– Och…
Nic więcej Indra nie zdążyła powiedzieć, bo jakiś syczący głos zapytał, czy nie mogliby się w końcu uciszyć. Zamilkli z uczuciem winy i odwrócili się znowu do siebie plecami.
Indra poszukała dłoni Dolga i znalazła. Uścisnęła ją serdecznie, a on odwzajemnił uścisk. Oboje mieli nieczyste sumienie, ponieważ przeszkadzali innym.
Dziewczyna usłyszała jeszcze, że Dolg tłumi śmiech. Kochany Dolg, jaki to wspaniały przyjaciel!
Wielka grupa w milczeniu i z powagą przygotowywała się do wyprawy na stolicę wczesnym rankiem następnego dnia. Nikt nie mógł zobaczyć, jak wojownicy ruszają konno przez pola lub jadą gondolą, wysłano więc duchy, by im oczyściły drogę.
W pewnej chwili trzy wiedźmy: Sol, Ingrid i Halkatla, zobaczyły nieoczekiwanie trzech żołnierzy, którzy najwyraźniej wyprawiali się gdzieś wieczorem na własną rękę. Wiedźmy szybko ustaliły, że są to zwolennicy Jego Niepokalanej Wysokości, i w ich oczach pojawiły się diabelskie błyski.
Najpierw, niewidzialne, podkradły się do żołnierzy, którzy nieoczekiwanie poczuli jakby małe rączki, dotykające ich w najbardziej wrażliwym miejscu.
Mężczyźni spoglądali po sobie z poczuciem winy. Co to się dzieje, jak to możliwe, że mają takie przejmujące zwidy?
Kiedy jednak spostrzegli, że wszyscy trzej przeżywają to samo, jeden z nich powiedział:
– Co do cholery…? Słuchajcie, ja mam wzwód!
– Ja też – przyznał drugi. – I to straszny!
– Coś musi być w tutejszej atmosferze, ratunku, ja mu…
Przerwał i patrzył przed siebie. Na łagodnym zboczu przed nimi leżały trzy piękne kobiety o lśniących oczach i białej skórze.
Mężczyźni byli tak podnieceni, że nie mogli trzeźwo myśleć. Pośpiesznie zdarli z siebie bluzy i spodnie, a dziewczyny sprawiały wrażenie, że nie mają nic przeciwko miłosnym igraszkom.
Halkatla nie chciała zdradzać Runego, odsunęła się więc na bok i niezauważalnie zamieniła miejscami z Tobbą, która pod wpływem Świętego Słońca stała się młodą pięknością. Tobba, kiedyś naprawdę zła wiedźma, z latami złagodniała i nawet bywała „sympatyczna”, jeśli tego chciała. Teraz na chwilę wróciła do dawnej natury.
Jej żołnierz był zbyt rozpalony, by zwrócić uwagę na tę nieoczekiwaną zamianę, a poza tym zbyt zajęty swoim przyrodzeniem. Z chętną pomocą wiedźmy udało mu się dotrzeć do celu i uważał, że znalazł się po prostu w raju. Rozlegające się nad zboczem jęki wskazywały, że kamraci doznają równie wspaniałych uniesień.
– Nie musimy ich mordować – mruknęła Ingrid.
– Nie, możemy dać im taką nauczkę, że nigdy tego nie zapomną – odparła Sol równie cicho. Tobba zachichotała.
Tymczasem Halkatla zabrała ubrania żołnierzy i starannie je ukryła. Mężczyźni pracowali jak opętani. Nigdy nie mieli wspanialszych kobiet, byli wprost nienasyceni…
W końcu jednak siły zaczęły ich opuszczać. W żaden sposób nie mogli osiągnąć ostatecznej ekstazy, wciąż musieli powtarzać te same ruchy. Śmiertelnie utrudzeni, próbowali zrobić małą przerwę, ale okazało się to niemożliwe. Wszystko przypominało szaleńczy taniec, do którego przygrywa sam szatan i nikt nie może przestać wirować. To tutaj było trochę innym rodzajem tańca, zaczynał się on w niebie, a kończył w piekle. Kobiety obracały ich na wszystkie strony, raz były na wierzchu, raz pod spodem, a mężczyźni nic nie mogli zrobić. Nie mieli już sił, wyglądali jak szmaciane kukły, ale ich biodra wciąż nieprzerwanie unosiły się i opadały. Wreszcie zaczęli krzyczeć z rozpaczy i przerażenia.
– Bardzo przyjemne zadanie, muszę przyznać – powiedziała Sol do Ingrid.
– Owszem, ale na dłużej nudne.
– Oczywiście! Ci faceci nie mają żadnej fantazji.
– Kiepscy kochankowie – zdecydowała Tobba. – Czy myślicie, że mają już dość?
