Выбрать главу

Był też mimo wszystko trochę ciekawy, ów Najbielszy ze Wszystkich. Dwaj pozostali ułożyli jedzenie na talerzu w ozdobne desenie i symetryczne wzory, z pozoru nie zainteresowani, lecz wyciągali szyje i uszy, które były teraz wielkie niczym teleskopy.

Oficer powiedział:

– Że… że jakaś obca siła uwięziła niektórych obywateli. Wszyscy ci obywatele należą do najwierniejszych Waszym Wysokościom. Tak, to rzeczywiście śmieszna pogłoska, ale…

Najbielszy ze Wszystkich patrzył na niego z niesmakiem.

– Obca siła? – rzekł z wolna. – Czy znajduje się tutaj jakaś obca siła? Któż to może być? Królestwo Światła nie ma w ogóle sił zbrojnych, to zdegenerowani maniacy pokoju. W ogóle nie posiadają żadnej siły. A z zewnątrz, z Królestwa Ciemności? Nikt by się tu nie przedostał.

– Ja tylko przekazuję pogłoski, Wasza Wysokość.

– Daj temu spokój! Przynajmniej podczas śniadania. To twoje głupie gadanie całkiem odebrało mi apetyt!

Najbielszy zwrócił się cicho do komendanta:

– Zbadaj to wszystko dokładnie! I powiedz mi, co się dzieje. Mogę w każdej chwili przejąć dowodzenie.

Na te słowa dwaj pozostali biali rzucili się na niego z wymówkami. Cóż on sobie myśli? Czy zamierza przejąć władzę? Oni mają przecież takie same kwalifikacje!

Taka była sytuacja, w głębi pałacu, gdy w jego najświętszych pomieszczeniach, do których nikt niepowołany nie mógł wejść, rozległ się dzwonek alarmowy.

Wszyscy wielcy mężowie podskoczyli.

– Co to jest, co to jest? – gdakali.

Wszedł teraz do sali jadalnej służący z wewnętrznych pomieszczeń. Był trupio blady, po twarzy spływał mu pot.

– Do naszego miasta zbliża się ogromny tłum ludzi, są już bardzo blisko. To nasz własny naród! Zdrajcy!

– Ale gdzie są żołnierze? – wrzasnął histerycznie Bielszy.

– Albo zostali wzięci do niewoli, albo zdezerterowali – szepnął służący bezbarwnym głosem. – Zostaliśmy pozbawieni obrony.

– Ależ mamy obronę – rzekł Bielszy i ze złością wymierzył służącemu policzek. – Tutaj w pałacu. A jeśli naród nie ma obrony, to tym gorzej dla niego, najważniejsze, że my, jego przywódcy, jesteśmy chronieni.

Bielszy zapomniał, że naród nie potrzebuje żadnej ochrony. Bo to właśnie sam naród atakuje swoich niespecjalnie kochanych przywódców.

Jego Niepokalana Wysokość obudził się na dźwięk dzwonków alarmowych. Usiadł na posłaniu, nie mógł znaleźć swoich zębów i zaczął wściekle dzwonić na pielęgniarki.

Bez tych prymitywnych wyjmowanych zębów ów Stary człowiek wyglądał na tyle lat, ile w rzeczywistości miał. Pielęgniarki się nie pojawiły.

Dowiedziały się o buncie i przyłączyły do niego, podobnie jak większość tyranizowanych sług z otoczenia Jego Wypielęgnowanej Wysokości. Reszta uciekła i ukryła się.

Trzej biali byli lepiej chronieni. Każdy z nich miał własną ochronę złożoną z ludzi pełnych nadziei na uzyskanie pozycji Białego.

Poprzedni Najbielszy ze Wszystkich dawno został zapomniany. Tutaj nikt nie tracił czasu na sentymenty, tutaj chodziło o to, by jak najszybciej piąć się w górę. Choćby i po trupach.

Teraz do sali wemknęła się gwardia osobista Białych, niektórzy dlatego, by okazać swoją niezłomną lojalność, inni szukali u Wszechmocnych schronienia. Wiernych było nie więcej niż ośmiu, wszyscy uzbrojeni po zęby, każdy przepełniony nadzieją, że zostanie kolejnym Białym. Ta pozycja bowiem niosła ze sobą ogromne przywileje, pominąwszy już, że człowiek ją zajmujący mógł rządzić poddanymi jak chciał.

Stali teraz na baczność przed swoimi trzema panami w tak równym szeregu, jakby ich palce dotykały niewidzialnej linijki, nieustraszeni i w bezpiecznym przekonaniu, że Biali są niezastąpieni i że posiadają swoje tajemnicze sposoby. Patrzyli dobroczyńcom w oczy i czekali na upragnione słowa: „Niniejszym mianuję cię na nowego Białego, bowiem twoja lojalność jest bezgraniczna”. (A twoja zdolność do intryg jeszcze większa).

