Выбрать главу

– I ja mam go ożywić? Chcecie, żeby się mną zainteresował? – zapytała Indra wprost.

Rok nie chciał mówić, że ich zamiary są dokładnie odwrotne: pragną, żeby to ona się nim zainteresowała. Zamiast tego oznajmił:

– Tak daleko w przyszłość nie wybiegamy. Chcemy tylko, żebyś stała się jego powiernicą. Żebyś wybadała, co go gnębi. I, jak powiedziałem, tchnęła w niego trochę radości życia, jeśli to możliwe.

Indra zastanawiała się.

– Najpierw najbardziej obrzydliwe, diabelskie dziecko na świecie, potem facet cierpiący na weltschmerz, w najgorszym razie borykający się z kłopotami trawiennymi. Czy raz nie mogłabym otrzymać jakiegoś porządnego zadania?

Rok nie odpowiedział. Czekał.

– Mówisz „my” – rzekła Indra. – Co to za wy życzycie sobie, bym podejmowała się tych arcyprzyjemnych obowiązków?

– My, których troską jest dobro wszystkich mieszkańców kraju. Twoje również.

– A kim są ci, którzy tak szczerze pragną mego dobra?

Uparta dziewczyna!

– Niektórzy Obcy. Niektórzy Strażnicy. Spora grupa. Jesteśmy zatroskani da Silvą. Wymyka się nam spod kontroli.

Indra nie mogła zapytać wprost, czy Ram lub Talornin należą do tej grupy. Skinęła głową i uśmiechnęła się bohatersko.

– All right. Otoczę tego Oliveiro ciepłem i macierzyńską troskliwością. Utonie w mojej serdeczności.

– Dziękuję, najwyższa pora na to – zakończył Rok z ulgą. – Myślę jednak, że powinienem już pójść.

Tak zwany szpital sprawiał wrażenie, jakby stał pusty i porzucony całymi latami, wskazywał na to zwłaszcza kompletny brak jakiejkolwiek aparatury. Chociaż tu i ówdzie dostrzegało się jakieś oznaki, że mimo wszystko korzystano z jego pomieszczeń, i to całkiem niedawno. Ale oznaki te nie budziły przyjemnych skojarzeń. Grube skórzane pasy do wiązania niepokornych pacjentów. Ślady krwi na ścianach i suficie.

Indra została ulokowana w tym samym pokoju co Dolg i Oko Nocy oraz kilkoro najstarszych, szlachetnych Atlantydów. Jeden ze Strażników położył się tuż przy drzwiach, by trzymać straż.

Indra i Dolg leżeli, opierając się o siebie plecami. Musieli dzielić łóżko, ale Dolg uważany był powszechnie za młodzieńca absolutnie niegroźnego dla dziewczęcej cnoty. Leżeli na gołym materacu, czego Indra nienawidziła, budziło to w niej tę samą nerwowość, co w Taran sucha ziemia na palcach. Indra ściągnęła jakąś pelerynę Strażnika, wiszącą na oparciu krzesła, i okryła nią materac.

Odwróciła się na plecy.

– Dolg, śpisz?

On również leżał na plecach.

– Nie.

Rozmawiali szeptem, by nie przeszkadzać śpiącym dookoła.

– Dolg… wybaczysz mi bardzo osobiste pytanie?

Spostrzegła, że tamten uśmiechnął się smutno.

– Czy mogą być jakieś osobiste pytania do mnie?

– Och, mnóstwo – szepnęła szczerze. – Nikt przecież nie jest tak wyjątkowy jak ty!

– Dziękuję, Indro, to najpiękniejszy komplement, jaki mogłem usłyszeć. Bo ja czuję się tak, jakbym był cieniem. Ani ptak, ani ryba, ani nic pośrodku. Ale miałaś zadawać pytania, zniosę to cierpliwie.

Wahała się.

– To nie takie łatwe. I nie wolno ci się ze mnie śmiać. Zresztą, owszem, możesz się śmiać. Lepsze to niż gdybyś miał przyłożyć mi po głowie.

– Ani się nie będę śmiał, ani cię bił.

– Ani nie będziesz smutny – dokończyła Indra.

Dolg wciągnął głęboko powietrze.

– Dolg, jak to jest, kiedy się jest mieszańcem człowieka i Lemura?

Pytanie zdumiało go. Milczał długo. Potem popatrzył na dziewczynę badawczo.

– Co ja mam odpowiedzieć? Przede wszystkim nie jestem mieszańcem we właściwym rozumieniu tego słowa.

– Wiem. Móri i Tiril są twoimi prawdziwymi, biologicznymi rodzicami, nie masz domieszki obcej krwi. To Cień dodał trochę krwi Lemurów do krwi twojego ojca, prawda?

