Niepokalaność, śmiertelnie przerażony, cofnął się krok czy dwa i chwycił jakąś prymitywną rurę, która najwyraźniej łączyła go z salami białych.
– Najbielszy ze Wszystkich! Najbielszy i Bielszy! Brońcie mnie, czas uderzać!
W rurze odezwał się ochrypły, metaliczny głos:
– Jesteśmy gotowi, o Władco z łaski Słońca!
Nagle w pałacu rozległy się jakieś stukoty i wszystkie otwory okienne zostały hermetycznie zamknięte. W pokoju zapanował mrok. Zapalono lampy.
W tej samej chwili wkroczyli Marco, Uriel, Móri i Dolg. Jego Wyszorowana do Czysta Mość wrzasnął piskliwie na ich widok, wiedział, co oni mogą zrobić.
Miał jednak w pogotowiu środki zaradcze.
– Trzymam teraz rękę na dźwigni – krzyknął. – Jeden ruch w moją stronę i nacisnę. Potem ulotni się trujący gaz, który może uśmiercić całą ludność miasta. Z wyjątkiem nas w pałacu, naturalnie, my musimy się przecież ochraniać.
Wszyscy stali przez chwilę bez ruchu, zaskoczeni takim obrotem sprawy. Talornin przeklinał sam siebie, że jednocześnie nie zajęli się trzema białymi pomocnikami starca, ale teraz było już za późno na żale. Gorączkowo poszukiwał jakiegoś wyjścia.
– Wy nie możecie zabijać, wiem o tym – wył starzec. – Ten wasz głupi kodeks moralny, teraz sobie tu posiedzicie! A poza tym ja jestem nieśmiertelny.
– To prawda, że nie mordujemy – odparł Talornin spokojnie, by zyskać na czasie. – Ale kim zamierzasz rządzić, skoro wszyscy ludzie uciekli?
– Nie są mi potrzebni. Wystarczy nas, mieszkających w pałacu. Stworzymy nowe dynastie.
– Nie wydaje mi się – powiedział Talornin ze złowieszczym błyskiem w oku, patrząc na żałosną postać przed sobą. – A poza tym gdzie są kobiety? Ucieszyły się bardzo, że nie będą już musiały się tobą zajmować, przeszły na stronę buntowników.
Talornin był zmartwiony. Świadomie zdecydowali, ze czerwony farangil zostanie w domu, mógłby ich kusić w trudnych momentach, kto wie, czy nie skierowaliby go na tych nędzników. Marco nie zabija, o tym Talornin wiedział, nie ma na to ani ochoty, ani dość magicznej siły.
Zaległa dzwoniąca w uszach cisza. I nagle Indra zaszokowała wszystkich swoim zachowaniem.
Najpierw zaczęła pociągać nosem niczym charczący dziad, potem długo gromadziła ślinę w ustach, wreszcie podeszła krok do przodu i splunęła prosto na Jego Niepokalaność.
Z wyciem oburzenia i obrzydzenia stary zasłonił twarz rękami, puszczając tym samym dźwignię. Ram niczym błyskawica doskoczył do niego i uderzył go w głowę, a potem Strażnicy rzucili się na starca i związali go.
– Przepraszam – mruknęła Indra w powietrze.
– Powinniśmy ci dziękować, a nie wybaczać – odparł Talornin trzeźwo. – Teraz wiem, dlaczego Dolg chciał, byśmy cię zabrali.
– Co my z nim zrobimy? – zapytał Marco krótko.
– Pozwólcie, że teraz my się nim zajmiemy- odparł Talornin.
A kiedy wszyscy spojrzeli na niego przerażeni, dodał sucho:
– Nie zamordujemy go.
Z jakiegoś powodu jego słowa nie uspokoiły zebranych.
Nataniel zdążył już ująć w dłonie rurę łączącą to pomieszczenie z salą białych, by trzej pozostali mogli się dowiedzieć, jak skończył Jego Niepokalana Wysokość.
Indra drżała na całym ciele, działo się zbyt wiele, wypadki następowały po sobie zbyt szybko. Myślała intensywnie nad tym, co powiedział Talornin. Czy miał na myśli sąd? Raczej w to nie wierzyła. Słyszeli jakieś wzmianki o innych sposobach pozbywania się niepożądanych elementów oprócz wysyłania ich do Królestwa Ciemności.
„Nie zamordujemy go”.
Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
W drodze z wieży na dół czekał na nią Ram.
– To było genialne posunięcie, Indro.
– Uff, nie chciałam, żebyś to widział.
