Przyjemnie było myśleć o czym innym, wtedy tęsknota nie dokuczała jej tak bardzo. Tego ranka widziała Rama jedynie z daleka, i to przelotnie, dostrzegła jego dumną sylwetkę w otoczeniu Strażników, kiedy mieli ruszać w drogę. O ile wiedziała, on też nie szukał jej w tłumie.
Nie, zresztą dlaczego miałby to robić? Ona jest dla niego jedynie przeszkodą, czymś w rodzaju włosa w zupie.
Mimo wszystko próbowała sobie wyobrażać, że coś bardzo pięknego istnieje między nimi. Coś niewypowiedzianego, pozbawionego nazwy. Chociaż on niczego takiego nie dawał jej do zrozumienia. Ale Dolg powiedział… Nie, Dolg się pomylił!
Niemal idealne miasto, jakim była stolica, mieniło się przed nimi jasną bielą. Indra zaczynała odczuwać tremę. Teraz lub nigdy! Właściwie to najchętniej uniknęłaby ostatecznych rozrachunków z trzema białymi i obrzydliwym starym, którego nazywała Wyszorowaną do Czysta Wysokością.
Ale ludzka wieczna ciekawość i pragnienie przygód zwyciężyły również tym razem. A poza tym Indra miała do wypełnienia zadanie. Po kryjomu dotknęła palcami małego dyktafonu.
Podczas gdy sojusznicy w pałacu rozpoznawali teren, by się upewnić, czy nie zostali tam jeszcze jacyś ludzie wierni rządowi, którzy mogliby ich zaskoczyć i przed czasem ujawnić plany, „grupa szturmowa” czekała w bramie.
Nie było ich tu wielu, za to sami najpotężniejsi. Sześciu Strażników, wliczając w to Rama i Talornina, Strażnik Góry i Strażnik Słońca, Dolg, Marco i Móri. Dalej Nataniel, Oko Nocy i Indra, której pozwolono przyjechać dlatego, że Dolg o to prosił, i pewnie dlatego, że nie istniała właściwie możliwość ulokowania jej w innym miejscu.
Nie było ani Joriego, ani Armasa, oni z pozostałymi Strażnikami i pełnymi zapału duchami próbowali utrzymać gromadę żądnych zemsty obywateli z dala od pałacu. Z najdawniejszych Atlantydów przybył Książę Słońca z małżonką oraz ich najbliższa rodzina. Poproszono ich jednak, by czekali. Pierwsze uderzenie Talornin chciał wziąć na siebie.
Ram minął ją wraz z kilkoma Strażnikami, pozdrowił lekkim skinieniem głowy, bezosobowo i bez uśmiechu.
Indra czuła się dość żałośnie, zwłaszcza że wiele trudu kosztowało ją wynajdywanie replik na złośliwe komentarze Oka Nocy.
Rozglądała się wokół po pomieszczeniu, wspaniałym jak zresztą wszystko w tym pałacu. Znajdowali się w starej części gmachu. Nie było tu polerowanych marmurów, ściany zbudowano z tłuczonego kamienia.
Indra miała ze sobą swój mały aparat fotograficzny i robiła od czasu do czasu po kryjomu zdjęcia. Teraz sfotografowała groteskowy relief wysoko na ścianie nad portalem wiodącym do wewnętrznych części pałacu. Tamtych pomieszczeń nikt nie znał, nawet Książę Słońca, ponieważ były zupełnie nowe.
– Oj, oj – szepnął Nataniel stojący u jej boku. – Indra, coś ty zrobiła?
Z poczuciem winy wsunęła aparat do kieszeni.
– Czy fotografowanie tutaj jest zakazane?
– Nie, ale zobacz, co to jest?
Kątem oka dostrzegła, że Ram się im przygląda i słucha rozmowy.
– Ten stary relief? – zapytała.
– Zobacz tylko, co przedstawia – uśmiechnął się Nataniel. – Takie obrazy wstrętnych czarownic nad portalami budynków nazywane były „kamieniami złego oka”. Niekiedy też „czarownicą zamku”. Dokładnie taki sam relief widziałem na Irlandii, w Kilkea Castle.
– Ale tu nie ma żadnej czarownicy, po prostu kilka postaci na…
Jej nieśmiały protest zgasł, kiedy przyjrzała się uważniej dziełu sztuki. To straszne. I tak ociekające erotyką, że przez chwilę nie mogła oderwać oczu od wizerunku.