– I nie tylko to. W tym napoju, który ojciec wypił, było jeszcze więcej składników. Skłoniono go do tego podstępem. Duchy też dodały swoje, jakieś zioła i nie wiem co jeszcze. Myślę, że dołączono też trochę cech Obcych. Najważniejsza jednak była krew Lemurów, tak.

Indra czekała. Nie odpowiedział jej jeszcze na główne pytanie.

– Nie mam pojęcia, co mógłbym ci powiedzieć, Indro. Dlaczego chcesz to wiedzieć?

– Z powodów osobistych.

Znowu zaczął jej się uważnie przyglądać, a potem potrząsnął głową.

Indra wybuchnęła niecierpliwie:

– Chodzi mi o to, czy byłeś narażony na nieprzyjemności ze strony innych? Czy byłeś prześladowany, źle traktowany? Odrzucany? Nie, zresztą, zapomnij o tym ostatnim, odrzucany nigdy nie byłeś, wprost przeciwnie. Jesteś przecież Dolgiem. Bohaterem, którego wszyscy podziwiają. Ale czy byłeś w jakiś sposób prześladowany z powodu swego pochodzenia?

– Nieee – odparł przeciągle. – Chociaż tak, przez kilku nieuświadomionych mieszkańców miasta nieprzystosowanych. Ale właściwie to rzadko tam bywam.

– Więc nikt w Królestwie Światła nigdy nie robił żadnych złośliwych uwag pod twoim adresem, nikt cię nie zaczepiał?

– Nikt nigdy.

Indra odetchnęła tak gwałtownie, że Dolg domyślił się, jak bardzo była spięta.

– W porządku. To o co im właściwie chodzi?

– Teraz nie wiem, o kim mówisz.

– To w dalszym ciągu bardzo osobista sprawa.

Dolg powiedział wolno:

– Indra, znalazłaś się w kłopotach?

– O co ci chodzi? – syknęła ze złością.

– Twoje pytania… na to wskazują.

Zrobiła się płomiennie czerwona. Dolg nigdy nie widział, by jej bladozłocista cera się rumieniła. Ale teraz tak właśnie było.

– Dolg, zapewniam cię! Odkąd przybyłam do Królestwa Światła, żyłam w cnocie aż do granic patosu.

Potem westchnęła.

– Mam rzeczywiście bardzo trudny dylemat. Wyciągasz pośpieszne wnioski, ale Talornin i inni potężni mężowie wmawiają mi z uporem, że ktoś z rodu ludzkiego nie powinien się zakochiwać w Lemurze.

No więc zostało powiedziane. Odczuła to jako ulgę. Jej tajemnica będzie u Dolga bezpieczna.

– A ty się właśnie zakochałaś?

– Niestety tak. Bez pamięci.

Nastało dłuższe milczenie. W końcu Dolg wypowiedział cudowne słowa:

– On także nie jest niezainteresowany.

Indra zarzuciła mu ręce na szyję i uściskała go z całych sił, wzruszona i pełna wdzięczności, chociaż jej zachowanie wprawiło go w zakłopotanie. Obcy ludzie nie rozpieszczali go takimi gestami.

Oboje mieli błyszczące oczy, oboje odczuwali ciche głębokie szczęście.

– Dolg, jeszcze jedno pytanie: kim jest Oliveiro da Silva?

Dolg szukał w pamięci.

– Słyszałem to nazwisko… To jakiś Hiszpan? Czy Portugalczyk, nazwisko na to wskazuje. Może pochodzi z Ameryki Południowej, tam jest wielu da Silva, co oznacza „z lasu”. Określano tak przeważnie pochodzących z Afryki niewolników, którzy jeszcze nie posiadali nazwisk rodowych. W naszych czasach da Silva to bardzo szacowne miano, nosi je wiele znamienitych rodzin.

– Więc… On jest biały czy czarny?

– Trudno mi powiedzieć. Ach, owszem, już wiem! Spotkałem go kiedyś, jest urzędnikiem w jednym z deparlamentów. To bardzo urodziwy młody mężczyzna o zlocistobrązowej skórze, czarnych niczym węgiel włosach i ciemnych oczach tak, że trudno powiedzieć, jakie jest jego pochodzenie. To prawdopodobnie Kreol z afrykańską domieszką. Czy kolor skóry ma jakieś znaczenie?

– Dla mnie nie.

– Wiedziałem o tym. Tylko trudno pojąć, że taki urodziwy mężczyzna chodzi, jakby prosił o wybaczenie, że żyje. Trochę też irytujący jest sposób, w jaki stara się, że tak powiem, zniknąć w tłumie. Dlaczego o niego pytasz?