Ale żadne tego rodzaju słowa nie padły. Trzej starcy mieli dość kłopotu ze sprawą własnego bezpieczeństwa.

– Chrońcie nas! – zawołał Najbielszy. – Nie stójcie tak i nie gapcie się na nas! Czy nasi zaufani pozamykali wszystkie bramy?

Dwóch członków ochrony natychmiast ruszyło z miejsca, by wypełnić rozkaz, bowiem żadnych wiernych sług już w pałacu nie było.

Zaczęli jednak działać za późno. Intruzi znajdowali się już w gmachu i nie byli to żadni udręczeni poddani, których łatwo można złamać. Przybyli wysłannicy Królestwa Światła.

A na zewnątrz czekał przerażająco wielki tłum ludzi, których Strażnicy z największym trudem powstrzymywali przed atakiem na pałac.

20

Przybysze nie przejmowali się trzema białymi starcami. Szli wprost na wieżę. Do tego starego, odpowiedzialnego za wszelkie zło w kraju. Tam również nie było już nikogo lojalnego, weszli więc bez przeszkód. Starzec skulił się, ale ponieważ nie wiedział o masowej dezercji, zaczął wykrzykiwać:

– Ach, tak, Talornin, ty podstępny Obcy, ważyłeś się znowu wejść do mego królestwa? Nie pamiętasz, jak się to dla ciebie skończyło ostatnim razem? Moi wierni wasale przegonili cię kijami i wyrzucili z Nowej Atlantydy.

– Wówczas chodziło raczej o sprawy kultury – odparł Talornin krótko. – Nie chciałem zachowywać się nieprzyzwoicie w obcym kraju. Mogłem cię zmiażdżyć już wtedy, ale to by było poniżej mojej godności.

– Nie możesz mnie pokonać. Ja jestem Bogiem!

Talornin wodził wzrokiem ponad czołem Jego Niepokalanej Wysokości, przyglądał się starcowi od głów do stóp, poprzez powyginane, drżące kolana do kosmyków włosów w nosie oraz na czaszce, po czym powiedział chłodno:

– Nie zgrywaj się! Teraz moja cierpliwość została wyczerpana. Jeśli opuścisz dobrowolnie ten pałac i oddasz go Księciu Słońca, to nie zrobimy nic ani tobie, ani tobie podobnym.

– Nie istnieje już żaden Książę Słońca, nie liczy się nikt oprócz mnie! A ty nie masz prawa o niczym decydować w moim państwie!

– Nie, właściwie nie. Skoro jednak naród cierpi, to pora się wtrącić.

– Cierpi? Naród? A co to ma do rzeczy?

– Wszystko!

– Talornin, ty chcesz okupować mój kraj? Ale to…

Talornin podniósł ostrzegawczo dłoń.

– Nie będziemy okupować żadnego kraju. Przyszliśmy tu, by usunąć niegodnych przywódców.

– Ach, tak? Kogóż to?

– Ciebie, na przykład. I tych twoich trzech popleczników w idealnie czystych ubraniach. Biali na zewnątrz, czarni w środku. Już wystarczająco długo robiliście z tym krajem, co się wam podobało.

– Robiliśmy, co nam się podobało? – zaskrzeczał starzec. – Czy nie widzieliście, jaki to piękny i znakomicie utrzymany kraj? A ty pewnie zamierzasz osadzić tu jednego z twoich kompanów jako przywódcę, prawda? Może Rama?

– Nikogo nie chcę osadzać – odparł Talornin spokojnie. – My nie dokonujemy podboju. A teraz włóż zęby i przyjmij prawowitego wodza Nowej Atlantydy.

– Kto by to miał być? Chyba nie ten niewychowany chłopak, Reno?

Talornin nie odpowiedział, uczynił tylko ruch ręką i Rok otworzył tylne drzwi. Do wnętrza wszedł Książę Słońca i jego rodzina.

W końcu Jego Niepokalana Wysokość zaczął się domyślać, że sprawa jest poważna. Przerażony spoglądał na Księcia Słońca.

– Nie! Nie – jęknął. – Wy jesteście martwi! Wy nie istniejecie, ukryliśmy was daleko stąd, po prostu łżecie!

Książę Słońca zachowywał się z godnością.

– Wiemy, że to nie ty poleciłeś, by dawano nam trochę jedzenia, była to nędzna strawa, ale ten, kto ją nam podawał, nosił w sercu jakiś rodzaj miłosierdzia. Ta młoda dziewczyna tutaj, Indra, odnalazła nas, uratowała i znaleźliśmy się w Królestwie Światła, gdzie mogliśmy odzyskać siły. Jestem gotów przejąć moją dawną pozycję wodza Nowej Atlantydy.