Móri rozumiał. To są jego duchy. Szczególne pole do popisu miała tu Pustka.
– Patrzcie – rzekł do białych. – Popatrzcie w lustro, jesteście nieskończenie urodziwymi mężczyznami!
Tamci obejrzeli się niemal automatycznie, uznali, że Móri mówił prawdę, i przyglądali się sobie z wielkim podziwem. Chcieli zapewne rzucić tylko okiem, ale widok pochłonął ich całkowicie. Widzieli siebie i swoich popleczników. Byli tak bezgranicznie piękni, że mimo woli wyprostowali się i unieśli głowy. Nóż jednak nie został opuszczony. Móri wypowiedział zaklęcie. W ten sposób utrwalił sytuację, biali nie mogli oderwać wzroku od lustra. W pokoju pojawili się dawni czarnoksiężnicy, Hraundrangi-Móri i Nauczyciel, przyłączył się do nich także Dolg. Tak więc w pokoju znajdowało się teraz czterech czarnoksiężników i wszyscy wiedzieli, czego oni potrafią dokonać.
Zebrani słyszeli prastare formułki. Oczywiście czarnoksiężnicy mówili różnymi językami, ale to nie miało znaczenia, rytuał wydawał się przez to jeszcze bardziej tajemniczy. Ponieważ przybysze z Królestwa Światła mieli ze sobą aparaciki Madragów, rozumieli, o co proszą czterej potężni mężowie. Padały słowa dość nieprzyjemne, ale bardzo skuteczne.
Czarnoksiężnicy cofnęli czas. Znajdowali się teraz w początkowym okresie tego królestwa, kiedy trzej biali mężczyźni byli jeszcze mali, a wielu spośród ich zwolenników w ogóle się nie narodziło. Śledzili ich życie przez stulecia, wspominali, co się z nimi działo, kolejni stojący za stołem ludzie pojawiali się w lustrze i teraz Indra oraz jej towarzysze pojęli, o co chodzi. Atlantydzi starzeli się w lustrze i starzały się ich ciała znajdujące się w pokoju, ale nie tak, jak starzeją się ludzie pod ochronnymi promieniami Słońca. Starzeli się tak, jak chciała natura. I nie był to piękny widok.
Kobieta i jedenastu mężczyzn krzyczało z przerażenia na widok swoich wyniszczonych twarzy i bezzębnych ust, na widok coraz straszniejszych zmarszczek, wypadających włosów i zmieniających się ciał. Nie byli w stanie tego znieść, próbowali zamykać oczy, ale wtedy Nauczyciel uczynił ruch i wszyscy stracili powieki tak, że nie było już mowy o przymknięciu oczu. Żadne z nich nie mogło się też odwrócić, musieli tak stać i patrzeć, jak ich nieprawdopodobnie długie życie dobiega końca, zostały wreszcie tylko kości obciągnięte wysuszoną skórą, ale i one wkrótce zniknęły. Głosy starców umilkły już bardzo dawno temu.
Z żadnego nie została nawet kupka popiołu.
Zaklęcia przestały działać.
Indra napotkała spojrzenie Talornina. Zobaczyła w jego oczach ulgę wywołaną tym, że duchy wzięły na siebie odpowiedzialność za unicestwienie tamtych, oraz wyrzuty sumienia, że odczuwa tę ulgę. Zrozumiała jego stan i uśmiechnęła się uspokajająco.
Nikt nie wypowiedział słów, które wszystkim cisnęły się na usta: „Powinniście byli zabić tylko tych trzech mężczyzn, a pozostałych oszczędzić. Przecież mieliśmy bronić kobiety!”
Nikt jednak nie chciał czynić wymówek duchom. Wszystko, co Talornin mógł zrobić, to skłonić się głęboko przed ośmioma istotami, które teraz pojawiły się w pokoju. Była wśród nich również Nadzieja, był Nidhogg. Zwierzę, Powietrze i Woda oraz Pustka.
Duchy zdjęły im wielki ciężar z ramion.
21
Książę Słońca wyszedł na balkon i prosił zebrany tłum, by oszołomiony radością nie robił żadnych głupstw. Kraj został uwolniony i wszystkim będzie się żyło dobrze, tak jak kiedyś w Nowej Atlantydzie.
Marco, Móri i Dolg zostali jeszcze, by usunąć fanatyczne idee z głów zwolenników dawnej władzy i skierować ich lojalność na właściwy tor, zanim wypuści się ich z więzień. Towarzyszyło im paru Strażników, na wypadek gdyby trzeba było opanować chaos, z jakim należało się liczyć w ciągu pierwszych dni. A także po to, by bronić tych, przeciwko którym kierowała się nienawiść ludu, kiedy zostaną uwolnieni z więzień.
