– Jeśli ktoś teraz podsunie mi lusterko, to mu przyłożę – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Nic mi nie mówiłeś, Ram, o takich upokorzeniach.
– Och, wyglądasz pięknie – powiedział z naciskiem, ale kąciki ust mu drżały. Armas śmiał się bez żenady i Indra chciała mu dać prztyczka w nos, ale nie mogła się zdecydować.
Mężczyźni wyjęli z gondoli wielkie kufry i każdy wziął na ramię jeden z nich. Vida i Indra niosły pozostałe bagaże, zresztą bardzo lekkie. Indra domyślała się, że są w nich eleganckie ubrania uczestników ekspedycji. Wreszcie Ram dał znak, żeby ruszyli za nim.
Indra głęboko wciągnęła powietrze i przeszła przez bramę, którą Rok natychmiast za nimi zamknął. Dziewczyna miała problemy, by utrzymać się na nogach przy gwałtownym wietrze, który też stanowił źródło ogłuszającego huku. Wiatr nie był zimny, wiał jednak z obłąkaną siłą. Nareszcie mogła przyjrzeć się lepiej krajobrazowi. Wymarła, ale piękna natura, wszystko jakby wykonane z kawałków zniszczonego metalu. To, że właśnie metal przyszedł jej na myśl, spowodowały barwy. Czarnosine skały z czapami miedzianego koloru na szczytach, a wszystko skąpane w mrocznym świetle odbitym od Świętego Słońca, które zostało w Królestwie Światła. Nigdzie drzewa ani nawet źdźbła trawy.
– Czy to jest przejście? – krzyknęła do Rama. On bez słowa skinął głową, walcząc ze sztormem i ile sił przedzierając się naprzód ku poszarpanym wzgórzom.
W chwilę potem Indra spojrzała w dół, w mroczną, bezdenną czeluść, w której połyskliwie niebieskie, kłębiące się fale wzbijały w górę kłęby białej piany. Chwyciła się Rama.
– Gdzie ty widzisz ten błękit? – zapytał Armas, gdy Indra podzieliła się z nim swoimi obserwacjami.
– No tam – powiedziała, pokazując palcem. – Nie, rzeczywiście, masz rację, one są przecież granatowozielone, z połyskliwymi refleksami. Wspaniałe. Ratunku, zaraz upadnę na ziemię!
Armas patrzył na nią badawczo.
– Najpierw ujawniasz talenty poetyckie, a teraz wykazujesz znajomość kolorów godną artysty.
– Jestem specjalistką w różnych dziedzinach – oznajmiła Indra bez skrępowania.
Ram uśmiechnął się.
– Wiele o tobie słyszałem, Indro.
– I wszystko to prawda – odparła zuchwale. – Ale czy musimy stać w tej wichrowej grocie?
– Czekamy na sygnał, że wolno iść dalej.
Indra rozejrzała się wokół.
– Czy zapali się zielone światło?
To pytanie było tak głupie, że nie zasługiwało na odpowiedź.
Ukradkiem obserwowała profil przystojnego Armasa.
Może powinnam spróbować go uwieść, pomyślała. Już wiele czasu minęło od mojej ostatniej erotycznej przygody. Szczerze mówiąc, poznałam smak takich spraw w świecie zewnętrznym przed milionami lat. Tutaj od początku byłam przygnębiona i potwornie cnotliwa.
Uwieść Armasa? Tajemniczego syna Obcego. Myśl wydała jej się bardzo pociągająca. Był wysoki, urodziwy, niedostępny i trudny do przejrzenia. Podniecająca kombinacja.
Armas musiał zauważyć jej intensywne zainteresowanie, ponieważ zwrócił ku niej głowę, a ona pośpiesznie zawołała do Rama pod wiatr:
– Skąd się bierze ten potworny wicher? Przecież w głębi Ziemi nie powinno wiać.
– Pamiętacie z pewnością, że Jori i jego towarzysze zetknęli się z takim intensywnym wiatrem, siłą zbliżonym do orkanu, w Górach Czarnych – odpowiedział Ram tak, by wszyscy go słyszeli. – To miejsce nazywa się Przełęczą Wiatrów.
Potem wyjaśnił im z grubsza, na czym sprawa polega. Chodziło o ciśnienie atmosferyczne, o różnice między ciepłym powietrzem w Królestwie Światła i chłodnym w Królestwie Ciemności. Ram tłumaczył też, że początkowo mieli trudności, kiedy zabrali się do uporządkowania tych terenów, zdecydowali się więc wybudować konieczne pasaże, w których mogłyby się gromadzić wiatry i woda powstająca przy zetknięciu się ciepłego i zimnego powietrza pod różnym ciśnieniem. Wiatr został skierowany w te pasaże, a niepotrzebna woda tworzy tutaj własne niewielkie „morze”.