Znajdowała się tam ludzka postać, z pewnością kobieca, bo mimo że paskudna twarz z wytrzeszczonymi oczyma ukryta była we włosach, to owa wstrętna figura miała piersi i jakiś kogut dziobał jedną z nich, jakby chciał wyssać z niej mleko. Wiedźma siedziała na kolanach innej istoty o ludzkim ciele, ale z wilczą głową z ogromnymi kłami. Istota owa skierowała fallus właśnie ku kobiecie. Obok niej stało stworzenie podobne do konia, a może do dużego psa, i wbijało zęby w jej plecy; również ta istota miała członek skierowany ku udom kobiety. Swobodna postawa czarownicy wyraźnie wskazywała, że nie chodzi tutaj o gwałt, raczej o radosne oczekiwanie.
Indra posłała Ramowi błyskawiczne zawstydzone spojrzenie. Na tysięczną część sekundy napotkała jego wzrok, bo on ją obserwował. Oboje równocześnie popatrzyli w bok.
Odwróciła się na pięcie i poszła na drugi koniec pomieszczenia.
Co wiedziała o „złym oku”? Że trzeba było w jakiś sposób chronić przed nim wzrok. W krajach śródziemnomorskich wyciągano w jego stronę palec wskazujący i mały palec niczym dwa rogi. W innych krajach… Tak, właśnie, wywieszano takie obrazy na zewnątrz domów i kościołów, tak że obraz odbijał złe spojrzenie, odsyłał je z powrotem do oka, z którego pochodziło i tym samym je unieszkodliwiał. Sądzono bowiem, że złe jest przyciągane przez wstrętne. To niesprawiedliwe i głupie, ale tego rodzaju myśli ludziom zawsze przychodziły do głowy, zwłaszcza na obszarach śródziemnomorskich. Zło i brzydota to jedna i ta sama sprawa. Z tego powodu wielu ludzi musiało podwójnie cierpieć z powodu swojej nie całkiem doskonałej urody.
Wszystko to oczywiście stare przesądy. Ale jednak… co się dzieje, gdy sfotografować taki wizerunek?
Prawdopodobnie nic. Dlaczego miałoby się coś dziać?
Czuła jednak podniecające mrowienie w ciele i musiała panować nad sobą, by już więcej nie spoglądać ani na relief, ani na Rama.
Na szczęście Talornin zarządził akcję. Wszystko było gotowe do ostatniej ofensywy.
Poprzedniego dnia Indra zapytała z irytacją, dlaczego po prostu nie wejdą do środka i nie zakomunikują starcom, iż teraz władzę przejmuje Książę Słońca, a tamci powinni się wynieść, ale Rok odpowiedział, że to nie takie proste. Nie bez przyczyny biali starcy i ich wstrętny najwyższy władca, Jego Niepokalana Wysokość, zdołali tak długo utrzymać władzę. Mają oni swoje sposoby. A do wnętrza pałacu nikt się nie przedostanie.
Jakimi to sposobami rozporządzali starcy, Rok nie wyjaśnił.
Trzej biali zadowoleni z siebie panowie leżeli przy niskim stole nakrytym do śniadania, kiedy ich godzina wybiła. Jego Niepokalana Wysokość drzemał i o niczym nie miał pojęcia.
Zaczęło się od niepewnych szeptów.
Komendant żołnierzy stacjonujących najbliżej białego pałacu przyszedł na chwilę do starców i zameldował, że tu i ówdzie słyszy się pogłoski.
– Pogłoski, pogłoski, czym są pogłoski? – rzekł Najbielszy ze Wszystkich z irytacją, dziobiąc przy tym widelcem jedzenie, którego próbował już służący.
– Niczym – odpowiedział wysoki oficer nerwowo.
Zaległa cisza. Sztućce białych stukały dyskretnie o talerze.
– No? – odezwał się Najbielszy ze Wszystkich, kiedy komendant miał już opuszczać salę jadalną. – Skąd pochodzą owe pogłoski? I czego dotyczą? Naruszenia dyscypliny? Winnych surowo ukarać!
Oficer przystanął i wyjaśnił:
– To były… bardzo nieprzyjemne pogłoski, Wasza Wysokość. Mnie przekazała je żona, która dowiedziała się od swojej szwagierki, a ta z kolei od przyjaciółki z innego miasta. Tylko że rozmowa telefoniczna została nagle przerwana. Wygląda na to, że nasz system telekomunikacyjny przestał działać.
– Nonsens – prychnął Bielszy.
– Babskie gadanie – rzekł Najbielszy ze Wszystkich z najwyższą pogardą. – No dobrze. I co z tego wynika?