaskano drzwiami, raz nawet tak mocno, że kawałek tynku odpadł od ściany i dwaj pozostali starcy patrzyli zszokowani na nie mający sobie równych wandalizm. Jego Niepokalaność dowiedział się o nieszczęściu od swoich zaufanych sług, doznał prawdziwego wstrząsu i zrobił się chory na myśl o zeszpeconej ścianie. Nawet raz zwymiotował, a służący gorzko pożałował donosicielstwa. Bo to on musiał potem sprzątać. Na szczęście dla Najbielszego, który wywołał tę szkodę, Jego Niepokalaność nie był w stanie rozmawiać o tym natychmiast, więc straszny wandal został ukarany jedynie jego wyniosłym milczeniem.
Wszyscy trzej biali starcy pilnowali się nawzajem, obawiając się jakiegoś przewrotu. Żaden nowy Biały nie został wyznaczony, przynajmniej do dnia, w którym Królestwo Światła dokonało inwazji na Nową Atlantydę. Bardzo długo udało się utrzymać atak w tajemnicy. Czterej wielcy – Jego Niepokalana Wysokość oraz trzej wasale – czuli się bezpieczni, nie domyślali się żadnego zagrożenia. Z zadowoleniem oceniali stan państwa, cieszyli się, że udało im się pozbyć tego nieznośnego wybranego chłopca i z tego, że delegacja Królestwa Światła wróciła do domu, co prawda dość wzburzona – zupełnie niepotrzebnie i bez powodu. W każdym razie żadnych Obcych na Południu już nie było.
Znowu można było spokojnie zarządzać państwem.
W małej przygranicznej wiosce przybysze zaczęli się uspokajać po szoku, w jaki wprawił ich Oko Nocy.
Wzrok Indry szukał wzroku Rama, ale on, wyprostowany, spoglądał w inną stronę. Twarz miał dużo surowszą niż kiedykolwiek przedtem, ale w jego zupełnie czarnych oczach kryło się coś jakby żal. Indra nie rozumiała tego, bo nawet jeśli bardzo był wzburzony sensacją w związku z Okiem Nocy, to w jakiś sposób wyczuwała, że Ram zwraca się przeciwko niej.
Czym zawiniła, że wywołała tego rodzaju reakcję?
W chwilę potem napotkała wzrok Talornina i zaczęła się domyślać, o co chodzi. We wzroku głównodowodzącego dostrzegała gniew i ostrzeżenie. „Trzymaj się z daleka od Rama”, zdawało się mówić spojrzenie tego wysokiego Obcego, który nad nią górował.
Czy Ram również otrzymał takie ostrzeżenie?
To by wiele wyjaśniało.
Ale przecież Ram nigdy nie okazał większego zainteresowania Indrą? Życzliwy, troskliwy, owszem, ale tak odnosił się do wszystkich. Niekiedy nawet okazywał zniecierpliwienie właśnie jej.
Nie, wyobraża sobie zbyt wiele, nie można się kierować wyłącznie wyrazem twarzy innych. Powinna się bardziej skoncentrować na zadaniu, zamiast przeżywać swoje dość nieracjonalne zmartwienia.
Wyszli z małej wioski, którą uznali za oczyszczoną ze zwolenników białych. Wszyscy zebrali się za wsią na łące i Indra ze zdumieniem stwierdziła, jak wielu ich tutaj jest. Wysłannicy Królestwa Światła stanowili ledwie małą cząstkę gromady. Widziała blade, wyniszczone twarze Atlantydów, w których pojawiała się niepewna jeszcze nadzieja.
To się musi udać, myślała zmartwiona. Jeśli coś zepsujemy, będzie to szkoda nie do naprawienia.
Talornin odwołał Rama na bok.
– Myślałem o tym, o czym rozmawialiśmy. Nie wiem, czy to najwłaściwszy moment, by wracać do tego właśnie teraz, ale wiesz przecież, że Oliveiro da Silva cierpi na głęboką melancholię? Potrzebna mu jest kobieta, żona. Indra byłaby dla niego odpowiednią kandydatką. Porozmawiaj z nią o tym!
– Nie mogę. Już i tak wystarczająco ją zraniłem.
– A czy to mogłoby ją zranić? Myślę o tym, byś ją poprosił o wypełnienie zadania, to dla niej zaszczyt. Ona zupełnie nic nie robi. Przedstaw ich sobie nawzajem i postaraj się, by go trochę rozweseliła, a resztę zostawmy naturze. Poza tym uważam, że Indry nie można zranić. Ona jest odporna.
Ram czuł, że narasta w nim gniew. Był tak wstrząśnięty, że nie potrafił odpowiedzieć spokojnie. Dlatego milczał. Spojrzał na dziewczynę, która żartowała z Okiem Nocy i Dolgiem. Twarz miała pogodną jak zawsze, ale Rama nie dało się oszukać. Poznał już jej wrażliwość, która wzruszyła go do głębi.