Wszyscy pozostali wrócili do Królestwa Światła.
Kiedy przechodzili przez straszną Przełęcz Wiatrów, Ram powiedział do Oka Nocy:
– Postanowiliśmy, że z czasem otworzymy to przejście i postaramy się, by było trochę przyjemniejsze. Wiatr i woda muszą pozostać, zbiera się tu ich nadmiar z Królestwa Ciemności. Wprowadzimy jednak światło i zbudujemy lepsze drogi.
Indra, która szła za nimi i słuchała rozmowy, nagle przystanęła pod wpływem nieoczekiwanej myśli.
– Przepraszam – powiedziała. – Ale pomyślcie… pomyślcie, że…
Obaj panowie też przystanęli i spoglądali na nią pytająco. Wyglądała na bardzo wzburzoną.
– Tak, Indro? – rzekł Ram, kiedy Indra próbowała zebrać swoje chaotyczne myśli.
– Zastanawiam się – wyjąkała. – Minęło już parę tygodni, odkąd zabraliśmy Księcia Słońca i pozostałych z groty. Pomyślcie, że tymczasem mogli się tam znaleźć inni więźniowie.
Ram oddychał pośpiesznie.
– Masz rację, Indro! – wykrzyknął Ram. – Chodź! Zobaczymy, jak się sprawy mają. Oko Nocy, ty biegnij do Talornina i przekaż mu informację, że poszliśmy sprawdzić, czy nie wrzucono do groty jakichś kolejnych Atlantydów. Wiesz, mogli to zrobić, nie zdając sobie sprawy, że dawnych więźniów Już tam nie ma.
– Oczywiście – rzekł Oko Nocy i zniknął.
Znaleźli się teraz w pobliżu tajemniczej ścieżki wiodącej do groty. Indra podążała za Ramem bez najmniejszych problemów, ponieważ miał on kieszonkową latarkę i oświetlał jej drogę.
Dlaczego nie mnie wysłał do Talornina, a sam nie zabrał Oka Nocy? myślała z mocno bijącym sercem. Dlaczego wybrał mnie?
Bo to ja wystąpiłam z propozycją, rzecz jasna, studziła swój entuzjazm. Nie było innego powodu!
Ram przystanął, by zorientować się w okolicy. W tym miejscu akurat ścieżka rysowała się niewyraźnie.
– Jak to dobrze, że odkryliśmy, kim jest Oko Nocy – rzekła Indra po prostu, żeby coś powiedzieć. – Dzięki niemu nasza ekspedycja na pewno się uda.
– Tak – odparł jakby nieobecny myślami. – Myślę, że wszystko pójdzie dobrze. Wyprawę do Gór Czarnych będzie można przyśpieszyć. Jak to dobrze, że nie musimy już mieć do czynienia z tym strasznym chłopcem!
Teraz Indra okazała całą swoją szlachetność.
– Myślę, że nie byłoby dobrze całkiem go odsunąć. Mimo wszystko przez całe swoje życie był do tego przygotowywany. Jak teraz tak go po prostu odepchnąć? Zabierzemy go, ja będę się nim opiekować.
Ram popatrzył na nią. Nigdy nie zrozumiem tej dziewczyny, pomyślał. Nie powiedział jej też, że nikt nigdy nie postanowił, iż Indra weźmie udział w wyprawie, nie chciał jej ponownie zranić.
Indra zauważyła nagle, że ma plamy na spodniach i zniszczone buty. Przez cały czas, który spędzili w Nowej Atlantydzie, nic takiego nie przychodziło jej do głowy. Teraz jednak chciała być ładna.
Och, nie powinna się tym martwić, tu i tak jest ciemno!
– Zobaczymy – rzeki Ram krótko i ruszył na poszukiwanie ścieżki. Powoli docierało do niej, że mówił o Reno.
– Chodziło mi o to, że przecież muszę wypełnić do końca zadanie – rzekła zdesperowana. – Doprowadziłam sprawy z chłopcem zaledwie do połowy, ale wy już wyznaczyliście mi nowe zadanie. Tego da Silvę. Zrobię, co będę mogła, żeby przywrócić mu radość życia, ale…
– Na pewno dasz sobie radę.
– Tylko nie proście mnie, żebym poszła z nim do łóżka!
Ram zatrzymał się gwałtownie, ale nie odwrócił do niej. Po chwili znowu ruszył w drogę.
– Wcale nie musisz – mruknął stłumionym głosem.
Przez chwilę szli w milczeniu, potem Indra zapytała niepewnie:
– Ram… czy to ty chciałeś, żebym zajęła się da Silvą?
Usłyszała, że Ram westchnął ciężko. Potem odwrócił głowę.