– Och, tego rodzaju rzeczy robią chyba od czasu do czasu wszyscy. Tylko przeważnie w samotności. Talornin jest z ciebie bardzo dumny. Wszyscy jesteśmy z ciebie dumni.
Dopiero kiedy poszedł już dalej, zaczął rozmyślać o słowach, które powiedziała. „Nie chciałam, żebyś to widział”.
Lekkie drżenie przeniknęło pierś Rama. Oliveiro da Silva, myślał gorączkowo. On jest dla niej odpowiedni. Talornin tak mówi.
Skąd się bierze ten ból w piersiach?
Przed pomieszczeniami zajmowanymi przez białych kilku Strażników stało na warcie.
– Jak się tutaj sprawy mają? – zapytał Ram.
– Oni wrzeszczą i krzyczą: „Halo, halo, co się tam dzieje?” Ale najwyraźniej nikt im nie odpowiada.
Ram wyjaśnił, co się stało, i poprosił Móriego oraz Marca, żeby ostrożnie otworzyli drzwi.
Uporali się z tym w parę sekund, ponieważ zamontowanych tu zamków nie wyposażono w tajne kody.
Trzej biali stali przy paradnym marmurowym stole i na widok wchodzących zaczęli wykrzykiwać słowa protestu. Ich ośmiu wasali i komendant oraz jakaś służąca szukali schronienia za ich plecami.
Talornin poprosił, by oddali władzę bez stawiania oporu. Poinformował, że kierowanie krajem przejmie Książę Słońca. Kiedy Talornin mówił, Ram odnalazł mechanizm regulujący hermetyczne zamykanie okien w pałacu.
Jak większość tego rodzaju „bohaterskich przywódców” trzej starcy, pragnąc ocalić własną skórę, uciekli się do drastycznych środków. Pochwycili kobietę, a Najbielszy ze Wszystkich przykładał teraz do jej szyi ząbkowany nóż, który znalazł na nakrytym do śniadania stole.
– Jeszcze krok, a poderżnę jej gardło! – wołał histerycznie.
Wszyscy widzieli tę scenę coraz wyraźniej, ponieważ okiennice i żaluzje zsuwały się z okien.
– Och, nie, dość już tego – mruknął Oko Nocy wprost do ucha Indry. – To zaczyna być po prostu nudne i męczące.
– Tak, ale tutaj plucie nic nie pomoże – rzeki Ram cicho za jej plecami.
Wytworzyła się sytuacja bez wyjścia. Ostrzeżenia Talornina, że tego rodzaju głupie sztuczki i tak na nic się nie zdadzą, nie docierały do starców. Wszyscy trzej biali trzymali kobietę, która najwyraźniej wybrała złą stronę, a z tyłu za wodzami stali dzielni wasalowie, którzy jakoby mieli ich bronić.
Nieszczęsna kobieta przerażonymi oczami wpatrywała się wciąż w przybyłych.
– Idźcie stąd – syknęła. – Czy nie widzicie, czegoście narobili? Czy chcecie mieć na sumieniu moje życie?
– To nie my jesteśmy dla ciebie niebezpieczni – powiedział Talornin. – Grożą ci twoi kompani.
Wszyscy myśleli gorączkowo. Wiedzieli, że biali nie zawahają się przed poświęceniem kobiety. Nikt nie był w stanie nic zrobić, nikt nie chciał krzywdy innych.
Wtedy Indra, Oko Nocy i Ram coś zobaczyli, a wraz z nimi parę innych osób. W pomieszczeniu znajdowało się ogromne ścienne lustro, prawdopodobnie umieszczone tam po to, by Biali mogli cieszyć się swoim wspaniałym wyglądem, i oto teraz w tym lustrze zebrani zauważyli jakieś dziwne ruchy. Widzieli istoty, których nie było w pokoju.
Duchy Móriego!
Indra poczuła na ramieniu ostrzegawczy uścisk Rama. Ona sama ujęła dłoń Oka Nocy. Wszyscy troje trwali nieporuszeni, nie mieli nawet odwagi mrugnąć okiem.
Duchy, które po przybyciu do Królestwa Światła zrobiły się bardzo urodziwe, podeszły ukradkiem do grupy za stołem. Indra spostrzegła, że teraz w lustrze widać również wszystkich jej przyjaciół.
Nadal nikt się nie poruszał. Stali wyczekująco, przekazali duchom kierowanie sprawami.
Atlantydzi za stołem cofnęli się ku drzwiom w bocznej ścianie. Talornin nie protestował.
Powoli odbicie pokoju znikało z lustra. Widoczni byli tylko biali i ich poplecznicy.