Indra nie zrozumiała nawet połowy tego, co mówił Ram, ale nie odważyła się o nic więcej pytać w tym zgromadzeniu złożonym z geniuszy.
Kilka sformułowań wbiło jej się w pamięć. Na przykład: „Byli zmuszeni do zagospodarowania południowych terenów”. Albo: „niezbędne pasaże”. Nie zdążyła jednak dowiedzieć się niczego więcej, bo nadszedł sygnał, na który czekali, chociaż ona ani go nie słyszała, ani nie widziała.
Wspaniale, pomyślała Indra, dobrze jest wyjść nareszcie z tej wichrowej groty. Bardzo szybko jednak zmieniła zdanie. Owa wichrowa grota, jak ją nazywała, była jedynie początkiem pasażu, w którym wicher wył i huczał. Starali się zachować równowagę, idąc przy stromej górskiej ścianie, lub przedzierali się naprzód przez wąskie i głębokie doliny, w których wiatr dmuchał ze zdwojoną siłą, a oni nie mieli się czego przytrzymać. Poocierali sobie dłonie do krwi na ostrych kamieniach i zaczęli przeklinać mrok, który gęstniał systematycznie w miarę, jak oddalali się od muru i od Królestwa Światła.
Znajdowali się teraz wysoko na wąziutkiej skalnej półce, ponad szumiącą wściekle wodą, gdy Vida uczyniła niewłaściwy krok i byłaby spadła na dół, gdyby Armas w ostatniej sekundzie nie złapał jej za ramię. Zresztą mało brakowało, a pociągnęłaby również jego za sobą, Ram jednak zdążył schwycić Armasa i uratował ich oboje. Tylko walizka, którą niosła Vida, potoczyła się w dół.
– Och, ubranie Indry – jęknęła.
– Mam nadzieję, że walizka zaraz się zatrzyma – powiedział Rok. – Nie słyszałem żadnego plaśnięcia. Nie słyszałem też, by odbijała się od skał.
– Co tam jakieś ubranie, jakie to ma znaczenie – rzekła Indra. – Najważniejsze, że ty nie spadłaś.
Pomogła Vidzie wydostać się znowu na górę, na ścieżkę, jeśli tak można nazwać ów wąziutki wijący się szlak.
– Te ubrania są ważne bardziej, niż chciałbym wierzyć – mruknął Ram tak cicho, że usłyszała go tylko Indra. Zastanawiała się, o co mu chodzi.
Rok wyjął reflektor i skierował go w stronę otchłani.
– O, patrzcie, walizka leży niedaleko. Zaraz spróbuję…
– Trzeba użyć sznura elfów – zdecydował Ram. – Dostałem kawałek od Dolga – wyjaśnił, widząc zdumioną minę Indry.
Dziewczyna powiedziała z wolna:
– Jeśli przez cały czas mieliście reflektory, to dlaczego, u diabła, ich nie używaliście? Dlaczego pozwoliliście, byśmy się wlekli jak stare dziady?
– Po pierwsze, mamy tylko jeden – odparł Ram spokojnie. – A po drugie, używanie światła to porażka. Nie powinniśmy wystawiać się na pośmiewisko.
Podczas gdy Armas i Rok wspólnymi siłami przy użyciu liny elfów wciągali walizkę na bezpieczny grunt, Indra zastanawiała się nad słowami Rama. Domyślała się, iż odnoszą się do okolicy, ku której zmierzali, może bał się, że blask światła zostanie dostrzeżony z tamtej strony muru. Wystawiać się na pośmiewisko.
Czy to walka o prestiż?
– Posłuchaj, Ram – powiedziała z udaną surowością, kiedy podjęli znowu wędrówkę po wąziutkiej półce, a światło zostało zgaszone. – Kiedy słucha się ciebie, jak opowiadasz o tym tajemniczym miejscu, do którego zmierzamy, to zaczyna się człowiek zastanawiać, czy wy czasami nie ulokowaliście tego strasznego terytorium akurat w tym miejscu z całą świadomością i wolą. Tutaj, gdzie grzmią sztormy i spienione morze, a wszędzie wokół rozciągają się straszne bezdroża.
– Myślisz, że to ma odstraszać? – wtrącił się Armas.
– No właśnie.
Odpowiedź Rama nadeszła po chwili pełnej wahania i została natychmiast porwana przez wiatr.
– Tak jest, macie rację. Obie strony zgodziły się na pewną odległość.