Popatrzyły na swoje ofiary. Żołnierze gotowi byli jednak protestować i twierdzić, że są najlepszymi kochankami na świecie, bo któryż mężczyzna tak nie uważa, ale nie byli w stanie wykrztusić ani słowa ze zmęczenia, chcieli po prostu przestać. Jeden z nich całkiem opadł z sił, potem drugi, a w końcu i trzeci.
Wiedźmy wstały i zostawiły ich, leżących bez przytomności na trawie.
– Tak jak powiedziałaś, Tobba, marni kochankowie – rzekła Sol z lekkim obrzydzeniem.
Potem wygładziły spódnice i odleciały w swoją stronę. Ci żołnierze przez najbliższe dni nikomu nie zagrożą.
Droga dla buntowników stała otworem.
19
Indrze pozwolono jechać gondolą, tą starą, rozpadającą się, wciąż łataną i naprawianą, która w końcu została pięknie odmalowana. Dziewczyna siedziała razem z Dolgiem i Okiem Nocy, którym teraz wszyscy się zajmowali. Młodzi zachwycali się małymi, szybkimi konikami, które niosły pełnych zapału Atlantydów z okolicznych wiosek. Indra machała im radośnie, kiedy przejeżdżali obok, a jeźdźcy odpowiadali jej tym samym.
Trójka przyjaciół nie zabrała się pierwszym kursem gondoli, ważniejsze było, by Strażnicy i Obcy jak najszybciej dotarli na miejsce i mogli skontrolować, czy wszystko jest w porządku.
Indra widziała również gromady ludzi, biegnących w kierunku stolicy. Wiedziała, że kraj został oczyszczony ze szkodliwych elementów. Zwolennicy białych zostali zamknięci w aresztach, by Marco, Uriel i Dolg mogli usunąć z ich umysłów wszelkie głupie myśli na temat terroru i fanatyzmu.
Och, gdyby tak na zewnętrznym świecie działali tego rodzaju czarodzieje, myślała. Iluż bezsensownym wojnom można by zapobiec w ten sposób? Ilu głupich dyktatorów można by było pozbawić władzy? Ile ludzkich istnień zostałoby oszczędzonych, ile beznadziejnych wojen religijnych by się nie rozpętało. Marco zdołałby pewnie obrzydzić im słowo „władza”.
Nie, to zbyt wielkie wymagania…
W pewnym momencie jeden z Atlantydów zwrócił uwagę Indry na jakichś ludzi leżących niedaleko drogi na ziemi. Jak się okazało, byli to trzej żołnierze, wszyscy w bardzo nieprzyzwoitych pozycjach, bez spodni, bezwstydnie obnażeni i najwyraźniej martwi.
– Co to jest, u licha! – wybuchnęła Indra. – Kto tutaj działał?
– Przecież nie mieliśmy mordować – rzekł Dolg.
Atlantyda wyjaśnił:
– Oni nie są martwi, widziałem, że jeden z nich się poruszał. Ale ktoś musiał dać im porządną nauczkę!
– Duchy – mruknął Dolg. – Tutaj swoje obowiązki wypełniały Sol i jej koleżanki. To z pewnością ona odpowie za to tutaj, chociaż muszę przyznać, że pomysł nie jest głupi.
Dawno już minęli leżących, lecz ich obraz wciąż tkwił Indrze w pamięci. Dolg tylko rzucił na żołnierzy okiem i zaraz się odwrócił, ponieważ erotyka nie leżała w sferze jego zainteresowań. Może właśnie dlatego mógł tak swobodnie rozmawiać o tym, co się stało.
Szalona Sol, myślała Indra. Co oni właściwie zrobili, puszczając nie pilnowane przez nikogo duchy do Nowej Atlantydy? Jakie nieszczęścia mogą spowodować inne duchy?
Otrząsnęła się z rozmyślań i patrzyła teraz na piękny świat dokoła, w którym nic nie mogło rosnąć swobodnie. Patrzyła na wytyczone pod sznurek alejki, przy których drzewa zostały identycznie przystrzyżone, widziała pola, na których bruzdy wytyczano chyba przy użyciu linijki, i krawędzie rowów, z których usunięto wszelkie piękne chwasty, takie jak maki, kąkole i margerytki, i pomyślała o bujnej roślinności w Królestwie Światła, pokrywającej wszystkie rowy i zbocza. Z żalem pomyślała o straszliwych zniszczeniach, jakich dokonano w Nowej Atlantydzie.
Wietrzyk wywołany pędem gondoli chłodził rozpalone czoło Indry. Dobrze jej robiły także myśli o kraju, który mieli wyzwolić. Jak dotychczas wszystko odbywało się bezboleśnie, nie polała się jeszcze krew, dokonujące się zmiany nie wzbudzały niczyjej uwagi. Wkład Madragów był nadzwyczajny, to oni wyeliminowali wszelkie możliwości porozumiewania się pomiędzy poszczególnymi miejscowościami. Indra nie widziała jeszcze niezdarnych, ale niezwykle serdecznych Madragów, wiedziała jednak, że tutaj są i pracują w ciszy.